Skansen znów na kilka dni stał się planem filmowym. Z drugiej strony kamery

Marcin Krowiak o ostatniej produkcji filmowej realizowanej na sanockim skansenie

 

Skansen znów na kilka dni stał się planem filmowym. Powodem były zdjęcia do najnowszej produkcji Telewizji Obiektyw „Wieleżyński – alchemik ze Lwowa” w reżyserii Mariusza Banaszewskiego, który to wcześniej wcielił się w rolę Łukasiewicza. Czy produkcja filmu bardzo dezorganizuje pracę w Muzeum Budownictwa Ludowego, czy ekipy dbają o zabytki podczas pracy, te i inne pytania zadaliśmy Marcinowi Krowiakowi, szefowi przewodników. 

To już kolejna produkcja realizowana na terenie sanockiego skansenu.

Tak, Telewizja Obiektyw często gości na terenie Muzeum przy okazji swoich produkcji filmowych. Powstawały u nas między innymi filmy o Łukasiewiczu czy kardynale Wyszyńskim. Ostatnia produkcja opowiada o człowieku – wynalazcy i pionierze przemysłu gazowniczego w Polsce Marianie Wieleżyńskim, który  zbudował również innowacyjną firmę, działającą na niespotykanych wówczas zasadach akcjonariatu pracowniczego.

Teren skansenu, jak i wnętrza obiektów, były wykorzystane podczas filmu. Duża część zdjęć wykonana była na dworze ze Święcan. Filmowane były również: sektor naftowy oraz rynek galicyjski.

Wizyta ekipy filmowej zaburza pracę na terenie muzeum?

Rzeczywiście jest trochę inaczej niż zwykle. Ekipy, które przyjeżdżają do Muzeum, robią wcześniej rozpoznanie i wiedzą dokładnie, gdzie będą kręcone poszczególne sceny. Jesteśmy razem z nimi podczas rozpoznania i wiemy, czego oczekują, które eksponaty mają pozostać na miejscu, a które musimy usunąć na czas zdjęć. Czasem musimy studzić zapędy niektórych reżyserów. Raz się zdarzyło, że jeden z nich wpadł na pomysł, że wytnie drzwi w jednej ze starych chat. Wiadomo, że na takie coś nie mogliśmy wydać zgody. Przy tej ostatniej produkcji nikt nie miał takich pomysłów. Ekipa filmowa już któryś raz gościła u nas, więc współpraca przebiegała nad wyraz harmonijnie. 

Jakie problemy pojawiają się podczas wizyt ekipy filmowej?

Kiedy wyłączamy  dany  budynek  z planu zwiedzania, informujemy o tym przewodników, którzy uprzedzają turystów o tym, że niektóre obiekty są niedostępne ze względu na realizację  filmową. Wówczas  zwiedzający  często wyrażają chęć na  przyjrzenie się pracy operatorów. Niestety, czasem wchodzą w kadr, co jest utrudnieniem dla filmowców. Innym problemem dla nas są zalecenia scenografa. Część ekspozycji często musimy usuwać, przesuwać, a czasem trzeba do pomieszczeń wnieść np stół, krzesła czy inne dodatki. Po zakończeniu zdjęć mieliśmy wszystko przywrócić do pierwotnego stanu. 

Czy jest coś, co zaskakuje podczas kręcenia zdjęć?

Na pewno ciekawie to wygląda, kiedy przy kręceniu jednej sceny robi się dziesiątki dubli. Raz ostrość nie taka, raz kłopot z mikrofonem czy aktor pomylił tekst. Coś, co trwa czasem kilka godzin widzimy później w kinie np niecałą minutę. Jako pracownicy mamy możliwość widzieć film z drugiej strony, co jest miłe i przyjemne. 

Czy było coś, co wydarzyło się po raz pierwszy na planie?

Wiele filmów u nas powstało, ale pierwszy raz były zdjęcia wykonywane nocą. Mogę zdradzić, że jedna ze scen będzie przedstawiała pożar na wiertni. Kiedy padło słowo „pożar” to oczywiście wszyscy mamy od razu strach w oczach. Pamiętamy cały czas wydarzenia z 1994 roku. Jednak technika poszła do przodu i okazuje się, że pożar można zrobić za pomocą kilku pochodni, odpowiedniego światła i odpowiednich ujęć. Miałem okazję podglądać to na monitorze i rzeczywiście pożar sprawił na mnie ogromne wrażenie. Oczywiście mieliśmy zabezpieczenie Straży Pożarnej. OSP Nowosielce miało zaszczyt i zabezpieczać sceny pożaru, jak i pojawić się w filmie. Zagrali oczywiście strażaków. Na planie pojawili się w tradycyjnych mundurach, a my udostępniliśmy sikawkę konną. Oczywiście zostali odpowiednio ucharakteryzowani. Nie będę zdradzał nic więcej, trzeba to zobaczyć. 

Film będzie reklamą dla Muzeum Budownictwa Ludowego.

Tak, i nie tylko dla muzeum, ale ogólnie dla Podkarpacia i wszystkich instytucji zaangażowanych w jego powstanie.  Na filmie można zobaczyć wnętrza muzealne w zupełnie innej odsłonie, która i mnie często zaskakuje, kiedy widzę już gotową projekcję  na ekranie. 

Realizacje filmowe to miła przygoda, trochę ciężkiej pracy w trakcie przywracania do stanu sprzed filmu.

Czy ekipy filmowe wiedzą, gdzie się znajdują? Mam na myśli otoczenie bezcennych i unikatowych obiektów. Jak rozwiązujecie problem z papierosami?

Ekipy są świadome, gdzie się znajdują i naprawdę dbają o sprzęt czy otocznie. W ostatnim filmie była scena z lampą naftową i zapalonym papierosem. Na szczęście zdjęcia odbywały się na zewnątrz i wszytko było pod kontrolą. Co do nałogu niektórych osób, powiem szczerze, że wolę, gdy  ktoś zapali gdzieś na środku drogi i później świadomie ten niedopałek wyrzuci w odpowiednie miejsce niż miałby się chować za jakąś chatą i stwarzać dużo większe zagrożenie. 

Widziałeś większość realizacji filmowych, które kręcono na skansenie. Co przez te lata się zmieniło?

Rzeczywiście byłem np.  przy Wołyniu, Eterze, Syberiadzie, serialu Wojna i Miłość.  Bardzo zmieniła się technika. Ciężkie i wielkie kamery i statywy zastąpione zostały przez  małe i leciutkie operatory, a jakość obrazu poszła daleko do przodu. Pojawił się natychmiastowy podgląd. Efekt jest niesamowity. Miło jest widzieć fragment Sanoka, czyli nasz skansen na dużym ekranie. 

Czyli takie produkcje rozsławiają nasze sanockie muzeum. 

Jak najbardziej! Miłe jest też to, że aktorzy czy członkowie ekipy wracają do nas prywatnie, by zwiedzić całe muzeum. 

Rozmawiała Edyta Wilk