Michał Embrion – sanoczanin z wyboru. Zawsze coś mi w duszy grało
Ostatni plenerowy koncert z cyklu „Muzycznych wieczorów nad Sanem” organizowanych przez Stowarzyszenie Łączy Nas Sanok, upłynął pod znakiem muzyki elektronicznej. DJ Michał Embrion stworzył niezwykle energetyczne, muzyczne wydarzenie. Michał jest nie tylko Dj-em , ale również chemikiem, który zdobywa wysokogórskie szczyty. Mało tego został sanoczaninem z wyboru. Poprosiliśmy go by opowiedział nam o swojej drodze do Sanoka.
W Sanoku znalazłeś się nieprzypadkowo, ale zanim dojdziemy do tego etapu, powiedz nam skąd pochodzisz?
Urodziłem się w Warszawie. Cała moja rodzina ze strony taty to rdzenni warszawiacy. Mieszkałem kilka bloków od ulicy Alternatywy 4. Jeśli ktoś kojarzy sady kwitnące przedstawione w serialu, to były właśnie sady, w których spędziłem dzieciństwo. Znajduje się tam drugie, co do starości drzewo w Polsce – Dąb Mieszko I. Dla mojej rodziny
ogromnym zaskoczeniem była decyzja o wyjechaniu ze stolicy.
Co przyciągnęło cię do Sanoka? A może kto?
Całe życie marzyłem o tym by wyprowadzić się z Warszawy. Wpłynęło na to wiele czynników. Męczył mnie beton, męczył mnie skwar. Zmęczony byłem dosłownie odczłowieczonym pędem za karierą, za kredytami mieszkaniowymi by kupić dwupokojowe mieszkanie z kuchnią. Mam na myśli mieszkanie ok 80 m2 w normalnej lokalizacji, by do centrum nie dojeżdżać po półtorej czy dwie godziny. Ponadto ilość napływowych ludzi bardzo zmieniła oblicze miasta jakie znałem. Wspominam o latach 2000-2010. Był wtedy „bum” na Warszawę. Powstawało tam wtedy bardzo dużo korporacji. Został zbudowany Mordor na Domanieckiej. Powstawały wtedy klony. Wsiadałem w tym czasie do metra i dziwnie się czułem bo wyglądałem identycznie jak pół wagonu innych ludzi. To było beznadziejne. Nastąpiło odcharakteryzowanie ludzi. Miasto rosło, rosło. Dzielnice zatraciły swoją autonomie. Kiedyś każda dzielnica miała swoją gwarę. Dzielnice określały klasy ludzi, którzy w nich mieszkali. Mieszkańcy dzielnic różnili się nawet swym ubiorem. Na prawobrzeżną stronę Warszawy nie jeździło się. Było nawet takie powiedzenie: co praskie, to nie warszawskie. To wszystko zginęło. Powstało wiele korpoosiedli. Miasto straciło swój klimat.
Dlatego decyzja o opuszczeniu Warszawy.
Tak. Decyzje o przeprowadzce podjąłem dosłownie z dnia na dzień. Było to pięć lat temu w marcu. Przygotowywałem się wtedy do zawodów kulturystycznych. I w tym czasie poznałem dziewczynę z Sanoka. Zamarzył mi się wyjazd na narty i ona zaproponowała Bieszczady. Miała zarezerwować nocleg. Pojechaliśmy, wchodzimy do domku, zostaliśmy bardzo ciepło przywitani. A ona wtedy: to jest moja mama i tato. Tak mnie postawiła przed faktem dokonanym. Zostaliśmy tam wtedy na cały tydzień. 2 maja skończyły się zawody, które odbywały się w Gdańsku. Wróciłem do Warszawy, poszedłem do pracy, usiadłem przy biurku, odprawiłem zespół wydzielając zadania i napisałem wypowiedzenie z pracy. Na Dzień Dziecka dostałem szansę pracy w Sanoku za co jestem bardzo wdzięczny gdyż zmieniło to moje życie. Pracowałem tam 3 lata i zapragnąłem nowych horyzontów.
Opowiedz nam o swojej muzycznej pasji.
Zawsze coś mi w duszy grało. Pamiętam czasy, kiedy jedynym źródłem muzyki były głośniki Unitry i stary adapter – patefon. Płyty winylowe z zespołami ludowymi i muzyką lat 80tych, bo te akurat mama lubiła. Potem zaczęła się era kaset. Ciężko było kupić kasetę z muzyką, której chciało się słuchać. Kawałki nagrywało się często z radia, które trzeszczało i brzęczało. Nie była to dobra jakość. W siódmej klasie podstawówki pojechałem na wymianę sportową czyli integracyjny zjazd do Niemiec. Tam pierwszy raz zobaczyłem „fluopaty”- imprezę z muzyka elektroniczną. Grali wtedy goa trans. Na drugi dzień poszukałem sklepu i kupiłem swoja pierwsza płytę Forever Psychedelic. I od tego się zaczęło. Potem przegrywanie kawałków na kasety, granie z dwóch walkmenów ze zrobionym domowym „crossfejderem”, by zrobić przejścia miedzy kawałkami. Potem odkładanie pieniędzy żeby kupić pierwszy mikser. Bardzo długo pracowałem po szkole by zrealizować zakup. Zacząłem kolekcjach płyty winylowe i kupiłem dwa gramofony Unitry z regulacją prędkości. Wtedy zaczęły tez wchodzić płyty CD. Płyty CD spowodowały to, że więcej kawałków można było nagrać, a płyty winylowe nadawały swoisty klimat. Dostałem się do kolektywu DJ-skiego, który organizował wiele imprez. Cale moje studia to była nauka i weekendowe imprezy. Poznałem mnóstwo świetnych ludzi i wspaniałych miejsc. Najpierw grałem mocniejszą, energetyczną, muzykę, psychedelick trance, fullon, dark trance itd. Jednak w okolicy trzydziestki się zmieniłem i złagodniały moje rytmy. Zacząłem nawiązywać do Etno czy klimatów bliskiego wschodu i afrykańskich. Jednak co ciekawe, przez całe moje życie bliski był mi chillout. Chillout bazujący na orientalnych rytmach. Z jednej strony lubiłem mega power, a z drugiej jednak łagodne rytmy. Muzyka jest rytmem życia. Dlatego zakochałem się w Sanoku i Bieszczadach. Patrząc na horyzont widzę linia życia. Wzgórza i doliny to nasze powodzenia i porażki. Jest to łagodniejsze w przeciwieństwie do gór wysokich. Moja muzyka była poszarpana a teraz złagodniała, co było słychać nad Sanem. Marzy mi się teraz koncert w Sanoku w zimowej, śnieżnej scenerii pełnej fluorescencyjnych instalacji 3D kontrastującej z bielą śniegu.
Nawiązując do gór, jesteś zapalonym miłośnikiem wspinaczki wysokogórskiej.
Kiedy przyjechałem do Sanoka, nieprawdopodobnie odżyłem. Pojawiła się osoba, która rozpaliła we mnie chęć wspinania się. Niedługo potem zebrała się grupa wspaniałych ludzi z którymi chcieliśmy spełniać marzenia o szczytach. Zrobiłem kursy wspinaczkowe i tak to się zaczęło.
Jakie szczyty zdobyłeś?
Było ich naprawdę wiele np. najwyższy szczyt Austrii, w Tatrach większość szczytów. Oczywiście również wszystkie szczyty naszych Bieszczadów. Bardzo lubię spać na wierzchołkach gór, by rano powitać słońce.
Góry to żywioł.
Burze w górach to dopiero żywioł. Udało mi się przeżyć jedną z takich wybitnie groźnych burz. Antonina wtedy uparła się by wracać. Uciekaliśmy po załomach skalnych, było bardzo groźnie.
Wyjaśnij czytelnikom kim jest Antonina.
Antonina jest moim pupilem, który ze mną zdobywa szczyty, mieszka i pracuje. Zabieram ją do biura, gdzie rozładowuje stres mój i moich współpracowników. To bardzo mądry pies, który rzeczywiście wyczuwa napięcie człowieka i przychodzi się przytulic.
Rozmawiała Edyta Wilk
Bardzo fajny człowiek. Dobrze, że wyłapujecie w tym mieście pozytywy, a nie tylko wypadki i nieszczęścia jak na innych niby informacyjnych portalach w tym mieście.