39 lat temu w Rzymie
Była piękna wiosenna pogoda. Wybrałem się więc do Włoch zaopatrzywszy się – tu ujawniam organizacyjne zaplecze mych podróży – w miesięczny bilet kolejowy typu „Travel as you like”, wypatrując co wieczór w telewizji, gdzie we Włoszech będzie świecić słońce, i tam jechałem.
Postanowiłem też w tych sprzyjających warunkach pogodowych wykonać zdjęcia polskiego papieża w architektonicznej scenerii Watykanu w czasie jego audiencji generalnej. Należało więc uprzednio zorientować się, jak one przebiegają, aby wybrać miejsce do jej jak najlepszego sfotografowania. Dlatego też wybrałem się 13 maja na plac przed bazyliką św. Piotra i ustawiłem przy obelisku, skąd był najlepszy widok na całość trasy, którą miał przejechać papież.
Trasa przejazdu była półokręgiem – zbliżonym raczej do prostokąta – oddzielonym od zebranych ludzi drewnianym ogrodzeniem, ustawianym każdorazowo na tę okazję. Przyjazd papieża opóźniał się, a kiedy wreszcie się on zjawił, przejechał swą trasę stosunkowo szybko, aby wygłosić z centralnego punktu przed bazyliką swą homilię. Wiedziałem już, że najlepszym dla mnie miejscem będzie zakręt ogrodzenia po prawej stronie, umożliwiający mi zrobienie wielu zdjęć nadjeżdżającego papieża. Wiedząc już więc, gdzie się mam w przyszłości ustawić, zamierzałem opuścić już swój posterunek, gdy nagle… samochód papieża rozpoczął drugą rundę objazdu, zatrzymując się nawet przy tym na jej początku. Okazało się później, że była tam specjalna delegacja z Polski, koło której w pośpiechu papież za pierwszym razem szybko przejechał, a dowiedziawszy się o tym, postanowił to w drugim swym objeździe naprawić. Dla mnie też sytuacja była jasna. Miejsce do fotografowania miałem wybrane, pogoda była wspaniała, więc nie było na co czekać.
Ruszyłem więc do tego mojego „zakrętu” i usadowiłem się tam tuż przy ogrodzeniu, robiąc kolejne zdjęcia zbliżającego się papieża, oczekując kulminacji w bezpośrednim jego zbliżeniu się do mnie. Podobnie przeżywał to zapewne mój sąsiad, przygotowując się do okrzyku „Papa! Argentina!” Ja natomiast kieruję aparat do tego najważniejszego zdjęcia i … koniec filmu!
Papież nade mną, uśmiecha się… Sięganie po drugi aparat w torbie nie ma sensu, bo nie zdążę. Samochód skręca i nagle – strzały. Kobiecy okrzyk „Assasinati!” Papież w ramionach ks. Dziwisza i nagłe przyspieszenie samochodu. Nieco dalej, po prawej stronie szamotanina. Złapali sprawcę.
Siedzę na swoim ogrodzeniu oniemiały pod wrażeniem tego, czego byłem świadkiem. Pusty przed chwilą medialnie plac zapełnił się reporterami. Nad głowami huczą śmigłowce. Co chwilę ktoś z przybyłych reporterów – widząc mnie siedzącego na ogrodzeniu z aparatami fotograficznymi – poodchodzi i pyta o zdjęcia. Głupio mi niesłychanie. Odpowiadam jednak zgodnie z prawdą, że akurat film mi się skończył. Przybyli też carabinieri i zakazują poruszania się po placu. Ciekawe, że swoistą „przepustką” w tym zakresie było powiedzenie „Io sono de Polonia” , dzięki której dotarłem na placu do mikrofonu, wokół którego skupili się pracownicy Watykanu i Polacy, oczekujący wieści o stanie papieża. Miałem później jeszcze możliwość rozmawiania o tym z niektórymi dostojnikami Watykanu… Byli ciągle w szoku, ale uważali, że jeżeli przeżyje, to jego autorytet niebywale wzrośnie.
Tadeusz Barucki
Ostatnie komentarze