Franciszek Prochaska, Pejzaż z La Ciotat
O obrazach opowiada Wiesław Banach
Do tej pory nie powiedzieliśmy ani słowa o człowieku, dzięki któremu rozmawiamy o tylu wspaniałych twórcach, których obrazy znajdują się w kolekcji sanockiego Muzeum. Franciszek Prochaska urodził się w Brzozowie. Gdy miał cztery lata, rodzina przeniosła się do Sanoka i patriotyzm lokalny, jaki się w nim wykształcił w okresie dzieciństwa, potem w czasie nauki w gimnazjum, aż do pójścia na studia, dotyczył przede wszystkim Sanoka, nie Brzozowa.
Co wiemy o okresie szkolnym Franciszka Prochaski? Zachowały się jego świadectwa szkolne, leżały na strychu jednego z sanockich domów i zostały przyniesione do Muzeum. Te świadectwa pokazują, że miał celujące oceny jedynie z dwóch przedmiotów – z religii i plastyki. Z innymi przedmiotami były dość poważne problemy, czego nie spodziewalibyśmy się po kimś, kto wszedł z taką swobodą w świat elit swojego czasu.
Zanim rozpoczął studia, Franciszek Prochaska brał udział w wystawach, które się odbywały w Sanoku. Idąc na studia w okresie wielkich napięć, związanych ze zbliżającą się I wojną światową, wybrał Akademię Sztuk Pięknych. Zresztą gdzież miał pójść, mając takie świadectwa szkolne, jeśli nie na Akademię Sztuk Pięknych?
Od razu trafił do najważniejszej wówczas w krakowskiej Akademii pracowni, pracowni Józefa Pankiewicza. Można powiedzieć – w tygiel nowych idei, które wtedy szarpią już tą Akademią.
Józef Pankiewicz jest młodym profesorem, dziś powiedzielibyśmy – po przejściach. Ma za sobą doświadczenie realizmu, który w XIX wieku w Polsce nie był wcale hołubiony, potem w Paryżu ogląda wystawę Clode`a Moneta, dostrzega odkrywczość tego malarstwa – co uważam za rzecz wyjątkową, ponieważ jest bardzo młodym człowiekiem, bez doświadczenia, ma za sobą jedynie nieudany pobyt w Petersburgu, gdzie na tradycyjnej akademii nie odnalazł dla siebie miejsca. Wyjazd do Paryża, impresjonizm otworzyły przed Pankiewiczem zupełnie nową perspektywę. Potem wraca do Polski, z błahego powodu, ponieważ zwyczajnie nie ma pieniędzy. Razem z kolegą Władysławem Podkowińskim nie mają z czego żyć i muszą wyjechać z Francji.
W Polsce Pankiewicz uprawia impresjonizm, a kiedy go pokazuje, naraża się na krytykę czy wręcz złośliwą napaść. Dla wrażliwego młodego człowieka kończy się to wycofaniem. Impresjonizm Pankiewicza sprowadza się wyłącznie do nocnych krajobrazów, bez używania jasnych czy też jaskrawych tonów. Studiowanie i poszukiwanie efektów świetlnych w nocy powoduje, że powstają obrazy prawie monochromatyczne. Wrzawa wokół malarza trochę się ucisza.
Pankiewicz w Paryżu zobaczył twórczość Paula Gauguina, zapoznał się z symbolistami i jego obrazy są czymś, co bym określił jako tworzenie malarstwa symbolicznego bez symboli. Malarz nie będzie operował symbolami i wypowiadał się poprzez ich znaczenia, tylko poprzez aurę i nastrój – stłumiony, zapadający w mgiełce zmroku.
Podczas ogromnej wystawy w Paryżu, gdzie znajduje się mnóstwo obrazów, Józef Pankiewicz dostrzega i wybiera jeden – Paula Cézanne`a. Ten obraz staje się dla niego ważniejszy, niż doświadczenia i zachwyt malarstwem Clode`a Moneta. Ten obraz to „Dom wisielca”. Jest to impresjonizm, ale widać na jego przykładzie zupełnie inny sposób myślenia, związany z konstrukcją, z tradycją dawnego malarstwa. Pankiewicz to zauważa i ten obraz będzie dla niego niezwykle istotną wskazówką.
Początek studiów Franciszka Prochaski u Józefa Pankiewicza to rok 1913. Pankiewicz jest wówczas artystą z olbrzymim doświadczeniem. Realizm, impresjonizm, symbolizm, a potem nawrót do koloru, ale już przy pewnej dyscyplinie cezannowskiej, i na dodatek otwarcie na świat: Pankiewicz zaraża swoich studentów Paryżem, w którym wtedy dzieje się wszystko, co w sztuce jest ważne.
1913 rok to kolejne rewolucje: fowizm, kubizm. Wystarczy, że profesor zacznie wprowadzać w te zagadnienia młodych ludzi, to nadzieja na to, że pojedzie się do Paryża, by zetknąć się z czymś świeżym i inspirującym, jest ogromna.
Tymczasem wybucha I wojna, potem zaczyna się tworzenie Legionów Józefa Piłsudskiego i młodzież akademicka, także studenci Akademii Sztuk Pięknych, w sporej liczbie wchodzą w skład Legionów. Legionistą zostaje także Franciszek Prochaska.
Nie mamy dokumentów i nie wiemy, czy legionista Prochaska walczył z bagnetem w ręce na pierwszej linii frontu. Wiemy, że wykorzystywano jego zdolności organizacyjno-administracyjne. Zapewne był skrupulatny, sprawny, skoro ceniono go, pozostawiając w służbie. Kiedy wziął ślub z dziewczyną z Przemyśla, już po wojnie polsko-bolszewickiej w 2020 roku, wówczas okazało się, że nadal jest w służbie i bez problemu dostaje przydział do polskiej misji wojskowej do Paryża, której zadaniem jest prowadzenie zakupów sprzętu wojskowego. To było chyba dla młodego sanoczanina czymś niezwykle ważnym – oto nie jedzie do Paryża jako głodomór, bez pieniędzy, lecz do pracy. Etaty urzędnicze w II Rzeczpospolitej były całkiem przyzwoicie opłacane. Jedzie więc do Paryża razem z żoną, mają mieszkanie z pracownią na Montparnass i godziwe warunki życia. Prochaska jest obowiązkowy i skrupulatny, więc ma czas zarówno na pracę zawodową i na twórczość artystyczną. Niestety nie pozostawił żadnych zapisków, dzienników, listów, które mogłyby nam powiedzieć cokolwiek o tym, jak przebiegał jego rozwój artystyczny. Podczas przerwanych i trwających zaledwie rok studiów w Krakowie nie mógł zdobyć solidnego warsztatu. W Legionach rysował i fotografował, miał aparat fotograficzny, ale to wszystko robił jako amator, a nie student malarstwa. W Paryżu nie podjął studiów, chociaż pewnie takie możliwości były, tylko od razu jest tam uważany za „gotowego” artystę. Dlaczego?
W Paryżu Prochaska nawiązuje kontakt z Józefem Pankiewiczem, profesorem, który wkrótce będzie także przyjacielem. Ich wzajemne relacje będą trwały aż do śmierci Pankiewicza w 1940 roku. Czy takie kontakty, które polegają na wzajemnym podglądaniu przy pracy, na rozmowach – czy to jest ta „akademia”, przez którą przechodzi Prochaska i która ma mu wystarczyć?
Nie wiemy, czy Pankiewicz sugerował jakieś korekty, kiedy rozmawiali o namalowanych przez Prochaskę obrazach.
Prochaska w Paryżu zaczyna uprawiać grafikę. Wydaje się, że grafika będzie mu bliższa, niż malarstwo, zaczyna gromadzić sprzęt. Pierwsze grafiki noszą charakter wyraźnie impresjonistyczny. W Krakowie zetknął się z formizmem polskim, w Paryżu w jakiś sposób musiał w sobie przetrawić kubizm, fowizm, kierunki, które wnoszą silną ekspresję – poprzez deformację, zderzenia formy, uproszczenia. To wszystko odczytujemy w jego drzeworytach: silny kontrast, modelunek niejako w zaniku, mroczne tematy, wszystko w wyrazistym, zdecydowanym zderzeniu czerni i bieli. Niewiele zachowało się akwareli Prochaski z okresu paryskiego, ale na tych, które oglądamy, zauważamy dążność artysty do uproszczenia, do rytmizacji kompozycji i do nasyconego koloru, co bliższe jest grafice, niż temu, co w tym czasie robi Józef Pankiewicz. W końcu jednak zobaczymy w Prochasce malarza, który odejdzie od eksperymentu i zbliży się czy wręcz podporządkuje wizji artystycznej swojego profesora.
Prochaska i Pankiewicz odwiedzają się, przyjaźnią. Profesor tłumaczy, czym jest doskonałe malarstwo i kieruje wzrok ku dawnym mistrzom, ku wenecjanom, ku Rembrandtowi.
Pankiewicz wycofuje się z awangardy. Po wojnie, która okazała się dla niego niezwykle traumatycznym przeżyciem, ponieważ jako poddany austriacki we Francji został uznany za szpiega i tylko dzięki interwencji Bonnarda nie trafił do więzienia, ale musiał opuścić Paryż i do końca wojny przebywał w Hiszpanii – po wojnie, kiedy wrócił do Paryża, jego mistrzem stał się Renoir, który przetworzył całe wielkie dzieło renesansowych wenecjan w malarstwo nowoczesne, nie rezygnował z formy, dążył do odzyskania oglądu świata zgodnego z odczuciem, nie ustając w poszukiwaniu doskonałości na powierzchni obrazu. Myślę, ze taka wykładnia sztuki musiała oddziaływać na Prochaskę. Jego malarstwo nie było naśladownictwem mistrza. Prochaska został przekonany przez Pankiewicza to pewnej wizji i równolegle realizował własną, mocno zakorzenioną w idei, do której przekonał go Pankiewicz. Wspólnie wyjeżdżają na plenery, między innymi do Prowansji. Po wojnie Prochaska wyjedzie tam na stałe, ze względu na dobry klimat i z uwagi na zdrowie żony, która miała kłopoty z sercem, ale tez zapewne ze względu na miłość do krajobrazu, do światła. W Prowansji spędzą resztę swojego życia.
Prochaska nie naśladuje Pankiewicza, jest wychowany w jego duchu, w jego sposobie widzenia malarstwa. I tutaj dochodzimy do obrazu „Pejzaż z La Ciotat”. Piękna nadmorska miejscowość, piękne światło. Pankiewicz tam maluje bardzo często, przyjeżdżają tam także kapiści. Pankiewicz i Prochaska rozstawiają swoje sztalugi, by nasycić się konkretnym widokiem, by następnie przełożyć go na coś, co nazwałbym językiem barwnej wrażliwości. Syntetyzują krajobraz, który mają przed sobą – w przeciwieństwie do impresjonizmu, który jest analizą tego, co widzi oko w danym momencie. W malarstwie Pankiewicza i Prochaski nie chodzi o wrażenie momentu, ale o syntetyzowanie wrażeń optycznych w coś, co da nam jakby kolorystyczną, ale klasycyzującą formułę. Jest to myślenie związane w gruncie rzeczy z Cézannem. Cezanne odszedł od impresjonizmu, ponieważ dostrzegł, poza zmiennością efektów świetlnych, coś stałego w naturze. Coś, co nie podlega żadnej zmianie. Symbolem była dla niego słynna Góra Sainte-Victoire, którą wciąż malował i nie dlatego, że zmienia się tam światło, lecz dlatego, że jest to coś, co trwa przez tysiące lat. Coś, co pozwala prowadzić analizę widzenia: przy czym nie naskórka efektów, które daje światło, ale istoty działania na siebie koloru, tak, by odnaleźć rzeczywistą formę i spowodować, że nasze wrażenia pozwolą nam syntetyzować nasz temperament, odczucia, nawarstwianie się tych odczuć, w dzieło kompletne, nieprzypadkowe. Wchłonęliśmy doświadczenie natury, ona nam jest potrzebna, analizujemy ją, zastanawiamy się, czy jesteśmy w stanie znaleźć ekwiwalent naszego postrzegania natury, ekwiwalent kolorystyczny. Nie będziemy naśladować koloru, odtwarzać go – zresztą impresjoniści wykazali, że jest to niemożliwe. Wszystkie doświadczenia syntetyzujemy i z nich powstaje obraz.
Wróćmy do pejzażu z zatoki La Ciotat. Pankiewicz stanął nieco wyżej, z trochę innego punktu maluje dokładnie to samo, co więcej, obraz Pankiewicza trafia do kolekcji Prochaski i na ekspozycji w naszym Muzeum dyskretnie próbujemy oba pejzaże ze sobą zestawić, zadając sobie pytanie, czy Franciszek Prochaska namalował obraz na poziomie mistrza. Głębia przeżycia i doświadczenie Pankiewicza są o kilka klas wyżej. Możemy uczciwie powiedzieć, że obaj patrzą na to samo, mają pewnie podobne płótna, pędzle, farby. Starają się oddać prawdę tego, co widzą – tam nie ma żadnej deformacji. Mają tak samo nasycone światłem powietrze, a efekt wychodzi zupełnie inny. Mam prawo podejrzewać, że obaj mieli podobny temperament. Więc co ich różni? Talent?
Malarstwo Pankiewicza nie jest tak wirtuozowskie, aby zdolny malarz, jakim niewątpliwie był Prochaska, nie mógłby go sobie przyswoić, opanować. On tego oczywiście nie chciał, ponieważ to by było naśladownictwo. Prochaska nie znalazł swojego sposobu, którym dorównałby mistrzowi.
Na naszej ekspozycji w Zamku zestawiamy dwa obrazy. Jeden to „Anemony” Pankiewicza i Prochaski, a drugi to właśnie „Pejzaż z La Ciotat”. Różnica widoczna jest dla każdego.
Wysłuchała Małgorzata Sienkiewicz-Woskowicz
Czytanie obrazu: KLIK
Zamieszczajcie takie teksty do poczytania częściej. Nie chcemy myśleć tylko o wirusie.