Czy tak naprawdę warto rzucić wszystko i wyjechać w te Bieszczady?

 

Czy tak naprawdę warto rzucić wszystko i wyjechać w te Bieszczady?O Bieszczadzkich ludziach krążą opowieści. Opowieści te bardziej prawdopodobne i te bardziej fikcyjne. Obrosłe legendami i mitami, kowbojskich kapeluszy i zakapiorów.

Ci, którzy tutaj rozpoczynali wiele lat temu, swoje zmaganie się z losem bieszczadzkim, dożyli już sędziwego wieku, wrośli w tę srogą i piękną krainę. Wielu z nich jednak nie doczekało swojej spokojnej poniekąd, obecnie starości.

Czy zmieniły się okoliczności porzucenia wszystkiego i zamieszkania w Bieszczadach? W pewnym sensie na pewno, gdyż Bieszczady to nie jest już wyłącznie kolebka marzycieli, autsajderów czy frustratów. Bieszczady już nie są Dzikim Wschodem Polski, ale rozwijającym się turystycznie regionem, mocno już ucywilizowanym, starającym się spełniać coraz wyższe oczekiwania turystów, a także mieszkańców. Stały się często INWESTYCJĄ.

Czy tak naprawdę warto rzucić wszystko i wyjechać w te Bieszczady?

Marek Żyliński

Od lat 60- tych Bieszczady przyciągały. Zarówno ówczesnych turystów (nazwa nijak pasująca do współczesnej turystyki), ale także tych, którym fascynacja tym miejscem kojarzyła się w czasach mocno peerelowskiego kraju – ze słowem WOLNOŚĆ. Do tej pory rozległe bieszczadzkie przestrzenie, wzbudzają emocje, zachwyt, tęsknotę. A cóż dopiero w latach, gdzie nie było tutaj nic, żadnych domostw, gospodarstw, a człowiek spotykał częściej zwierza niż drugiego człowieka.

Ci, co podjęli się pozostania w tej jakże surowej krainie, w pewien sposób odcisnęli piętno na tej ziemi. Zostali wytrwali, najtwardsi, najbardziej zakochani i zdeterminowani. Może, dlatego właśnie Bieszczady, są takim wyzwaniem, próbą – nawet do tej pory, gdzie sklep już prawie za każdym rogiem, gdzie komunikacja ze światem jest i nadal się rozwija, ale nadal po sezonie Bieszczady się wyciszają, znikają barwne parasole, żagle na Solinie, a na szlakach pojawiają się samotni wędrowcy. No i zima, która wielu mieszczuchów przeraża, a ma, czym przerażać. Wśród mieszkańców krąży takie powiedzenie – przeżyj tutaj dwa lata i trzy zimy, będziesz wiedział, czy jesteś gotowy zostać.

 

Czy tak naprawdę warto rzucić wszystko i wyjechać w te Bieszczady?Czy nadal są romantycy, którzy potrafią zrezygnować z dotychczasowego życia, iść na nieznane całkiem tereny, w poszukiwaniu siebie, spełniając swoje marzenia?

Rozmawiając kiedyś, z Krzychem Szymalą – doświadczonym już bieszczadnikiem, wspomniał mi, że są jeszcze tacy marzyciele, hardzi i zdeterminowani. I wskazał mi Marka, mieszkającego w Bieszczadach w przyczepie, w lesie, przez długi czas bez prądu i wody. Zaciekawiona, poszukałam tego współczesnego autsajdera.

Zapraszam do przeczytania rozmowy, ze współczesnym bieszczadzkim nowo-osadnikiem.

Dojazd do Marka, latem jest w miarę możliwy, bardziej na orientację, ale w miarę dobry. Na progu wita mnie uśmiechnięty człowiek, z pięknym psem u boku. Za chwilę pojawia się czarny kot. Pies i kot, dwaj towarzysze doli i niedoli człowieka.

 

Marek, prosto z mostu – ile ty masz lat?

No tak już cztery dyszki mi zagrały.

No to zaskoczyłeś mnie, wyglądasz na takiego dużo młodszego chłopaka. Może to wpływ bieszczadzkiego życia?

Dziękuję, że tak mnie oceniasz, ale gdybym miał mniej lat, może bym inaczej na wszystko patrzył, ale jestem w wieku, kiedy człowiek chciałby mieć poukładane życie, a nie zaczynać od nowa.

Czy Bieszczady sprawiły, że musisz żyć na nowo? Martwi cię coś?

Bieszczady to moja ziemia obiecana, wymarzona, upragniona. Wiesz przyjechałem tutaj z żoną, ukochaną, jedyną. Taka wiesz miłość, na całe życie, zaraz po niej była miłość do Bieszczad. Ale rozwaliło się wszystko, została miłość do Bieszczad. Bezwarunkowa, jedyna. Nie wszyscy wytrzymują bieszczadzki żywot.

To zacznijmy od początku, skąd jesteś?

Pochodzę z Suwałk. Piękne okolice. Jeziora, tereny.

No to, co Cię pchnęło, w te Bieszczady, przecież chyba nie tylko widoki?

W Bieszczady przyjeżdżałem dość często, na urlopy, wakacje. Ogólnie lubię góry. Podobały mi się, wracałem, ale nie było tego tąpnięcia, które mogłoby doprowadzić do tego, że chcę tutaj zamieszkać. Pracowałem w Holandii, na urlop jeździłem w Bieszczady. Jak wielu podobnych mi ludzi. Ale… kiedyś obejrzałem film Andrzeja Potockiego o ludziach z Bieszczad. Zobaczyłem Krzycha Szymalę. I to było takie tąpnięcie. Jego postać, opowieść sprawiła, że jakby we mnie coś się otwarło. Ja też tak chciałem. Może brzmi to naiwnie, ale tak pomyślałem. Że chcę zamieszkać w Bieszczadach. Pracowałem razem z żoną w Holandii, chcieliśmy zarobić na własny mały domek. Gdzieś postawić na Suwalszczyźnie. Ale te filmy o Bieszczadach, o ludziach tak mi poprzestawiały w marzeniach, że ten dom chciałem mieć, ale w Bieszczadach. I patrząc na te góry myślałem, a jakby tutaj zamieszkać? Fajnie, bo i żona się zapaliła do tego pomysłu.

Poznałeś wtedy Krzycha Szymalę?

Tak, poznałem, na każdy urlop to przyjeżdżałem do Dorotki i Krzysia. To mój taki Bieszczadzki Ojciec. Jak miejsca nie mieli, to zmieniałem terminy urlopów by być zawsze u nich. Jakbym do domu wracał, rozumiesz? Wiesz, o co chodzi, przyjeżdżasz szczęśliwy, a gdy wyjeżdżasz, to jakbyś kamień za sobą ciągnął. Wszystko cię tutaj trzyma. No i zacząłem się na poważnie rozglądać za jakąś niedużą działką. Było trudno, bo albo duże, albo drogo. Krzysiek mi podpowiedział, gdzie mógłbym kupić coś. Kawałek taki. Przywiózł mnie. Za głowę się złapałem. Tutaj była leszczyna, tarnina. Wszystko zarośnięte. Ta droga, co jest to kompletnie jej nie było. Las. Całkiem las. Włosy mi na karku stanęły. Jak? Gdzie? Wszędzie działka jakaś przygotowana, przynajmniej tak mi się zdawało. A tu las.

Który to był rok?

Czy tak naprawdę warto rzucić wszystko i wyjechać w te Bieszczady?To było w 2014 roku. Nie powiem, szukałem nadal, ale coraz bliżej mi było jednak, by ten kawałek kupić. I tak zapadła decyzja, że ten kawałek ma być nasz. No, ale jak, gdzie, od czego zacząć. Jak się zahaczyć w Bieszczadach. I nic nie dzieje się przypadkiem. Wpada mi w oczy ogłoszenie, że poszukują ludzi do pracy w Jaworcu na Schronisku. Zadzwoniłem, dogadałem się, ze niby od września mogę podjąć pracę. To był maj, a później zadzwoniono do mnie z Jaworca, czy mógłbym właściwie od zaraz pracować i tak praktycznie z marszu, zakończyłem pracę w Holandii, żona też i staliśmy się mieszkańcami Bieszczad.

Jak to się zaczęło?

Od 2017 roku się zaczęło. Na Jaworcu pracowaliśmy tam rok, dla mnie pierwszy rok zachłystywania się urokiem tego miejsca. Codziennie rano biegłem na Smerek, tylko by go zobaczyć, pooddychać i wracałem przepełniony szczęściem. Że jestem tutaj, że spełniłem marzenia. Żona też była zadowolona. Fajnie dzielić miłość do siebie i do tego miejsca. Myślałem, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Później po roku czasu odeszliśmy z Jaworca, zamieszkaliśmy chwilowo u Krzycha Szymali. Przygarnęli nas, bo nie mieliśmy gdzie się podziać.

W międzyczasie karczowałem tutaj działkę, szykowałem drogę. Potem ściągnąłem tutaj przyczepę. Tak by było w razie, co, schować się, trzymać narzędzia do pracy na działce. Warunków na zabudowę nie mieliśmy, do teraz jeszcze ich nie mam, ta przyczepa miała być tylko taka tymczasowa, ewentualnie do mieszkania w lecie. I wracam kiedyś z pracy, patrzę, a żona przewozi rzeczy do przyczepy. I zapytała mnie wtedy, czy na próbę na jedną noc nie zostaniemy tutaj w tej przyczepie. I tak już zostaliśmy na stałe. Nie mieliśmy prądu, wody. To był 2019 rok, połowa sierpnia.

Nie baliście się? Środek lasu? Sami?

Dla mnie nie było to straszne. Bałem się troszkę o żonę. Czy da radę, czy nie wystraszą jej takie warunki. Wtedy tak myślałem, że jak kocha jak ja, to nic nie będzie jej groźne. Ufałem jej. Miałem dwie największe miłości, czułem, że przepełnia mnie ogrom szczęścia.

To było to, o czym marzyliście?

Wiesz, mnie to wystarczyło. Owszem plan był, że będzie domek, nie za duży, ale taki dla nas, ale to było piękne, że byliśmy już TUTAJ. W tym miejscu. Razem. Znajomi jak przyjeżdżali do nas, to początkowo ochy i achy, jak tutaj pięknie, jak dziko, wielkie WOW. Po czterech dniach, wracali, umykali stąd, mówiąc, że super, ale za prymitywnie, że nie da się tak na dłuższą metę żyć. To były nasze marzenia spełniane po kawałku.

Masz już prąd i wodę?

Wiesz, początkowo nie miałem tutaj nic. Były kolacje przy świecach, grzanie wody na słońcu. Ale to latem, później było ciężko. Miałem agregat, ale przecież cały czas nie chodził, więc zlitował się sąsiad, podciągnęliśmy kablem do niego i mogłem skorzystać z prądu, ale na własny – czekałem rok. Mówili, że jak wytrzymam zimę, to dam sobie rade. Ociepliłem przyczepę, przygotowałem się. Ale jednak nie doceniłem zimy. Akurat trafiła się nam pierwsza w tej  przyczepie,  jedna z tych, co dawno nie było takich srogich. Śnieg, mróz jak za dawnych lat. Nie powiem, bo było ciężko, ale daliśmy radę. Na dobrą sprawę to mogę właściwie do końca życia mieszkać w tej przyczepie. Dobrze mi tutaj, to już jest mój kawałek ukochanej podłogi.

Odwiedzają cię zwierzęta? Prowadzisz samotne życie teraz?

Czy tak naprawdę warto rzucić wszystko i wyjechać w te Bieszczady?Wiesz, od marca jestem sam.  Żona poszła sobie do kogoś innego. Trudno jeszcze o tym mówić. Czy samotnika? Ja lubię samotność, ale we dwoje. Wiesz, jestem lojalnym partnerem w życiu, zostałem okłamany i porzucony, ciężko się pozbierać. Zwłaszcza, że budowałem przyszłość w Bieszczadach na podwalinach związku, wspólnie. Wiesz, gdyby nie Bieszczady, nie poniósłbym się po tym. Nie dałbym rady.  A zwierzęta, jasne, że zaglądają, w koło chodzi niedźwiedź, wilki słychać bardzo często. Tuż obok. Nico wtedy bardzo się niepokoi, od razu wiem, że coś się dzieje obok. Nie boję się tutaj być, na pewno nie boję się zwierząt, bardziej można obawiać się człowieka. Ale w mieście spotka człowieka szybciej zła przygoda jak tutaj. Pamiętam jak w ubiegłym roku, pozamykali ludzi w domach, a my tutaj w tym lesie, szczęśliwi mieliśmy cudne powietrze, do wieczora przy ognisku, gitara. Spokój na duszy i sercu. Spokój w głowie. Wtedy pierwszy raz usłyszałem bardzo blisko siebie wycie wilków. Piorunujące i wręcz nieziemskie. Nagrałem. Od tego czasu już często je słyszę, jakbym bardziej słuchał przyrody, a nie tego, co radio gada (śmiech). Naprawdę kocham zwierzęta, szanuję ich życie, dlatego od ponad 10 lat nie jadam mięsa. Krzysiek Szymala śmieje się, że jem, trawę jak jego konie, ale niech tak zostanie (śmiech).

Bieszczady, widoki, zwierzęta. A ludzie tutaj? Zafascynowali Cię w filmach, a w życiu?

No właśnie, w kwestii ludzi doznałem trochę rozczarowania. Myślałem, że wszyscy tutaj, co są, to tacy zafiksowani na punkcie Bieszczad jak ja, co jednak okazało się moim pragnieniem na wyrost. Nie są tacy, rozczarowałem się do kilku osób, może nawet więcej jak do kilku. Ale za to ci, których znam i chcę znać do tej pory są dla mnie jak monolit. Niezmienni, szlachetni, uczciwi i twardzi. Najbardziej przywiązałem się do Szymalów, są jak ojciec i matka w Bieszczadach. Jak najbliższa mi rodzina tutaj. Zweryfikowałem podejście do ludzi, bardziej jestem ostrożny, ale to jest nauka. Lekcje odrobiłem, myślę, że egzamin też już zdałem.  Uważam, że mam wśród znajomych dobrych ludzi, sprawdzonych i życzliwych. Reszta to już tylko same w sobie Bieszczady. Źle samemu by było, teraz jeszcze pewnie bardziej, ale Ci, których znam, podali mi dłoń pomocną. No i to, że mieszkam tutaj daje mi siłę, motywację do kolejnego dnia.

 

Wiesz, samą trawą człowiek nie żyje, pracujesz tutaj?

Tak. Jestem stolarzem, pracuję w drewnie. Z ekipą stawiamy domy drewniane. Roboty jest wystarczająco. A ja nie mam wielkich też wymagań, by nie wiadomo jak się wzbogacić. Nie po to tutaj przyjechałem. Wiem, że chce postawić sobie dom drewniany. Jestem cierpliwym człowiekiem, nie prę za wszelką cenę by osiągnąć cel. Uważam, że jak człowiekowi jest coś dane mieć, to tak będzie. Nie będę oszukiwał swojego przeznaczenia.

Patrząc na twoje oczekiwania, na pobyt, na rozpad małżeństwa, czy mając taką wiedzę, a cofając czas, podjąłbyś taką decyzję zamieszkania tutaj?

Gdyby mi ktoś o tym powiedział, że tak będzie, nie uwierzyłbym. Ale też nie zmieniłaby się moja decyzja. Niczego, nie żałuję. Nawet gdyby teraz mi ktoś zaproponował cudne życie w pięknym miejscu, nie zrobiłbym inaczej niż zrobiłem. Nie urodziłem się tutaj, ale na pewno tutaj umrę. Jedynie, czego mogę żałować, że przyjechałem tutaj za późno. Że nie poznałem takich Bieszczad, jakie były na przykład 20 lat temu. Nie ma siły, która by mnie stąd wyrwała.

Miłość bezwarunkowa do Bieszczad, ale widzę, że jednak coś cię gryzie

Wiesz, moje sprawy rodzinne. To trochę jeszcze świeże, dużo żalu. Myślałem, że mając dom, żonę i Bieszczady to będzie największe szczęście. Teraz zaczynać wszystko na nowo? Umieć komuś zaufać? Nie wiem, czy mi się kiedykolwiek uda. Tak jak ci powiedziałem, samotność tutaj jest wspaniała, ale chciałbym przeżywać ją we dwoje. Na razie muszę to wszystko wewnętrznie w sobie poukładać. Mam obok ukochanego psa, mam cudnego przyjaciela kota. I to bogactwo przyrody, która mnie otacza. Wiesz nigdy nie ma tak w życiu, żeby sobie człowiek nie dał rady. Może być czasem tak trudno, że wydaje się, że to już dno, koniec. Ale trzeba mieć nadzieję i wiarę. Ja ją mam.

Najgorszy twój czas w Bieszczadach? Była to pierwsza zima?

Nie skąd. Mam już tutaj w tym baraku trzy zimy za sobą. Da się przeżyć. Nabiera się pokory, cierpliwości, zwłaszcza przy odśnieżaniu (śmiech). Nie jest łatwo, zdecydowanie.  Jednak dla mnie to nie problem. Najgorzej mi było, gdy przeżyłem zawód, rozczarowanie w małżeństwie. Posypało się wszystko. No, ale, żyję. Poskładałem się jakoś w jeden kawałek na nowo. Cieszę się tym, co mam, bo zawsze mogłoby być gorzej.

Wracając w rodzinne strony, do rodziny, co czujesz? Nie drga ci serce, jakaś tęsknota za Suwalszczyzną?

Jasne, że drga, ale za tym by jak najszybciej tutaj wrócić. Tam są przepiękne tereny. Polecam. Ale moje serce, dusza – cały ja zostają w Bieszczadach. Wjeżdżając w Suwałki już myślę jak i kiedy będę wracał do DOMU. Do mojego bieszczadzkiego domu. Uschnąłbym gdziekolwiek indziej. Nigdy bym tam w rodzinne strony nie wrócił. Chce tutaj zostać, aż do ostatniego oddechu.

Widzę na ścianach gitary. Grasz?

Tak, grałem w kapeli rockowej. Jedną z gitar zrobiłem całkiem sam. Teraz moim pragnieniem jest nauczyć się grać na skrzypcach. Coś się pootwierało w mojej głowie. Zacząłem wypalać w drewnie. Wiesz wieczory zimowe długie, telewizora nie mam to, miło spędzać czas coś tworząc. Tutaj dopiero się do tego przekonałem, nauczyłem. Kocham te wieczory. Sprawia mi to ogromną radość.

A jak radzisz sobie z demonami smutku, samotności, rozczarowania, gniewu?

Idę w las. Biorę psa i idę przed siebie. Idę na mój ukochany Smerek. Gdzie oczy poniosą. Idę na domek w lesie. Tam siadam. Czasem nawet zasnę. Tam jakbym rodził się tam na nowo. To domek znajomego, zbudował go na drzewie, ale jest tam taka dobra energia. To taka moja świątynia. Wracam stamtąd bez demonów, oczyszczony. Nie zawiodło mnie tutaj życie, nie zawiodły mnie marzenia. Rozczarować mógł mnie tylko człowiek, najtrudniejsze, że ten najbliższy. Ale Bieszczady, to miejsce tutaj daje mi taką siłę, że nie ma nic, co by mnie mogło złamać.

Jesteś w sumie takim młodym bieszczadzkim mieszkańcem, co byś powiedział innym, którzy chcieliby rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady?

Niech to po prostu zrobią! Jeśli mają takie marzenie, prawdziwe, bezwarunkowe, niech to zrobią. Jak bardzo czegoś pragniesz, to wiedz, że się to spełni. Wiesz, te marzenia muszą być takie najprawdziwsze, z serca, bo Bieszczady zweryfikują człowieka i jego zamiary. Nawet jak masz w kosmos kasy tutaj, nie przekupisz życia bieszczadzkiego. Nie ma takiej możliwości. Inaczej tutaj płynie czas, inaczej mieszka się mentalnie. Pożyj człowieku tutaj, poznaj przyrodę, która jest ogromną tutaj siłą, poznaj ludzi, a wtedy będziesz wiedzieć, czy twoje marzenia były tylko snem, czy faktycznym pragnieniem. Nie zwlekaj, nie odkładaj. Może okazać się, że powiesz jak ja, że przyjechałem tutaj za późno.

 

Rozmowa z Markiem, jest potwierdzeniem, na to, że nadal istnieją ludzie, którzy są w stanie rzucić wszystko i zamieszkać tutaj. Zostać bez względu na trud i los, jaki ich dotyka. Stają się przez to silniejsi, twardsi, zrastają się z tą ziemią, a constans, jaki mają w sobie – to miłość do TEGO MIEJSCA. Bezwarunkowa, na zawsze.

Rozmawiała Lidia Tul-Chmielewska

 

Fot. Lidia Tul-Chmielewska, Marek Żyliński.