Szarotka – koszmarna fabryka zwierząt
O tak trudnej interwencji ciężko będzie zapomnieć inspektorkom z Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Zwierząt z oddziałów sanockiego oraz krośnieńskiego. Inspektorki interweniowały w pseudohodowli rasowych kotów Szarotka w Jaśle. Niestety kilka kociąt nie przeżyło, a to co inspektorki zastały na miejscu trudno opisać. Brud, fetor, walające się odchody, a pomiędzy tym wszystkim bezbronne kocięta.
Dwa dni – tyle trwała interwencja w pseudohodowli kotów rasy maine coon w Jaśle. Inspektorki rozpoczęły ją 18 września w sobotę, o godz. 9, a zakończyły następnego dnia w niedzielę nad ranem, dopóki ostatni z kotów nie był bezpieczny. Zostało odebranych 48 kotów, niestety kilka z nich nie przeżyło. Interwencja została przeprowadzona w asyście Policji z KPP w Jaśle oraz w obecności lekarza weterynarii. Inspektorzy OTOZ Animals już w ubiegłym tygodniu ustalili, że koty żyją w tragicznych warunkach. Wszechobecny unoszący się fetor był nie do zniesienia. Sąsiedzi uskarżali się na smród dochodzący z hodowli, nie mogli otworzyć nawet okien. Podczas pierwszej interwencji zostało odebranych 16 kociąt w stanie agonalnym, czworga z nich nie udało się uratować, swój żywot zakończyły w lecznicy. Właścicielki hodowli miały czas, aby podjąć działania mające na celu poprawienia warunków życia kotów. Miały czas, aby posprzątać miejsce, udać się z kotami do weterynarza, jednak tego nie uczyniły. Dlaczego tego nie zrobiły?
– Kiedy czekaliśmy na wejście na posesję czuliśmy odór padliny. Przez wiele godzin właścicielka hodowli wraz z córką utrudniały przeprowadzenie interwencji. Wykrzykiwały absurdalne oskarżenia o krzywdzenie zwierząt, że nasłali nas… (tu padały różne nazwiska nieznanych nam osób), że jesteśmy z kimś w zmowie i że chcemy zyskać sławę… – opisują zdarzenie inspektorki OTOZ Inspektorat Sanok.
Dzięki asyście policji udało się wejść inspektorom do środka ok. godziny 16. To co zobaczyli na miejscu z pewnością pozostanie w ich pamięci na bardzo długo.
– Koty były wszędzie, a ich odchody znajdowały się w całym w domu, począwszy od podłogi w piwnicy, przez pościel w sypialni, na poddaszu skończywszy. Właścicielki nie potrafiły określić ile dokładnie kotów znajduje się pod ich opieką. Padały różne deklaracje: około 30, 40…Twierdziły też, że nie mają kotek ciężarnych, potem, że taka kotka jest tylko jedna – relacjonują.
Inspektorki podkreślają, że była to jedna z trudniejszych interwencji w historii obydwu inspektoratów. Właścicielka hodowli wraz z córką szarpały zarówno je, jak i policjantów. Jedna z inspektorek została podrapana i kopnięta, inną uderzono w głowę. Interweniujące osoby musiały wysłuchiwać wyzwisk i obelg, które były kierowane pod ich adresem. Pseudohodowcy utrudniali przeprowadzenie inwencji. Kocięta w najgorszym stanie zostały ukryte w szafie. Weterynarz stwierdził, że niezbędne jest natychmiastowe wdrożenie leczenia. Ropa lejąca się z oczu, śluz z nosa, waga znacznie poniżej normy wiekowej oraz biegunka. Przez to, że inspektorki nie mogły spokojnie pracować jedno z kociąt umarło na rękach.
– Niektóre ze starszych kotów żyły w ciemnej, pełnej odchodów i śmieci piwnicy, bez dostępu do światła dziennego, gdzie na podłodze wśród odchodów walały się miski z resztkami zaschniętej karmy. Na terenie posesji znaleziono też kocie szczątki. Został wezwany technik policyjny do zabezpieczenia śladów – kontynuują.
Podczas drugiej interwencji nic się nie zmieniło. W domu nadal panował odrzucający smród i nieporządek, z kuwet wylewały się odchody, a potrzebujące koty nie otrzymały pomocy weterynaryjnej, nie posiadały książeczek zdrowia, w większości nie miały imion, nie była prowadzona żadna ewidencja i dokumentacja hodowlana. Zostało odebranych kolejnych 48 kotów, w tym osiem kociąt w ciężkim stanie oraz siedem ciężarnych kotek, choć właścicielki zapewniały, że tylko jedna z kotek jest ciężarna. Koty są zapchlone, zarobaczone, część ma choroby skóry.
– Przeprowadzenie tej interwencji i zakończenie męczarni kotów mogło dojść do skutku tylko dzięki współpracy wielu osób. Przede wszystkich podziękowania kierujemy w stronę policjantów, którzy asystowali nam przy odbiorze zwierząt. Weterynarzowi z jednej z rzeszowskich lecznic wezwanemu przez dyżurnego policji z Rzeszowa, który fachowo ocenił stan zwierząt. Sąsiadom, którzy widząc jak przez wiele godzin czekamy pod bramą udostępnili nam swój teren na parking. Panu Damianowi Jurkowi Damian Blady Jurek za udostępnienie pojazdu do przewozu tak dużej ilości kotów – dodają.
Wszystkie koty znalazły się pod opieką weterynaryjną i znajdują się na Podkarpaciu. Ze względu na agresję i groźby ze strony właścicieli inspektorzy nie podają konkretnych miejsc, gdzie zostały rozmieszczone. Dzięki wielu osobom udało się zakończyć działalność pseudohodowli. Sprawa trafiła do prokuratury. Koty nie mogą trafić do adopcji do czasu zakończenia śledztwa. Ile jeszcze takich pseudhodowli jest w naszym kraju? Ile ciepiących zwierząt, które czekają na pomoc. Takie typu hodowle istnieją tylko dlatego, że wiele osób pragnie mieć rasowego kota za mniejszą cenę, a pseudohodowcy chcąc się wzbogacić dopuszczają się do takich czynów.
Ostatnie komentarze