Fundacja Bieszczadziki na rzecz Ośrodka Rehabilitacji Zwierząt w Bukowsku
W Polsce nie istnieje zbyt wiele ośrodków rehabilitacji dzikich zwierząt, które zajmują się niesieniem pomocy zwierzętom wymagającym leczenia i opieki. W naszym najbliższym otoczeniu jeden z ośrodków mieści się w Przemyślu, drugi w Bukowsku. Fundacja Bieszczadziki działająca na rzecz Ośrodka Rehabilitacji Zwierząt w Bukowsku funkcjonuje od kwietnia 2014 roku. Jej prezesem jest lekarz weterynarii, Katarzyna Zabiega, wiceprezesem i fundatorem leśnik, Marek Pasiniewicz.
Zasady funkcjonowania i cele fundacji
Prowadzenie ośrodka jest bardzo ciekawą, ale odpowiedzialną pracą, która wymaga nie tylko wiedzy przyrodniczej, ale i zaangażowania. Co więcej, niezbędna jest właściwa lokalizacja, pomoc weterynaryjna, a także zgoda ministra na przetrzymywanie dzikich zwierząt, nie wspomnę już o poświęconym czasie oraz pomyśle na pozyskanie funduszy. Przeważnie ośrodki mają charakter organizacji społecznych, pozarządowych, niektóre należą do instytucji państwowych lub z nimi współpracują, są to przykładowo Lasy Państwowe, Parki Narodowe i Krajobrazowe, Ogrody Zoologiczne itp. Założenia bywają różne, ale łączy je jeden wspólny cel – próba zwrócenia naturze zwierząt wyłączonych ze środowiska naturalnego. My zajmujemy się niesieniem pomocy dzikim zwierzętom, które ulegają wypadkom albo, po prostu, potrzebują pomocy człowieka, ponieważ same nie są w stanie przetrwać w naturalnym środowisku. Działamy na terenie Podkarpacia.
Pomysł i siedziba
Bieszczadziki są pomysłem kilku osób o podobnych zainteresowaniach. W sumie można powiedzieć, że chodziło to za nami – w jakimś sensie- już od dzieciństwa, a zaowocowało w końcu w 2014 roku. Można powiedzieć, że wszyscy mamy wykształcenie też ku temu sprzyjające. W naszej fundacji oprócz mnie działają leśnicy oraz nauczyciel, w sumie jest sześć osób, choć de facto najczęściej na miejscu jestem ja i Marek, wiceprezes Fundacji. I tak, wspólnymi siłami, jakoś dajemy radę.
Fundacja mieści się przy naszym budynku prywatnym. Właścicielami pół hektarowej ogrodzonej działki jesteśmy oboje z tatą, który podobnie jak ja, jest lekarzem weterynarii. Mieszkamy na górze, na dole pracujemy – tu jest lecznica. Można powiedzieć, że z weterynarii żyjemy, natomiast fundacja jest osobna „działką” – jest to działalność non profit, a więc nie zarabiamy na tym. Jako fundacja zbieramy pieniądze, piszemy projekty, do tej pory udało nam się stworzyć dwa. Pierwszy z nich, związany z doposażeniem ośrodka, pozwolił nam na zgromadzenie takiego sprzętu, którego potrzebowaliśmy do ratowania dzikich zwierząt, a więc klatek, inkubatorów itp. Drugi projekt dotyczył ścieżki edukacyjno – przyrodniczej.
Jako lecznica, na rzecz fundacji, leczymy zwierzęta. Robimy to przeważnie na koszt własny bo pieniędzy na koncie fundacji jest za mało, żeby pokryć wszystkie koszty wyposażenia i leczenia. Oczywiście zdarzają się dobrzy ludzie, którzy wspierają nas finansowo, są to przeważnie osoby prywatne oraz mniejsze przedsiębiorstwa czy instytucje, mieliśmy też wpłatę z lasów państwowych. Jeżeli uda nam się zdobyć jakiekolwiek pieniądze przeznaczamy je na jedzenie, budowę klatek, ogrodzeń, na ich malowanie, konserwację, mycie i dezynfekcję.
Pomieszczenia dla zwierząt
Generalnie wszystkie woliery, zagrody dla jeży czy dla jeleniowatych z kojcem dla małych saren mieszczą się na zewnątrz, choć mamy również woliery wewnątrz budynku. W piwnicy są dwie dosyć duże woliery „zimowe”, a więc takie, w których ptaki w ziemie mają po prostu ciepło. Niestety jest tam sztuczne światło, ale jest to okres przejściowy, więc czasem nie upłynie kilka dni czy tygodni, a zwierzę jest puszczane na wolność. Ważne jest aby jak najwięcej przebywało ono w środowisku naturalnym, nawet zza krat, ale żeby to było w naturze.
Jeżeli chodzi o wielkości pomieszczeń dla zwierząt w Polsce nie mamy żadnych wymogów odnośnie metrażu. Korzystamy z takich zdobyczy – że tak powiem – amerykańskich. Jest taki poradnik dla ośrodków rehabilitacji zwierząt, gdzie opracowane są minimalne standardy utrzymywania zwierząt w niewoli, w celach rehabilitacji. Kilka wolier zrobionych jest właśnie według wymiarów sugerowanych w poradniku. Ideałem byłoby gdyby zwierzęta przed wypuszczeniem, zwłaszcza niektóre gatunki, miały bardzo duże przestrzenie. Nie wiem jednak czy w Polsce są w ogóle ośrodki, które mają takie warunki. Czasem udaje się to mniej lub bardziej. My posiłkujemy się różnymi rozwiązaniami, do tego stopnia że np. jeżeli mamy jeleniowate to przed wypuszczeniem korzystamy przykładowo z zagród przy opuszczonych gospodarstwach.
Bieszczadzikowe zwierzęta
Większość pacjentów fundacji stanowią ptaki, których jest około 70 %. Wśród nich, w okresie, od czerwca do sierpnia mamy bociany, choć parę razy zdarzyło się, że bociany u nas zimowały. Na zimę pozostają u nas również ptaki drapieżne, które osłabione są głównie długotrwałymi mrozami, albo śnieżycami, przez co nie mogą znaleźć pożywienia. To skutkuje tym, że są osłabione, odwodnione i wyziębione. Bardzo często ptaki trafiają do ośrodka po wypadkach samochodowych mniej lub bardziej groźnych. O ile zwierzę nie zginie, wypadek kończy się złamaniem kończyny, skrzydła, albo wstrząśnieniem mózgu. W przypadku gdy wstrząs nie jest bardzo silny, to ptak po lekach przeciwwstrząsowych szybko odzyskuje formę, a kiedy wraca kondycja i jest sprzyjające okno pogodowe zwierzę wypuszczamy. Bardzo istotne jest to kiedy wypuszczamy zwierzę. Jeżeli próbuje się ono wydostać z woliery, uderza w kraty, wiadomo, że nie może długo zostać. W zimie jest tak, że zwierzęta nie chcą nas tak chętnie opuścić bo mają jedzenie i ciepło – zachowują się zupełnie inaczej niż w lecie.
Wśród takich okazałych ptaków mamy orła, w zasadzie orlicę, bo jest to samica. Przywieźli ją pracownicy Nadleśnictwa Rymanów jeszcze w okresie zimowym. Miała rany szarpane, tak jakby walczyła z innym ptakiem. Ma też zmiany zwyrodnieniowe, które utrzymują się już dosyć długo, jednak po leczeniu przeciwzapalnym powoli ustępują. Po upierzeniu, wyglądzie woskówki, kończyn, kształcie pazurów i dzioba możemy powiedzieć, że jest to starsza samica. Obecnie ma się coraz lepiej. Są też krogulce. Oprócz tego mamy zające, kuny, łasice, lisy, jeże, a raz w naszej Fundacji „gościliśmy” żbika.
Dylematy
Zgodnie z procedurą, zwierzę, które nie jest w stanie zostać wypuszczone na wolność, powinno zostać poddane eutanazji. Największą wartością zwierzęcia jest wolność, a jeżeli mu ją zabierzemy będzie żyło w depresji i będzie po prostu nieszczęśliwe. Jednym rozwiązaniem jest więc właśnie eutanazja, a drugim utrzymywanie tego zwierzęcia przy życiu w środowisku zamkniętym, czyli po prostu w niewoli. Ośrodki rehabilitacji zwierząt różnie postępują. My, niestety, utrzymujemy w niewoli, chociaż do dziś zastanawiam się czy dobrze robimy, w jednym przypadku na pewno dobrze, w drugim pewno nie. Mamy przypadek zwierzęcia z wolności – jest to orlik krzykliwy, który nie ma fragmentu skrzydła i nigdy nie poleci. Ma małe szanse na przetrwanie, zapolowanie, na zdobycie pożywienia, w dodatku może paść ofiarą lisa czy innego silniejszego drapieżnika. Co więc zrobić w takim przypadku? Napisaliśmy pismo do Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska o zgodę na przetrzymywanie go, zgodę dostaliśmy, ale czy dobrze zrobiliśmy to nie wiem. Moim zdaniem to zwierzę nie jest szczęśliwe, ponieważ nie ma odpowiednich warunków, jest zamknięte cały czas w wolierze. Dobrze by było, gdyby istniało coś takiego jak azyl. W Polsce, niestety, prawnie nic takiego nie funkcjonuje.
Apel
Bardzo często trafiają do nas młode zwierzęta, które nie powinny być w ogóle zabrane z ich środowiska naturalnego. Są to pisklęta podloty, młode sowy, które uczą się latać albo które jeszcze nie latają, tylko wychodzą z gniazda i gdzieś tam po gałązkach się przemieszczają. Niejednokrotnie z obawy na to, że jakiś drapieżnik je zaatakuje ludzie przywożą je do nas. Oczywiście, jest to na pewno jakieś wyjście, ale co roku apelujemy, by nie zabierać maluchów z ich środowiska naturalnego. Najczęstsze błędy dotyczą saren i zajęcy, ponieważ te zwierzęta wychowują się praktycznie bez rodziców. Ludzie myśląc, że zwierze jest sierotą zabierają je powiedzmy z łąki i przywożą do nas. Nie zawsze jest tak, że to zwierze się zgubiło, czy straciło mamę. Na łące może znajdować się często ze względów bezpieczeństwa, zwierzę celowo może wybierać to miejsce, z daleka od wilków czy psów. Często więc podejmujemy zupełnie niepotrzebne interwencje. Jeżeli mamy pewność, że samica została zabita, a znalezione zwierzę jest sierotą możemy je zabrać, w innym przypadku lepiej je zostawić.
Wysłuchała
Edyta Szczepek
Ostatnie komentarze