Bartosz Rejmak pokazuje plakaty i „asfalty”

Sztuka rozpowszechniania informacji

Bartosz Rejmak od kilku lat mieszka i tworzy w Sanoku. Jego plakaty, opierające się na wzorze Polskiej Szkoły Plakatu, cieszą się uznaniem w całej Polsce. Młodzieżowy Dom Kultury niedawno zorganizował wystawę plakatów Bartosza. Wystawa nawiązywała do wydarzeń kulturalnych, organizowanych w mieście i okolicy i stała się swoistą kroniką minionych lat. Jednak twórczość, praca Bartosza to nie tylko plakaty. Z oryginalnym artystą grafikiem, indywidualistą rozmawia Edyta Wilk

– Zacznijmy od początku…

– Skoro od początku, to od początku. Pochodzę z Lublina, studiowałem w Warszawie. Studia były chyba najlepszym okresem w moim życiu. Studiowałem pod czujnym okiem wybitnego profesora, Lecha Majewskiego, dzięki ktoremu zdobyłem warsztat. W Warszawie mieszkałem 10 lat, skończyłem studia, doczekałem się dwójki dzieci. Szczęście miałem ogromne, bo zaraz po studiach zacząłem pracować w dużej korporacji zgodnie ze swoim wykształceniem, jako grafik komputerowy.

Jak wspominasz pracę w korporacji?
Dobrze! Ta praca dała mi warsztat i wyrobiła charakter. Miałem wiele obowiązków, różnorodnych obowiązków. Pracowałem przy stronach internetowych, reklamach, publikacjach, reklamach prasowych. Mogłem jako młody grafik rozwinąć skrzydła. Nie straszne mi były duże zlecenia i deadline’y. Nauczyłem się pracować pod presją. Jednak po paru latach podjęliśmy decyzję o wyjeździe z Warszawy. Oczywiście moja firma warszawska nie chciała zrezygnować z moich projektów, więc podjęliśmy umowę współpracy i zacząłem wykonywać zlecenia na odległość. I tak trafiłem do Sanoka. Ujęli mnie tutaj ludzie. Bardziej otwarci i życzliwi niż warszawiacy.

I w Sanoku powstała pracownia „Manufaktura”.
Tak. Współpracowałem nadal z warszawską firmą, ale szukałem zleceń na miejscu. Pracownia powstała, by działało studio graficzne, ale też po to, bym miał przestrzeń na robienie tego, co lubię, rzeczy niekoniecznie komercyjnych. Pracownia rozwijała się powoli. Pamiętam pierwsze Forum Pianistyczne, radość z tego, że po pierwsze mój plakat cieszył się uznaniem, a po drugie mogłem kupić prasę graficzną do druku wklęsłego i wypukłego. Dzięki kupieniu prasy, mogłem zacząć prowadzić warsztaty. Na terenie Podkarpacia są może dwie czy trzy prasy graficzne. Była prasa tu, niedaleko, na PWSZ Sanok, ale niestety wydział graficzny został zamknięty. A szkoda. Chciałem korzystać, przychodzić po godzinach, by móc odbijać swoje grafiki, ale nic z tego nie wyszło.

Dużo osób zgłasza się na warsztaty?
Tak. Mieć prasę to jedno, ale umieć się nią dzielić, to drugie. Jestem otwarty i jeśli ktoś chce się nauczyć korzystania z prasy albo sam na niej popracować, to nigdy nie odmawiam. Na przykład Ola Rózga wykorzystała prasę do zrobienia kolekcji koszulek z motywami jej ludowych wycinanek. Wycinanki przerabiała na linoryty i odbijała na koszulkach. Koszulki nadal się cieszą powodzeniem, widoczne są na rożnych festiwalach folkowych. Miło wspominam tamten projekt.

Dzięki prasie powstał projekt – cykl drzeworytów ludowych. Skąd pomysł właśnie na takie drzeworyty?
Nikt tego chyba wcześniej nie robił, chciałem przywrócić pamięć, sposób tworzenia tych drzeworytów. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Wiele muzeów drzeworyty zamówiło i wiem, że cieszą się w muzeach i galeriach powodzeniem. Takie drzeworyty to lekcja historii i grafiki, drzeworytu jednocześnie.

Plakaty to również duża część twojej pracy, twórczości. Wystawa w MDK-u jest tego dowodem.
Tak. Tylko ja bym nie nazwał tego pracą, a poligonem. Zawsze chciałem robić coś, co lubię. Nie potrafiłbym przez osiem godzin dziennie wykonywać pracy nudnej, jednostajnej, niedającej satysfakcji i radości. A plakaty to naprawdę poligon. Staram się, by były lekkie, z pomysłem, inspirujące.
Stałeś się rozpoznawalny dzięki plakatom.
To cieszy. Klienci wracają i to jest ogromna satysfakcja. Pamiętam swój pierwszy zamówiony plakat. Zrobiłem plakat komercyjny. Oczywiście pod względem technicznym i wizualnym był bardzo poprawny, ale to była czysta komercja, bezpłciowość. Dzień przed oddaniem plakatu wyrzuciłem go, usiadłem i zrobiłem następny, niejako „na kolanie” i „po swojemu”. Wysłałem i czekałem na krzyk i niezadowolenie klienta.

I był krzyk?
Był. Było wielkie „wow”. Radość i zachwyt. Od tej pory przestałem się bać i staram się klientom podsuwać swoje rozwiązania i to się sprawdza. Dla mnie jest to moja praca i radość, a klienci bardzo często dziwią się, że można tak, w taki sposób, i wracają. Oprócz plakatów są też okładki płyt, książek. Bardzo lubię pracę z muzykami. Zanim zaprojektuję okładkę płyty, słucham muzyki i staram się wychwycić to, co jest indywidualne, inne, istotne.

Przełożyć muzykę na obraz to pewnie za każdym razem wyzwanie?
Staram się przerzucić motyw muzyczny na efekt wizualny. Dźwięki są rożne, płynne, szarpane, nierówne, harmonijne… Wsłuchać się w nie i przedstawić je graficznie, to jest coś, co wymaga wysiłku, ale bardzo lubię takie projekty. Tak samo okładki książek. Przedstawić klimat fabuły, charakter pisarza, wartkość rozgrywających się wydarzeń…

Jak długo pracujesz nad takim projektem?
To zależy. Czasem jest tak, że wstanę, napiję się kawy i nagle jest! To jest to! Siadam i projektuję. Oczywiście projekt nie powstaje w kilka godzin, tylko raczej potrzebuje kilka dni, ale myśl, pomysł wpada szybko. A czasem… Chodzę, myślę, notuję pomysły. Nazywam to kiszeniem ogórków w głowie. Ogórki potrzebują czasu, by stały się smaczne, i tak jest z większością projektów. Kiszę myśli w głowie, aż będą w sam raz, by odkręcić słoik i wyciągnąć je na światło dzienne.

Najlepszy projekt okładki, płyty, plakatu?
Wszystkie są najlepsze (śmiech). Naprawdę nie wiem. Raz usłyszałem takie zdanie: „okładka lepsza od zawartości płyty”. Oczywiście tak nie uważam, bo muzyka jest wspaniała, ale muzyk, który tak stwierdził, naprawdę sprawił mi radość!

Doceniła ciebie również Kajah. Pamiętam plakat z Forum Pianistycznego, który był z rekordową częstotliwością udostępniamy w Internecie.
Poznanie Kajah było niezwykłym przeżyciem. Tak jej się spodobał plakat, że odszukała mnie i zorganizowała spotkanie z menadżerką, by omówić projekt swojej strony internetowej. Strona jest i można tam oglądać moje autorskie grafiki specjalnie zrobione dla Kajah. Cieszy mnie, że Kajah doceniła grafika z małego miasteczka.

Internet ma jednak moc…
Ma i to doceniam. Plakat jest narzędziem do rozpowszechniania informacji. Rzut oka i już mamy wiedzieć, co, gdzie i kiedy. Jednak plakat daje duże możliwości twórcze. Tak jak było w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, że dzięki plakatom miasto stawało się barwniejsze, chciałbym, by tak było dzisiaj. Dzięki dobrym, przemyślanym plakatom. Często zwłaszcza to jest widoczne tu, w mieście, nie ma plakatów, tylko afisze. „Plakaty” są przeładowane, nieczytelne i po prostu brzydkie! Niestety w Sanoku powstaje mnóstwo „potworów” i mimo że nieraz widać, że grafik ma pojęcie, chciałby wykrzesać coś z siebie, jest tłamszony przez zleceniodawców. A plakat to mnóstwo możliwości! Można użyć nieskończonej ilości technik! Rysowanie, malowanie, zdjęcia, wykreślanie, rycie…
Nie samymi plakatami żyjesz. Na przełomie sierpnia i września szykowana jest wystawa w Sanoku, na zamku twoich „asflatów”. Przybliż czytelnikom ten rodzaj swojej twórczości.
Tak naprawdę nie wiem, jak to nazwać. Tych prac nie można nazwać grafiką. Taką techniką robiłem pracę dyplomową i profesorowie mieli problem z określeniem techniki. Nadaliśmy tym pracom nazwę „asfalt”, bo grafika ma w swojej istocie powielalność. Jednak wizualnie moje „asfalty” podchodzą pod grafikę warsztatową. Niestety, -stety, nikt chyba na świecie tego nie robił, więc… Pierwotny asfalt to środek, który normalnie służy do krycia matryc, przy technikach takich jak akwaforta czy akwatinta. Trafia do kwasu i pozwala wytrawić matryce. Zdarzył mi się przypadek i raz gdzieś asfalt wyciekł na kartkę i przykuł wtedy moją uwagę kolor. Uwielbiam sepię! Metodą prób i błędów szukałem powierzchni, która najlepiej asfalt przyjmuje. I teraz tym się tylko posługuję, niekomercyjnie oczywiście. Te powierzchnie odpowiednio maluje, drapię, odbijam. Powstają nietypowe obrazy, które pod wpływem odpowiedniego oświetlenia zmieniają też odcień. W tych pracach wyrażam siebie, moją wizję „świata”, wyżywam się po prostu artystycznie. Prace powstają bardzo długo. Jedną tworzę ponad miesiąc, więc wiele miesięcy musiałem je zbierać, by zrobić regularną wystawę. Na tę wystawę już zapraszam i „ostrzegam”, że większości z tych dzieł nie widziało inne oko ludzkie niż moje.

A twoje plany poza wystawowe?
Najbliższy rok będę jeszcze mieszkał w Sanoku, a potem może kierunek Lublin. Względy oczywiście rodzinne i finansowe. Męczy mnie marudzenie klientów, że za drogo. W większych miastach graficy są bardziej doceniani. Ludzie mają większą świadomość trudu ich pracy. By powstała dobra strona, wizualnie atrakcyjny plakat czy okładka naprawdę trzeba czasu, a wcześniej praktyki i nauki. Niemniej mam nadzieję, że ci klienci z którymi pracowałem i polubili mój warsztat, zostaną. Zżyłem się z Sanokiem i pewnych rzeczy, ludzi będzie mi brakować.