Zwyczaje wielkanocne na dawnej ziemi sanockiej

 

Szymona Jakubowskiego gawędy o przeszłości

 

W czasopiśmie Polskiego Towarzystwa Ludoznawczego „Lud” w 1906 roku ukazał się bardzo interesujący artykuł „Zwyczaje wielkanocne w Sanockiem”. Autor – etnograf Józef Sulisz, odwiedził kilkanaście wsi i miasteczek ziemi sanockiej spisując ówczesne tradycje i zwyczaje związane ze świętami. Powstał wyjątkowy opis, który warto po 115 latach przypomnieć.

Świętowanie Wielkiej Nocy zaczynano już od niedzieli palmowej, gdy święcono palmy, zwane także bagniętami lub baziami. Robiło się je z tataraku, gałązek kwitnącej wierzby iwy i jałowca, gdzieniegdzie dodawano drzewo krzyżowe, kłokoczkę, cisinę i gałązki osiki. Każda z tych roślin miała swoje znaczenie i zastosowanie.

Wielki Tydzień

Poświęconą, obwiązaną batogiem pasterskim, palmą uderzano po trzykroć bydło, aby „dawało dużo mleka, było gładkie i tłuste i aby czarownica nie miała do niego przystępu”. Później umieszczano ją w stajni, w izbie za obrazem, czasem w sieni. Palmą biczowali się młodzi chłopcy, aby odpędzić wielką chorobę i odzyskać zdrowie.

Wierzono, że w Wielkim Tygodniu należy sadzić i szczepić drzewka, wówczas dobrze się przyjmą. W Wielką Środę w zachodniej części powiatu chłopcy „zrzucali kota”: brali kilka powiązanych garnków, do największego sypali popiołu i wsadzali kota, później zrzucali z drzewa lub parkanu. Za przerażonym zwierzakiem biegano hałasując kołatkami. Ten dość barbarzyński zwyczaj miał upamiętniać ucieczkę Judasza z wieczernika. Powszechnym zwyczajem było też topienie Judasza – uszytego z płótna i wypchanego słomą. Spuszczano go trzykrotnie z wieży kościelnej lub dzwonnicy, a potem przy odgłosie klekotek ciągnięto po ziemi, bito kijami i topiono w rzece.

Zwyczaje wielkanocne na dawnej ziemi sanockiejZwłaszcza starsi ludzie już od Wielkiego Czwartku pościli. Wstrzymywano się od prac wywołujących łoskot czy hałas: prania, mielenia, rąbania drzewa.  Istniał przesąd, że kto w Wielki Piątek o północy w milczeniu umyje się w rzece lub potoku pozbędzie się dolegliwości z oczami. , tego nie będą bolały oczy i głowa, trzeba jednak iść i wracać przy zachowaniu głębokiego milczenia. W Wielką Sobotę przed poranną mszą palono gałęzie tarniny, a węgle wrzucano do wody, którą później święcono. Skrapiano nią siebie i zabudowania, pito na dolegliwości gastryczne. Niedopalone gałązki tarniny umieszczone w domu miały chronić przed pożarem. Wystrzegano się w ten dzień pożyczania czegokolwiek.

W sobotnie popołudnie święcono jedzenie. Do koszyka wkładano jaja gotowane, słoninę, kiełbasę, chrzan, ocet, sól, masło, placek i chleb. Józef Sulisz pisał:

– „Po przyniesieniu święconego obchodzą z niem trzy razy naokoło zabudowania gospodarskie, aby pioruny nie uderzyły w nie, i aby wąż wyszedł z pod domu. Wychodzą z niem także na dach i trzymają nad każdym rogiem dachu. Ze święconem nie wolno chodzić na boczne drogi ani do nikogo wstępować, bo ten człowiek błądziłby przez cały rok”.

W Niedzielę Wielkanocną wierni udawali się na rezurekcję. Znów oddajmy głos Suliszowi:

– „Kto ma jaką ranę, to idąc do kościoła, pociera ją pokrywą, a wnet się zagoi; kto sobie zaś pokrywą twarz potrze, znikną mu piegi i będzie miał gładką cerę. Podczas dzwonienia na rezurekcyi, który z chłopców uchwyci pierwszy za sznur od dzwonu, ten się pierwej ożeni. Na odgłos dzwonu trzęsą też nieurodzajnem drzewem, mówiąc: „Powstań nieurodzajne drzewo, bo Chrystus zmartwychwstał”. Powróciwszy do domu po rezurekcyi, jedzą święcone, rozpoczynając od jajka, przyczem składają sobie życzenia. Po spożyciu jajka wychodzą nad rzekę, a kto pierwszy zobaczy w wodzie rybę, będzie miał dobry wzrok. Kto nie był na rezurekcyi, nie może jeść święconego. Po spożyciu święconego wychodzą w pole ze święconą wodą i skrapiają je, aby wydało obfity plon. Biorą też kawałek chleba i dzielą się nim wzajemnie. Powróciwszy do domu, nabierają do próżnych dzbanów zwykłej wody, którą kropią obecnych. W Wielką Niedzielę w dzień nie należy spać, aby ptaki nie jadły zboża w polu”.

W wielkanocny poniedziałek  tradycyjnie oblewano się wodą, którą skrapiano też pole. Co ciekawe, na przełomie XIX i XX wieku w Jaćmierzu „lany poniedziałek” obchodzono we… wtorek po świętach i nazywano ten zwyczaj „lejuchą”.

U Rusinów

Przedmiotem zainteresowania Józefa Sulisza były nie tylko przedstawione powyżej zwyczaje u Polaków, ale również u licznych na tym terenie Rusinów. Autor opisywał m.in. sposób sporządzania lokalnych przysmaków:

– „W Wielką Sobotę przed południem pieką paski. Do ciasta na paski nie wolno zaglądać, bo by się nie udała. Wrzucają też do niego surowe jaje, aby drób znosił wiele jaj. Podczas wsadzania paski do pieca gospodyni zamyka drzwi, aby paska nie uciekła, to jest nie rozlała się po piecu, a wsadziwszy ją, przytyka łopatę do powały i wykręca się około niej kilka razy. Przed wsadzeniem paski obiega ją gospodyni trzy razy naokoło, aby się udała, a gdy już jest w piecu, podskakuje do góry, co musi także uczynić każdy z domowników, aby wysoko wyrosła.Do pieca nie wolno mężczyznom zaglądać, bo im wąsy nie będą rosły i paska się nie uda. Po wyjęciu paski z pieca gospodyni mówi: „Chrystos woskrese” i łopatą robi znak krzyża na czole najmłodszego dziecka, aby się chowało. Piec wymiatają czterema wiązeczkami słomy, przywiązanemi razem do kija, który potem wstawiają do rosady, aby głowy kapusty były tak wielkie jak paska.  Z udania się paski wyprowadzają różne wróżby. Jeżeli się paska od wierzchu załamie, będzie głód lub pomór, gdy z wierzchu skórka odstanie, ktoś z rodziny umrze, jeżeli od spodu skórka grubsza, będzie urodzaj na żyto i pszenicę, a jeżeli z wierzchu, to na inne zboże. Po południu święci ksiądz paski, a gospodyni z poświęconą paską obchodzi trzy razy dom, zaś gospodarz kropi go święconą wodą. Gdy przyniosą święcone, dotyka gospodarz paską drzwi stodoły, stajni i chaty, mówiąc: Chrystos woskrese.

Podobnie jak u rzymskich katolików, także u unickich Rusinów w niedzielę wielkanocną rano odbywała się w cerkwi rezurekcja. W niektórych miejscowościach urzędował „komitet czterech” złożony z wioskowej starszyzny, którego zadaniem było… wygnanie z cerkwi czarownic i pilnowanie by nie usiłowały one wkroczyć do świątyni.

Wielu Rusinów w ten dzień nie jadło mięsa, uważając, że dzięki temu bydło będzie zdrowsze.  Okrawki z paski przywiązywano do kosza, idąc siać zboże. Kto pierwszy po spożyciu święconego uderzył w dzwon cerkiewny, miał mieć dużo zdrowych, pracowitych pszczół i miodu. Etnograf zanotował także inne, ciekawe zwyczaje:

– „Gospodarz wychodzi w pole, niosąc jedno jaje i kawałek paski. Na granicy pola zjada jaje, a paskę zawiązuje szczelnie w chustkę w tym celu, aby w czasie żniwa zwieść z pola zboże bez żadnego uszczerbku. Po południu pod cerkwią urządza młodzież „hajiwky”. Parobcy uderzają w dzwony, strzelają, odbierają dziewczętom pisanki. Inni znowu robią tak zwany „obróg” czyli wieżę tj. tworzą piramidy i obchodzą naokoło dzwonicę. Dziewczęta zaś biorą się za ręce i obracając się w koło, nucą różne pieśni. We wschodniej stronie powiatu robią popołudniu dziewczęta gaik. Biorą młodą jodełkę lub świerka, ubierają wieńcami z kwiatów, zielenią i wstążkami i obchodzą z tern po wsi w drugi dzień świąt, śpiewając różne pieśni. Wieczór zaś schodzą się w jedno miejsce i tam się wspólnie zabawiają z nazbieranych darów. Parobcy znowu urządzają koguta. Jest to olbrzymi kogut, wyrobiony z drzewa i przybrany koguciemi piórami, a ma także przyrząd do piania. Tocząc go przed sobą na kółkach obchodzą po wsi i pieją przed każdą chatą przy wtórowaniu pieśni. Z uzbieranych składek sprawiają sobie wieczór wspólną ucztę”.

Autor jest wydawcą i redaktorem naczelnym czasopisma „Podkarpacka Historia” i portalu www.podkarpacka historia.pl. Ostatnio ukazała się jego kolejna książka „Byk, Maczuga i inni…” poświęcona pladze przestępczości w okresie międzywojennym na terenie dzisiejszej Polski południowo-wschodniej. Kontakt: redakcja@podkarpackahistoria.pl