Kuba Sienkiewicz w Sanoku – 21 lat temu…

Kubę Sienkiewicza wypatrzyłam, jadąc w górę Jagiellońską. Szedł powoli, a w lusterku „mignęło mi”, że skręcił do hotelu. Z umówieniem się na rozmowę nie było problemu, o wyznaczonej porze stawiłam się w hotelowym holu. Tam – zamieszanie, ponieważ zespół postanowił wybrać się na podniebną przejażdżkę wysłużonym antonowem, pozostającym do dyspozycji turystów na Białej Górze.

– Jeszcze czymś takim nie leciałem – mówi Kuba. – Mam na to ogromną ochotę. Może polecisz z nami? – pyta. – Wywiadu w samolocie też jeszcze nie udzielałem…

Lecimy.

Po starcie okazalo się, że w maszynie panuje taki hałas, że o rozmowie można jedynie pomarzyć. Nagle – dym, awaria silnika i po kilku minutach jesteśmy znowu na płycie lotniska. Awarię szybko usunięto, Kuba jednak zrezygnował z atrakcji. Okazalo się, że cierpi na chorobę lokomocyjną i woli czuć twardy grunt pod stopami. Zespół udał się drogą powietrzną do Soliny, a ja miałam okazję odbyć z Kubą Sienkiewiczem długi spacer po Sanoku. Wspaniała okazja do rozmowy…

Jesteście w Sanoku po raz trzeci, ale nigdy nie widziałam waszych plakatów ani informacji o koncertach. Dlaczego?

Kilka lat temu włączyliśmy się do akcji pomocy dzieciom, organizowanej przez Śląsko-Dąbrowski Region Solidarności. Gramy dla uczestników kolonii, są to koncerty zamknięte. Zastanawialiśmy się, czy nie udostępnić około 400 wejściówek dla mieszkańców miasta, ale, szczerze mówiąc, baliśmy się zamieszania.

Chętnych zapewne byłoby sporo. Jesteś popularną postacią. Śpiewasz, piszesz piosenki, leczysz.

Tak, jestem lekarzem, neurologiem. To mój pierwszy i najważniejszy zawód. Studia medyczne wybrałem przede wszystkim dlatego, że odpowiadały mi przedmioty, które trzeba było wówczas zdać – biologia, fizyka i chemia. Interesowałem się szczególnie chemią, byłem takim chemikiem amatorem, miałem w domu własne laboratorium. Więc zdałem na medycynę, a potem bardzo polubiłem i studiowanie, i swój zawód. Moja mama bardzo się z tego cieszyła, ona też jest lekarzem.

Na co dzień stawiasz diagnozy i wypisujesz recepty?

Pracuję w szpitalu i traktuję to zajęcie bardzo poważnie. Czytuję fachowe czasopisma, staram się śledzić wszystkie nowinki. Mam plany, związane z tym zawodem.

Porozmawiajmy o twoich piosenkach. Podobają mi się teksty, które piszesz. Czujesz się czasami – poetą?

Nie, do głowy by mi nie przyszło myśleć o sobie w ten sposób. Piszę piosenki, a to polega na znalezieniu odpowiedniego kontekstu między slowem a melodią. Tekst i melodia muszą się nawzajem dopełniać. Nie jest to ani poezja, ani muzyka, raczej – muzykowanie, tak bym to nazwał.

Chłopiec z gitarą…

Chyba tak. Śpiewanie traktuję jako moje ulubione hobby. Uprawiam je od dawna. Zaczęło się od prywatek i różnych towarzyskich spotkań. Od biegania na koncerty Jacka Kaczmarskiego. Potem zacząłem zbierać różne amatorskie nagrania – bardzo lubię to robić – swoje, swoich przyjaciół. W końcu zaczęły się koncerty, płyty. Wiele piosenek długo czekało na swoje wersje koncertowe czy studyjne. Niektóre trzeba było zmodyfikować, bo straciły aktualność. Szczególnie te nawiązujące do konkretnych sytuacji politycznych.

Interesujesz się polityką?

Oczywiście. Zaangażowałem się w kampanię prezydencką Jacka Kuronia. Kiedyś podziwiałem odwagę takich ludzi, jak Kuroń czy Michnik, teraz bardzo szanuję Tadeusza Mazowieckiego. To są moje sympatie polityczne.

Zastrzegłeś, że nie jesteś poetą, a przecież kilka twoich tekstów znalazło się w antologii poezji polskiej „Od Jana Kochanowskiego do Kuby Sienkiewicza”.

Co ty powiesz? Nic na ten temat nie wiem. Czyja to antologia?

Wiersze w wyborze profesora Ludwika Stommy.

Chciałbym ją zobaczyć… Na pewno nie jestem poetą, ale nie mam nic przeciw temu, aby to, co piszę, podobało się innym ludziom.

W moim domu twoje piosenki podśpiewuje trzylatek, ja też bardzo je lubię. Na jakiej publiczności zależy ci najbardziej?

Na koncerty przychodzi głównie młodzież. To bardzo wdzięczna, chłonna publiczność. Sam kiedyś biegałem na koncerty, byłem wielkim fanem Jacka Kaczmarskiego. Nie wszystko wtedy rozumiałem, ale po kilku latach to, co tam słyszałem, wracało do mnie. Dlatego lubię śpiewać dla młodych ludzi, są świetnymi odbiorcami.

Próbujesz trochę zmienić świat?

Przede wszystkim dobrze się bawię. Przy tej zabawie chciałbym pokazać ludziom, jak można pisać piosenki bez zbędnego patosu, z pewnym dystansem do tego wszystkiego, co nas otacza. Podpatruję, obserwuję – najwięcej rzeczy wydarza się w różnych niekonwencjonalnych sytuacjach – potem powstają piosenki. Zbieram te piosenki i dzielę się nimi z ludźmi. Może jest to rodzaj muzykoterapii…

Twoje ulubione piosenki?

Bardzo lubię „Cyrk” Jacka Kleyffa, całą płytę „Huśtawki”, wielkim sentymentem darzę „Kingę”. Bardzo lubię naszą koncertową płytę „Chałtury”- interpretacje piosenek są na niej dużo lepsze, niż w studiu. W warunkach studyjnych nie potrafię się rozluźnić, wszystko mi przeszkadza.

Słyszysz czasem słowa krytyki?

Jeszcze jak! Gazety raczej nas nie lubią. Nigdy nie czytałaś, że Kuba Sienkiewicz nie potrafi śpiewać ani grać na gitarze? Główny zarzut jest taki, że piszę proste, prymitywne piosenki.

Ale publiczność cię lubi. Na pewno masz wiele dowodów takiej sympatii.

Czasem mnie to męczy. Do pracy jeżdżę metrem i musiało upłynąć trochę czasu, zanim pasażerowie oswoili się z moją obecnością. Z popularnością bywa różnie. Popatrz – wędrujemy sobie już godzinę po mieście, mijają nas ludzie i nic się nie dzieje…

Na koniec pytanie osobiste: z których jesteś Sienkiewiczów?

Na pewno nie z „tych”, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Moja rodzina pochodzi ze Wschodu. Krystyna Sienkiewicz jest moją ciotką.

Najbliższe plany?

Jutro rano o 5.20 autobusem do Rzeszowa, potem do Warszawy. W sobotę rano na Woronicza gramy koncert dla powodzian.

 

Rozmawiała Małgorzata Sienkiewicz-Woskowicz (wywiad ukazał się w „Tygodniku Sanockim” 25 lipca 1997 r.)

Dni Sanoka 16-17 czerwca na sanockich Błoniach