Polany Surowiczne – znów bije dzwon
4 maja 2021 roku pod wieczór zabrzmiał w Polanach Surowicznych dzwon! Rano został przywieziony, przygotowany do montażu i po zakończeniu prac przy konstrukcji podniesiony i wyregulowany. Ok. godz. 19 po raz pierwszy po 74 latach dźwięk dzwonu rozniósł się po okolicy.
Dzwon w ostatnich latach był przechowywany przez Urząd Gminy Jaśliska, a w pracach przy jego montażu brał osobiście Wójt Gminy Jaśliska, Adam Dańczak. Prawie dwie dekady pasjonaci i wolontariusze działali, pracowali, zbierali środki, by uratować zabytek. Mieliśmy przyjemność widzieć efekt końcowy i poprosiliśmy Witolda Grzesika, inicjatora akcji o zreferowanie tej niezwykłej historii.
Jak się zaczęło?
Zaczęło się oczywiście od założenia schroniska w Polanach Surowicznych latem 1981 roku. Inicjatorami jego powstania byli członkowie Koła Wydziałowego Wydziału Elektrycznego Niezależnego Zrzeszenia Studentów Politechniki Warszawskiej. To zresztą jedyny do dziś trwały ślad po wydarzeniach na PW w latach 1980–81! Bywając długie tygodnie w Polanach, niektórzy, co bardziej świadomi historii miejsca, zaczęli angażować się w remont cmentarza i nagrobków na cerkwisku. Stale przyglądaliśmy się coraz bardziej niszczejącej dzwonnicy, aż któregoś roku po prostu dojrzeliśmy do remontu. A że jednocześnie do Polan doprowadzono asfaltową, leśną drogę, prace przy dzwonnicy, wymagające dostawy materiałów i dojazdu ciężkiego sprzętu, okazały się możliwe. Ruszyliśmy w 2012 roku. Celem było odbudowanie dachu w pierwotnym kształcie. Zakładaliśmy, ze zrobimy to w dwa, góra trzy lata… Pierwszym działaniem była ocena tego, co pod ziemia˛. Odkrywki pokazały, ze grunt jest stabilny, a fundament mocny. Zatem do dzieła! Najpierw mury, praca wspólną z Szymonem i zespołem ochotników Stowarzyszenia „Magurycz”
Prace były o tyle utrudnione, ponieważ dzwonnica jest zlokalizowana na terenie obecnie niezamieszkanym, pozbawionym zarówno prądu, jak i bliskiego dostępu do wody. Do najbliższych siedzib ludzkich w Woli Niżnej jest ok. 5 km. Pierwszym etapem projektu (lata 2012-2013) było oczyszczenie murów. Należało bardzo dokładnie wypłukać piasek, błoto oraz roślinność z przestrzeni między kamieniami, a następnie wszystkie szczeliny wypełnić zaprawą. Do prac wykorzystano materiały przeznaczone do konserwacji zabytków podobnego charakteru. Górnej partii murów nie udało się jednak zakonserwować w ten sposób. Ubytki w ścianach oraz niszczycielska działalność korzeni drzew wyrosłych na koronie wymusiła całkowite przemurowanie wszystkich czterech ścian na wysokości ok. 50 cm.
Mury
Wydawałoby się, że wystarczy nieco wyrównać´ mury, aby przygotować je na powtórne osadzenie konstrukcji dachu. Trzeba było fachowca, żeby okazało się , ile tak naprawdę, ze ścianami jest roboty.
Najpierw tynk, który ledwo się trzymał kamieni, trzeba było na nieomal całej powierzchni skuć. Udało się zachować niewielki fragment otynkowania na zachodniej ścianie. Spod tynku wyzierały kamienie, miedzy którymi nie można było znaleźć żadnego, nawet najmarniejszego śladu zaprawy. Szpary w murach były idealnym miejscem dla wszędobylskiej karpackiej roślinności. Zatem najpierw wszystkie organiczne elementy zostały doszczętnie wypłukane wysokociśnieniowa myjka. A potem należało każdą lukę miedzy kamieniami wypełnić starannie odpowiednia zaprawa, szpachelka lub po prostu ręką. Osiem metrów wysokości i ponad piec szerokości dawało więcej niż 160 metrów kwadratowych do starannego wypielęgnowania. Dziesiątki rąk troskliwie gładziły przez dwa sezony mury dzwonnicy. Niestety — żal, ze nie prowadziliśmy szczegółowych dzienników — teraz już nie odtworzymy listy wszystkich dobrych ludzi pomagających nam wówczas w tym dziele. A potem szczyt murów. Jeszcze wcześniej, przed początkiem remontu, dzięki wsparciu sił energetycznych, udało się wyciąć całkiem dorodne drzewa wyrosłe na dzwonnicy. Ich korzenie zniszczyły jednak koronę ścian nieodwracalnie. Grubość humusu nagromadzonego na górze przez dekady była naprawdę imponująca. Nie było innego wyjścia, jak po prostu przemurować ostatnie poł metra ścian. Według projektu trzeba było w zwieńczeniu przygotować niezauważalne dla obserwatora zbrojenie do zalania betonem. I znów wiedza i determinacja Szymona były nie do przecenienia, a wysiłek wielu ludzi, przerzucających setki kilogramów kamienia, wręcz niewiarygodny. Finałem prac na murach był przyjazd betoniarki — zapewne pierwszy raz w historii wsi. Maszyna swoja długą trąba wlała kilka ton betonu w uformowana szczelinę w koronie murów, scalając je i dając bezpieczna podstawę dla konstrukcji działo się to po zmierzchu w scenerii trudnej do zapomnienia.
Projekt
Projekt dachu był wyzwaniem nie lada. Nie mieliśmy bowiem (i nie mamy do dziś) żadnego wiarygodnego wizerunku dzwonnicy sprzed 1947 roku. Dostępne są jedynie ryciny ukraińskiej malarki Ołeny Kulczyckiej, ale nie zachowują one proporcji. Jedyne, co z nich na pewno wynika, to istnienie nad murami niewysokiej drewnianej izbicy. Pomysłów na kształt dachu było co najmniej trzy. Pierwszy nawiązywał do dość popularnego współcześnie trendu z szerokimi, przysadzistymi, można rzec, spuchniętymi baniami. Dach w drugiej koncepcji był tak idealny, ze mógłby stanowić materiał szkoleniowy o złotym podziale dla studentów architektury. Wciąż czegoś brakowało… Mądry człowiek poradził mi, żeby wzorować się na jakimś innym znanym wizerunku. Ale jakim? Olśnienie przyszło na… jednym ze spotkań Towarzystwa Karpackiego w Muzeum Ziemi. W marcu 2016 roku, podczas wernisażu wystawy zdjęć Barbary Tondos i Jerzego Tura udostępniono zebranym do przejrzenia album z fotografiami sprzed ponad półwiecza. Jedna z nich przykuła moja uwagę. Była to wieża babińca nieistniejącej dzi ´ cerkwi w Osławicy. Rozmiary (wysokość, przekrój) były podobne — ale to nie wszystko. Podobny był tez˙ wiek osławickiej cerkwi, była ona wręcz rówieśniczka˛ naszej dzwonnicy. Poza tym jeszcze cos niewymiernego, ale jednak symbolicznego: wezwaniem cerkwi w Osławicy, podobnie jak w Polanach, był sw. Michał Archanioł… Zdjęć z Osławicy zachowało się kilka — sprzed wojny, gdy wszystko było na swoim miejscu, i z lat 50., kiedy spod porwanej blachy widać´ było drewniana˛ konstrukcje. Znalazł się wiec naprawdę idealny wzorzec. Do kształtu dachu dodaliśmy jeszcze izbice, jaka malowała w Polanach Olena Kulczycka. Gdy już wiedzieliśmy, jak dach dzwonnicy ma wyglądać, przyszedł czas na projekt techniczny. Ogłaszaliśmy się na Facebooku, było nawet kilku chętnych do pomocy, ale na werbalnych deklaracjach się w zasadzie kończyło. I wówczas Ewa i Małgosia, nasze krakowskie koleżanki, znalazły pana Jurka, architekta z dużym doświadczeniem i wielkim sercem. W ciągu roku kompletny projekt, z wyliczeniami, detalami, zaleceniami, jak przystało na prawdziwa dokumentacje, był w naszych rękach. I to, jak prawie wszystko inne, w czynie społecznym!
Krzyże
Cały remont dzwonnicy, cała historia naszej obecności w Polanach Surowicznych, to jeden wielki ciąg zdarzeń, nad którymi — mam taka pewność — Ktoś Mądrzejszy od nas czuwa i planuje. Planuje, a my jesteśmy tylko narzędziem, który wszystkie zamiary ma wykonać. Bo jak inaczej wytłumaczyć rożne sytuacje, które przez owe prawie czterdzieści lat miały miejsce?
Jak można wytłumaczyć, dlaczego niewiele więcej niż dwudziestoletni człowiek — nie przypisuje sobie żadnej posiadanej wówczas szczególnej wiedzy albo mądrości — niemający zielonego pojęcia o Łemkowszczyźnie i jej zagmatwanej historii, natknąwszy się na cmentarzu na bogato zdobione krzyże wbite wprost w ziemię dla ich zabezpieczenia przeniósł je do ledwo co powstałego schroniska, zwanego obecnie Chałupa Elektryków? Zapewne, gdyby nie ta interwencja, dawno byłyby zabrane przez jakiegoś kolekcjonera albo — co bardziej prawdopodobne — wywiezione przez zbieraczy złomu i przetopione.
Znalezione krzyże wisiały kilkadziesiąt lat na ścianach schroniska
Jeden z nich, najbardziej okazały, nie uniknął przeznaczenia — został któregoś pięknego dnia bezczelnie wyniesiony i słuch po nim zaginał. Pozostałe dwa, kiedy już wiadomo było, że remont się zacznie, zostały wywiezione z Polan i przechowane u przyjaciół w Jaślinkach. Oba zostały poddane konserwacji. Jeden z nich, po uzupełnieniu wszystkich braków, wyprostowaniu ramion i naprawie zdobień, wieńczy dziś kopułę dzwonnicy.
Jest piękny. Przejedzcie się po sąsiednich wsiach — tak okazałego krzyża na cerkiewnych wieżach w okolicy nie znajdziecie. Według fachowców przeprowadzających konserwacje pochodzi co najmniej z XVIII wieku — zapewne znajdował się na dachu cerkwi, o sto lat starszej od murowanej dzwonnicy. Drugi krzyż został tylko zabezpieczony. Nie naprawialiśmy go w żaden sposób. Powiesiliśmy go na murze dzwonnicy, aby taki, jaki jest, zniszczony w okolicznościach, których już nigdy nie poznamy, był świadectwem historii.
O cierpliwości i zobowiązaniu
Jestem osoba z natury niecierpliwa i gdyby ktoś w 2012 roku powiedział mi, że remont zakończy się dopiero po siedmiu latach, najpierw bym go wyśmiał, a potem — może po prostu bym zrezygnował? Nie miałem ani ja, ani przyjaciele zaangażowani w projekt, świadomości, ze praca w Polanach zabierze nam tyle czasu, energii, pieniędzy i trochę zdrowia. Nie wiedzieliśmy, ze się nie da… Ten brak wyobraźni był zbawienny. Od pewnego momentu bowiem — nie bacząc na okoliczności — nie mogliśmy naszej pracy przerwać. Po pierwsze dlatego, że widzieliśmy jej sens. Ale po drugie i może ważniejsze: ponieważ˙ podjęliśmy zobowiązanie, wobec kilkuset osób, które w rożny sposób przez lata nam pomagały czynem, groszem lub choć´ dobrym słowem.
Największą powinność zaciągnęliśmy wobec dawnych mieszkańców Polan Surowicznych i ich potomków. Odzywali się˛ do nas z rożnych stron świata. Spod Paryża napisał do nas Patrick, którego babcia urodziła się w Polanach. Co roku wspierał nas całkiem spora kwota. Odnaleźli się też dawni mieszkańcy wsi, mieszkający na dalekiej Ukrainie — nie w obwodzie lwowskim czy tarnopolskim, ale hen, gdzieś na stepach naddnieprzańskich. I ci ludzie nie znając nas, po prostu nam ufając, zebrali się i przekazali kilkaset dolarów na rzecz remontu. Symbolicznie przeznaczyliśmy te kwotę na cel, naszym zdaniem najbardziej trafny: naprawę krzyży. Czy można było takich darczyńców zawieść?
Dobre zmiany
Nie działaliśmy w próżni. Są naokoło nas urzędy, są regulacje, pozwolenia, zasady, formularze, wnioski i urzędnicy. I znów — wszystko, co było niezbędne, aby projekt się udał, zdarzyło się w odpowiednim miejscu i czasie.
Na początku przychylność gminy Komancza, niezbędna dla startu prac, oraz wsparcie władz powiatowych w Sanoku, które jako ówczesny właściciel terenu dzwonnicy, zgodziły się na nieodpłatne przekazanie ziemi Bractwu „Sarepta”. Chwilami były zawirowania, ale dzięki przychylności urzędowi i mieszkańcom dawnego grodu nad Jasiółką wszystko skończyło się dobrze.
O pożytku z mediów społecznościowych
Jak wiele osób i ja nie chciałem mieć konta na Facebooku, jednak przekonałem się, że media społecznościowe mogą służyć dobrym celom. Strona remontu na Facebooku, obserwowana dziś przez niemal półtora tysiąca osób, stała się˛ najważniejszym medium reklamującym projekt. To dzięki niej udało nam się promować kolejne zbiorki pieniędzy i to miedzy innymi dzięki niej znaleźliśmy ekipę ciesielska. Przez Facebooka nawiązaliśmy szereg kontaktów z dawnymi mieszkańcami wsi i ich potomkami, zarówno w Polsce, jak i na Ukrainie. Wreszcie wielu naszych sympatyków promowało posty, oglądalność niektórych informacji przekraczała dziesięć tysięcy odsłon.
Odbudowa dachu
Gdy mięliśmy już w ręku projekt, pozostało „tylko” zorganizować sprawę na miejscu: zaplanować zakup, przetarcie i transport drewna, znaleźć brygadę ciesielski skombinować nie wiadomo skąd kilkadziesiąt tysięcy złotych.
O cieśli nie było łatwo. Mieliśmy kilka kontaktów, ale niestety odpowiedz´ była zawsze ta sama: „Panie, gdyby pan zgłosił się parę lat temu…”. Pokolenie fachowców, którzy pewnie nie potrzebowaliby projektu, aby wznieść cerkiewny dach z prawdziwego zdarzenia, z bania, cebulkami i wieżyczkami, odeszło bezpowrotnie. W końcu prac podjęła się ekipa z Dukli. Prace prowadzono od początku lipca 2018 roku. Miało być wszystko gotowe w trzy, góra cztery tygodnie, a przedłużyło się aż do września. Fakt, ze sporo było deszczowych dni, ale i nagłych przypadłości trapiących fachowców było co niemiara. Dla nas, społeczników spoza najbliższej okolicy Polan, zorganizowanie dyżurów w celu stworzenia zaplecza dla fachowców, którym wciąż brakowało gwoździ, torsów, drewna itp. było dodatkowym niezaplanowanym wyzwaniem. Wyczynialiśmy karkołomne sztuki, aby temu sprostać. Mnie zdarzyło się pracować w trybie home office przy dzwonnicy. Stolik turystyczny, notebook, zasilanie z agregatu. Wszystko było dobrze, dopóki nie musiałem odbywać telekonferencji z biurem w Stanach, podczas gdy fachowcy uruchomili nieopodal piły motorowe.
Dzwon
Dzwon… To kolejny splot zdarzeń, którego nikt nie mógł się spodziewać
Przez lata w Jaślinkach u sióstr sercanek na Anioł Pański bił dzwon. Z pewnością niektórzy z Czytelników mieli okazje go słyszeć — ja tak. Ale któż mógł spodziewać się, ze to jest dzwon z Polan Surowicznych? W czerwcu 2018 roku sekretarz gminy Jaśliska wysłał mi post ze zdjęciem. „Czy Pan wie, skąd jest ten dzwon?”. Byłem pewny, że pokazuje mi zdjęcie dzwonu wykopanego kilka lat temu w Balnicy i eksponowanego w Sanoku. „Nie, ten dzwon jest u nas”— odpisał sekretarz. Przysłał zdjęcia. Bez specjalnego entuzjazmu odczytałem napisy: „ДАР БРАТИВ З АМЕРИКИ ULIALA PRESˇOVSKA ZVONOLEJARNA. 1927”. Obok tekstów była jednak płaskorzeźba — ni mniej, ni więcej, tylko Michała Archanioła. Zapewne miała oznaczać wezwanie. A skoro dzwon jest z okolicy… Tylko dwie parafie miały takiego patrona — w Polanach Surowicznych i Jasielu. A wiec lista potencjalnych miejsc pochodzenia zawęziła się. Czy to może być „nasz” dzwon? Okazało się, że tak! Dzięki znajomościom w Jaśliskich udało się uzyskać, wprawdzie pośrednio, zeznanie świadka, ze po 1947 roku na polecenie ówczesnego proboszcza Jaśliska, ks. Rompały, przyjaźniącego się˛ zresztą parochami okolicznych greckokatolickich parafii, przywieziono z Polan dzwon i cerkiewne ławki. Ławki do niedawna jeszcze stały w kościele. Pewnie niejeden z was w nich siedział! Dzwon przekazano siostrom. Dzwonnica w domu zakonnym się zawaliła, dzwon trafił do gminy, gmina — co też pokazuje, że mamy w niej sojusznika — natychmiast do mnie się odezwała. I tym sposobem trafił do Polan.
Zabrzmi odświętny ton,
Z pierwszą mgłą spłynie do nas z gór,
Zabije polański dzwon,
Bukowy stawi się chor.
Przez lata mnóstwo ludzi dokładało cegiełkę do odbudowy dzwonnicy. Warto wybrać się do Polan Surowicznych, zobaczyć efekt prac, zwiedzić pobliski łemkowski cmentarz i wybrać się na szczyt Polańska( 737 m n.p.m.), który należy do szczytów Korony Ziemi Sanockiej. Wycieczka będzie połączona z refleksją nad historią tego miejsca, pięknymi widokami i aktywnością fizyczną. Niedaleko, warto.
Wysłuchała Edyta Wilk
Może mapę? http://www.polanysurowiczne.waw.pl/wies.html
Fotki z pierwszych remontów: http://www.polanysurowiczne.waw.pl/Galerie/2013Sierpien/index_html.html
Ostatnie komentarze