To był znakomity sezon – mówi Krzysztof Ząbkiewicz, trener juniorskich drużyn Niedźwiadków

 

Pierwotnie na tę rozmowę umawialiśmy się tuż po Ogólnopolskiej Olimpiadzie Młodzieży w Katowicach, dochodząc jednak do wniosku, że warto trochę poczekać, bo po Mistrzostwach Polski Juniorów w Sanoku wywiad być może spuentuje dwa złote medale. I tak też się stało. Zacznijmy jednak od juniorów młodszych. Co było kluczem do zwycięstwa podczas turnieju na Śląsku?

Olimpiada potwierdziła starą sportową prawdę, że „wygrywa drużyna”. W naszym przypadku to chyba najtrafniejsze określenie całego turnieju. Tworzyliśmy zgrany kolektyw, który słuchał trenera i siebie nawzajem. Wszyscy byli gotowi podporządkować się jednemu celowi i konsekwentnie realizować przydzielone im zadania. Jeśli chodzi o samą grę, to byliśmy zespołem najlepiej broniącym, do tego z najmniejszą liczbą kar. Potrafiliśmy skutecznie kontrować, wykorzystując szanse w ataku. Niebagatelne znaczenie miały też: serce zostawione na lodzie i świetna atmosfera w szatni…

Marcin Dulęba został wybrany najlepszym zawodnikiem mistrzostw. Kto oprócz niego zasłużył na szczególne wyróżnienie indywidualne?

Odpowiedź na wcześniejsze pytanie trochę to opisuje, ale uważam, że wszyscy wykorzystali swój potencjał. Należy jednak szczególnie podkreślić rolę obu bramkarzy – Filipa Wiszyńskiego, który został wybrany najlepszym golkiperem turnieju, oraz Dominika Buczka. Bezbłędnie wywiązali się ze swoich zadań, dając drużynie poczucie pewności, a także pokazali wzorową współpracę i wsparcie.

Trzy tygodnie później rozpoczęły się Mistrzostwa Polski Juniorów, podczas których broniliście tytułu sprzed dwóch lat, także wywalczonego na własnym lodowisku, bo rok temu finałowy turniej odwołano z powodu pandemii koronawirusa. Mimo gospodarskiego handicapu i składu teoretycznie lepszego od drużyny juniorów młodszych, o wyjście z grupy biliście się do samego końca, ostatecznie pokonując Zagłębie Sosnowiec po golu strzelonym w 58. min. Nie da się ukryć, że było ciężko…

Już po ogłoszeniu grup turnieju finałowego zdawaliśmy sobie sprawę, że awansu nikt nie da nam za darmo, gdyż Zagłębie i Polonia Bytom to drużyny, które także miały ambicje walki o złoto. Wiedzieliśmy również, że każdy będzie dodatkowo zdeterminowany przeciwko nam, chcąc pokonać gospodarza i wciąż aktualnego mistrza. Mieliśmy zawodników, którzy w tym sezonie grali w Polskiej Hokej Lidze i liczyliśmy się z tym, że przeciwnicy tym bardziej będą chcieli nas ograć. I to się potwierdziło na lodzie.

     W inauguracyjnym spotkaniu z Naprzodem Janów widać było trochę nerwowości, lecz z czasem potrafiliśmy uzyskać przewagę nad ambitnie grającym zespołem z Katowic. Polonia przeciwko nam zagrała swój najlepszy mecz w turnieju. Dwie bramki stracone w krótkim odstępie czasu miały kluczowy wpływ na całą grę i przy lepszej postawie w obronie drużyny ze Śląska musieliśmy uznać jej rewanż za fazę eliminacyjną. Natomiast decydujący o awansie pojedynek z Zagłębiem był chyba najlepszym meczem całego turnieju. Szybkie tempo, ostra gra, dużo sytuacji bramkowych i wynik otwarty do samego końca. A przypomnę, że premiowało nas tylko zwycięstwo w regulaminowym czasie. Dzięki odpowiedzialnej i pełnej zaangażowania grze do ostatniej sekundy oraz pięknemu trafieniu Dulęby w końcówce udało nam się awansować do fazy pucharowej.

A potem przyszedł półfinałowy pojedynek z Sokołami Toruń, który Niedźwiadki wygrały aż 9-2, wszystkie bramki zdobywając przed upływem połowy meczu? Czy taki był plan, żeby rzucić się na rywali od samego początku, a po uzyskaniu korzystnego wyniku oszczędzać siły na finałowe starcie?

Przede wszystkim chcieliśmy pokazać, kto rządzi na naszym lodzie. Drużyna była bardzo zmotywowana i gotowa na ciężką walkę. Mecze różnie się czasem układają, ten okazał się dla nas bardzo szczęśliwy. W drugiej części półfinału starliśmy się panować nad emocjami, grać odpowiedzialnie i szanować przewagę, którą udało się nam zdobyć.

Ostatecznie do decydujących pojedynków nie doszło z powodu restrykcji wprowadzonych przez rząd. Mimo tego możemy trochę pogdybać – jak pan sądzi, czy po znakomitym występie przeciwko Sokołom nasi hokeiści poszliby za ciosem, rewanżując się Polonii za porażkę grupową?

Osobiście nie lubię „gdybać” na temat meczów, które nie zostały rozegrane, ale wydaje mi się, że finał na pewno byłby inny niż grupowa potyczka z Polonią. Zakładam, że pojedynek o złoto przyniósłby bardzo ciekawe widowisko i masę emocji.

Jeżeli chodzi o tytuły mistrzowskie drużyn juniorów, to chyba jest to pierwszy złoty dublet nie tylko w pańskiej karierze trenerskiej, ale i w całej historii sanockiego klubu…

Tak, to był znakomity sezon. Wręcz wyjątkowy dla hokejowego Sanoka, bo mamy nie tylko złote medale juniorów, ale i młodzików trenera Michała Radwańskiego. A do tego doszedł powrót STS-u do krajowej elity. To wielkie sukcesy, które ja postrzegam przede wszystkim jako efekty ciężkiej, codziennej pracy, a także ogromnej pasji i poświęcenia wielu ludzi na różnych płaszczyznach. Wszyscy – zarząd, władze miasta, sponsorzy, trenerzy, zawodnicy, rodzice i sympatycy – tworzymy środowisko, swego rodzaju „rodzinę”, dla której hokej to coś więcej niż tylko sport… To pasja, tradycja, po prostu część naszego życia.

Ma pan chyba satysfakcję, że wychowankowie płynnie przechodzą do pierwszej drużyny STS-u. Kilku podpisało już nowe kontrakty, zapewne będą kolejne. Dla każdego trenera to z pewnością „nagroda moralna”, gdy młodzi zawodnicy nie kończą przygody ze sportem po wieku juniora?

Tak, to jest najważniejszy cel i sukces pracy całego środowiska hokejowego. Osobiście jestem bardzo dumny z tych chłopaków, tym bardziej, iż w ostatnim sezonie PHL pod okiem trenerów Marka Ziętary i Marcina Ćwikły zrobili ogromne postępy. Rozwinęli się zarówno hokejowo, jak i mentalnie. Trzeba zdawać sobie sprawę, iż przejście z juniorów do ekstraklasy to wielkie wyzwanie, a oni poradzili sobie. Z takim sztabem szkoleniowym i warunkami do pracy jestem pewien, że każdy następny trening i mecz będzie z nich robił coraz lepszych graczy. A najlepsze dopiero przed nimi.

Rozmawiał Bartosz Błażewicz