Marzy nam się rewitalizacja kortów w centrum miasta

Zbliża się długi majowy weekend, podczas którego zwyczajowo inaugurujecie sezon na kortach przy ulicy Mickiewicza.

mówi PIOTR TARAPACKI, prezes Sanockiego Klubu Tenisowego
Czy tradycja zostanie podtrzymana? Jak najbardziej. W środę 3 maja planujemy zorganizować Deblowy Turniej Rozpoczęcia Sezonu. Oczywiście, o ile pogoda pozwoli, bo na razie warunki atmosferyczne nie rozpieszczają. Gdyby się nie udało, to wówczas zawody będziemy chcieli rozegrać w najbliższym możliwym terminie.

To pierwszy z zapewne kilku turniejów, które planujecie w tym sezonie…

Jesteśmy już w kalendarzu imprez ogólnopolskich, przydzielono nam w tym roku dwa turnieje skrzatów, czyli kategorii wiekowej do 12 lat. Pierwszy planowany jest na drugi weekend czerwca (10-11 VI), a drugi – mający rangę Mistrzostw Okręgu Podkarpackiego – na pierwszy weekend września (2-3 IX). Do Sanoka powinni przyjechać najlepsi zawodnicy z południowej części kraju. Oczywiście w międzyczasie będzie jeszcze kilka innych imprez, tak dla młodzieży, jak i dorosłych czy weteranów.

Kalendarz rzeczywiście mocno napięty. Domyślam się, że związane to jest z przypadającymi na obecny sezon obchodami 45-lecia SKT.

Rok 1972 jest bardzo ważny dla naszej historii. Wtedy sekcję tenisową przejęło Sanockie Przedsiębiorstwo Budowlane, podejmując się rozbudowy skromnych kortów poniżej lodowiska „Torsan”. Rocznicę tych wydarzeń chcemy uczcić na sportowo, a więc kolejnymi turniejami. Mam nadzieję, że uda się je zorganizować w ramach obchodów Dni Sanoka. W tym terminie zawody mogłyby mieć rzeczywiście dobrą obsadę. Zwłaszcza jeżeli chodzi o rywalizację młodzieży, której w klubie macie przecież sporo. Obecnie szkolimy około 70 dzieci, które trenują u Edyty Dubiel-Jajko i Tomasza Myćki. Trochę pomaga im mój ojciec – Stefan Tarapacki, którego śmiało można nazwać legendą sanockiego tenisa. Na razie nasi najlepsi zawodnicy zajmują miejsca w drugiej setce ogólnopolskiego rankingu, ale mamy plany, by za rok byli już w pierwszej, a może nawet w czołowej pięćdziesiątce. Byłby to już wynik na miarę naszego klubu, odpowiadający możliwościom organizacyjnym, trenerskim i finansowym SKT. A co z weteranami? Dawniej dużo grali, osiągając spore sukcesy, ale w ostatnich latach jakby słuch o nich zaginął…

Eugeniusz Czerepaniak już zmarł, ojciec miał dość długą przerwę ze względu na operację oczu, ale już myśli o powrocie do rywalizacji na kortach. Ci nieco młodsi, jak Julian Bartkowski, czy Wacław Izdebski, też mocno ograniczyli liczbę startów. Ja sam w poprzednim sezonie zagrałem tylko trzy razy. To fakt – weterani SKT są w lekkim odwrocie. Jeżeli jednak chodzi o czysto rekreacyjny tenis, to nadal jest spora grupa osób – a zapraszamy kolejne – które przychodzą pograć na korty przy ul. Mickiewicza. Bo to podobno obiekt z duszą, znakomicie nadający się do nauki i gry w tenisa. Od lat słychać o planach budowy czwartego kortu, a tymczasem wciąż są tylko trzy. Kilkanaście lat temu była już nawet dokumentacja. Pewnie trzeba by było ją zrobić na nowo, ale dalibyśmy wspólnie radę, mając choć trochę zielonego światła ze strony Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji oraz władz miasta. Liczymy na to, że w końcu uda nam się zrealizować ten cel, co jest niezwykle istotne w kontekście możliwości organizacji poważniejszych imprez.

W dużych turniejach „drabinka” zwykle rozpisywana jest od 1/16 finału, a czasami nawet od 1/32, więc siłą rzeczy równocześnie rozgrywane są po cztery mecze. Organizacyjnie poradzili byśmy sobie z przeprowadzaniem takich imprez, bo mamy już spore doświadczenia w tym zakresie. No i sędziego z „papierami”; mam na myśli oczywiście Edytę Dubiel-Jajko. Budowa czwartego kortu mogłaby otworzyć nowy rozdział w historii SKT. Jakie są na to szanse? Myślę, że całkiem realne. Oczywiście sami nie zrobimy nic, bo to koszt rzędu minimum 200 tys. zł, podczas gdy nasz roczny budżet jest dziesięciokrotnie mniejszy. Ale przy pomocy MOSiR-u, który jest przecież właścicielem obiektu, moglibyśmy dać radę. nią, dzięki czemu obiekt ten mógłby na siebie zarabiać. Mam cichą nadzieję, że gdy MOSiR dokończy już remont stadionu „Wierchy”, a potem wybuduje nowy basen, to następnie pochyli się nad tematem kortów. Znajdą się pewnie malkontenci, którzy powiedzą, że za taką kwotę można wybudować nowe korty przy samym MOSiR-ze. Terenu nie brakuje. Jedne korty na Błoniach już mamy i to od kilku lat…

Efekt jest taki, że drugi rok z rzędu nie zostały przygotowane do sezonu. Po prostu nikt na nich nie gra. Próbowaliśmy prowadzić tam zajęcia treningowe, co udawało się tylko przy ładnej pogodzie. Po każdym deszczu był problem, bo woda nie chciała spływać. Dla przykładu: nasze klubowe korty szybko przesychały, a tam jeszcze przez trzy dni stały kałuże. Być może wykonawca popełnił jakieś błędy przy systemie drenażu, ale to chyba nie jedyny powód. Przecież ta forma miała już na koncie wiele takich inwestycji. Być może winna jest lokalizacja w dolinie Sanu, gdzie naturalny odpływ jest znacznie słabszy niż na terenach położonych wyżej, jak w przypadku kortów przy ul. Mickiewicza. One doskonale nam służą i niech tak już zostanie. Tym bardziej, że ich położenie znakomicie chroni od wiatru, co w takim sporcie, jak tenis ziemny, ma ogromne znaczenie. Stanowisko SKT jest jasne: korty powinny zostać w mieście. Co zatem dalej – twoim zdaniem – z nieszczęsnym kortem wewnątrz toru łyżwiarskiego. Jego lokalizacja to kolejny problem, bo z pewnością przeszkadza panczenistom. Przy wietrze mączka wzbijana jest w powietrze, a to z pewnością nie sprzyja biciu rekordów. Myślę, że najlepszym rozwiązaniem byłoby położenie tam sztucznej nawierzchni.

A jak wygląda temat sąsiedniego kortu pod balonem?

Jak układa się wam współpraca z ośrodkiem? Bardzo dobrze. Zresztą nowy dyrektor Tomasz Matuszewski jako były piłkarz „czuje” sport, doskonale wiedząc, jakie są jego prawdziwe potrzeby. Kilka lat temu, po wyburzeniu klubowego budynku – w urządzenie którego włożono tyle serca i pracy – byliśmy wręcz zdruzgotani. Przez kilka sezonów turnieje toczyły się w spartańskich warunkach, z prowizorycznymi szatniami, bez sanitariatów. To było wręcz żenujące. Na szczęście w ubiegłym roku MOSiR postawił nam dwa „kontenery”, dzięki czemu możemy w miarę normalnie funkcjonować. Jest prąd, woda i kanalizacja. Warunki skromne, ale godne. Ale z pewnością marzy wam się więcej… Nie będę ukrywał, iż uważamy, że budowę czwartego kortu warto byłoby potraktować jako część całościowej rewitalizacji obiektu. Oczywiście w grę wchodziłyby już znacznie większe pieniądze, zapewne sięgające miliona złotych, ale przecież są u nas ludzie, którzy wiedzą, jak zdobywać takie środki w Warszawie. Na górnym parkingu można byłoby wybudować budynek dla sekcji tenisa stołowego, połączony z siłownią. Nawierzchnia jest taka sama, ale ze względu na zadaszenie nie ma tam tematu stojącej wody.

A więc wszystko jest ok, ten obiekt spełnia swoje zadanie. Dzięki niemu można trenować zimą, co jest bardzo ważne w ciągłości szkolenia. Powiedz na koniec, jak u ciebie wyglądały rodzinne tradycje tenisowe. Można się domyśleć, że przejąłeś je od ojca, następnie przekazując dzieciom. Nie mogło być inaczej. W naszym domu tenisem żyło się zawsze. Wszędzie były rakiety i piłeczki. Zacząłem grać już jako kilkuletni chłopiec. Będąc uczniem dawnej Szkoły Podstawowej nr 7 chodziłem do działającej tam przez wiele lat klasy sportowej o profilu tenisowym. To z niej wywodzili się starsi o trzy lat Artur Bobko, Emil Zadarko i nasz trener Tomasz Myćka, którzy obecnie prowadzą własne szkółki; ten pierwszy zresztą w Stanach Zjednoczonych. Wiele lat później miłość do tenisa udało mi się przekazać dzieciom, bo grają i córka, i syn. Paulina przed rokiem zdobyła mistrzostwo Podkarpacia, natomiast Michał wygrał ogólnopolski turniej w katowickim „Spodku”. Bardzo cieszą mnie ich sukcesy. A dziadka jeszcze bardziej.