Post scriptum do wspomnień Leszka Grabowskiego

Spotkałam się z Leszkiem i jego żoną Krysią kolejny raz w Polańczyku na kawie, w zacisznym klimatycznym lokalu (zapewniam, że są takie w tym gwarnym miejscu). Spotykając się kolejny raz mamy świadomość, że tematy naszych wspólnych rozmów nie mają końca. Tylko czasu brak.

Po tym jak w Tygodniku Sanockim ukazały się wspomnienia Leszka, odezwało się do niego bardzo wiele osób. Wynikło to właśnie w trakcie naszej rozmowy. Pozwoliłam sobie (oczywiście za zgodą) – podzielić się z czytelnikami tymi refleksjami.

Jak to się stało Leszku, że właśnie do mnie napisałeś o sobie?

Po prostu tak miało być, takie przeznaczenie. To, że akurat ciebie wybrałem na powiernika moich wspomnień to było właśnie przeznaczenie. Ja wierze w przeznaczenie i w to, że akurat przeglądając portal o Bieszczadach akuratnie z tobą nawiązałem kontakt i z tobą zacząłem utrzymywać korespondencje, chociaż tak jak ty, tak i ja jesteśmy sceptyczni w nawiązywaniu nowych znajomości z nieznajomymi osobami, tym bardziej przez Internet.
Przeznaczeniem było, że zobaczyłem twoje fotografie zimy, które wróciły mi wspomnienia z czasów moich zim w Bieszczadach, skomentowałem, co raczej rzadko robię, po pół roku dostałem odpowiedź (śmiech), potem po paru miesiącach ja odpisałem i tak zaczęła sie nasza wirtualna znajomość, która skutkowała napisaniem moich wspomnień na wniosek i za twoją namową. Znajomość ta przerodziła się w przyjaźń, wspólne zamiłowanie do przypominania o prawdzie historycznej i miłość do tej pięknej krainy zwanej Bieszczadami.

Leszku Twoje wspomnienia obudziły wspomnienia innych ludzi. Z informacji płynących do redakcji wiemy, że wzbudziły ogromne zainteresowanie wśród czytelników. Do ciebie także odezwali się dawni twoi znajomi, sąsiedzi.

No tak, jest jak mówisz. Wspomnienia me dedykuję przede wszystkim młodemu pokoleniu, które miało szczęście urodzić się już w czasach dobrobytu, czasach, gdy czytanie możliwe było przy świetle elektrycznym, w dobie telewizji, telefonów, a potem juz Internetu, gdzie rozwój duchowy i emocjonalny szedł w parze z postępem w każdej dziedzinie życia.
Moje dziecięce, a potem młode lata były niestety zupełnie inne, ale cóż, to już na szczęście historia. Opisałem tamte czasy najlepiej, jak potrafiłem i zgodnie z prawdą, która być może nie wszystkim sie podoba się, ale uważam, że prawda musi być prawdą, historii nie wolno zmieniać, bo wtedy już nie jest historią tylko fantazją.

Moja historia była, jaka była, czasami smutna, czasami wesoła, jak samo życie.

Moje wspomnienia wzbudziły olbrzymi oddźwięk, dotarły do mnie zapytania, uwagi i komentarze z całego świata. Dziś ludzie dzięki Internetowi mają zupełnie inne możliwości jak przed laty. Sam byłem mile zaskoczony tak wielkim zainteresowaniem tamtymi czasami i moimi wspomnieniami. Właśnie teraz podczas pobytu w Bieszczadach, spotkałem się ze znajomą, która czytała moje wspomnienia, mieszkała również Czarnej w tamtym okresie i specjalnie przyjechała w Bieszczady z Ameryki byśmy mogli się zobaczyć. Ludzkie losy.
Odświeżyłem dzięki temu wiele starych i dawno zapomnianych już znajomości. Byli też tacy którzy chcieli mnie osobiście poznać, chociaż uważam że moja skromna osoba nie jest aż tak ważna aby to było konieczne, byłem i jestem jednym z tysięcy o podobnych przeżyciach, ale zapewne jednym z nielicznych którzy to opisali.
Pozdrawiam miłośników Bieszczad, ich mieszkańców, wszystkich, których w moich wspomnieniach wymieniłem a tych, którzy czują sie w jakikolwiek sposób urażeni czy też dotknięci, najmocniej przepraszam.
Na koniec życzę wiele, wiele tego, co w życiu najważniejsze, mianowicie zdrowia i spokoju ducha.
Z najlepszymi pozdrowieniami dla czytelników i Redakcji
Leszek Grabowski

Rozmawiała Lidia Tul – Chmielewska