Bogdan Łańko – absolwent I Liceum Ogólnokształcącego w Sanoku z 1976 r. i Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi z 1984 r. Aktor, reżyser, artysta kabaretowy, działacz kulturalny i polonijny w Stanach Zjednoczonych. Podczas pobytu w rodzinnym mieście udzielił wywiadu dla Czytelników „TS”.
Po raz kolejny odwiedził pan Sanok, tym razem promując film „Ref-Ren” o Feliksie Konarskim, którego poznał pan osobiście. Dlaczego autor słów do „Czerwonych maków na Monte Cassino” tak panu leży na sercu?
Dlatego, że jest godzien tego, aby być odkrytym na nowo. Mając zaszczyt poznać go w Chicago, przekonałem się, że był to człowiek o niezwykłej kulturze i miłości do Ojczyzny oraz niebywale twórczy. Jego twórczość zasługuje na to, żeby ją dalej odkrywać i promować. Moja przyjaźń z panem Feliksem trwała do jego śmierci, a on sam był dla mnie inspiracją w prowadzeniu działalności kulturalnej w Chicago – czy to w teatrze czy w kabarecie. Wielokrotnie gościł w moim programie radiowym „Na serio”. Darzony był wielkim szacunkiem przez społeczność emigracyjną. Dodam, że znał Sanok, bo występował tu ze swoją grupą teatralną zmierzając na trasie ze Lwowa do Warszawy. Prawdopodobnie miało to miejsce w gmachu „Sokoła”.
To prawda, że pańskim celem jest zainicjowanie festiwalu bądź przeglądu twórczości Konarskiego?
Bardzo bym tego pragnął, aby ta twórczość była promowana i na nowo odkrywana. Gdy się słucha i ma się sentyment do wracających do mody piosenek z okresu międzywojennego czy z lat 50. i 60., to wydaje się że „Ref-Ren” jako kompozytor i autor zasłużył sobie na to, by jego przeboje (wielokrotnie niekojarzone z jego nazwiskiem, gdyż opisane notką „autor nieznany”) zaistniały ponownie i zaczęły nowe życie. To byłby prawdziwy powrót jego twórczości do Polski.
Jako absolwent sanockiego ILO z 1976 r. wciąż pamięta pan o zdemontowanej wtedy tablicy pamięci wychowanków szkoły, z której usunięto wzmiankę o zbrodni katyńskiej.
Tak, oczywiście, to nam zalegało na sercu – mówię tu o koleżankach i kolegach z liceum. Gdy przenosiliśmy szkołę do nowego budynku (w 1973 r. – przyp. PP), to trzeba było przenieść też dwie tablice, na których było dokładnie wyryte, że absolwenci Gimnazjum im. Królowej Zofii zostali zamordowani przez wojska sowieckie w Katyniu. Potem podjęto decyzję o usunięciu ostatnich słów i wstawiono wojska niemieckie. Ale teraz widzę, że w międzyczasie wszystko zostało naprawione i ta tablica wisi. Moim marzeniem jest też, aby kopie tych tablic przenieść na Plac Harcerski przy parku, gdzie jest popiersie ks. Zdzisława Peszkowskiego, który był absolwentem tego liceum oraz kapelanem rodzin katyńskich.
Dlaczego przed laty zdecydował się pan na emigrację i to do Stanów Zjednoczonych?
Po liceum ukończyłem studium choreograficzno-taneczne w Krośnie, a w Bóbrce założyłem Zespół Pieśni i Tańca „Bobrzanie”. Potem dostałem się do Szkoły Teatralnej w Krakowie, skąd po roku przeniosłem się do Wrocławia i tam trafiłem do Teatru Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego, Teatru Laboratorium Jerzego Grotowskiego oraz Teatru Kalambur. Stamtąd udałem się do Łodzi i zdałem do Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Schillera. Ukończyłem ją w 1984 r. grając m.in. w Teatrze im. Stefana Jaracza. Potem dostałem się do Teatru w Częstochowie, udało mi się zdobyć wreszcie paszport oraz wizę i wyjechałem do Nowego Jorku. Studia reżyserii odbyłem w Brooklyn University of New York, a potem przeniosłem się do Chicago, gdzie przebywam do dnia dzisiejszego. Tam polem mojej aktywności stały się teatr, scena poezji, scena prozy, kabaret „Bocian” i inne inicjatywy kulturalne.
Jest pan przykładem aktora realizującego się na pokrewnych polach, bo jako reżyser, radiowiec czy kabareciarz. Każda z tych sfer daje panu podobną satysfakcję?
Każda jest potrzebna, bo stanowi pielęgnację zawodu. Chęć tworzenia jest czymś pięknym, jeżeli oczywiście jest dla kogo. Duża społeczność polska w Chicago daje możliwość tego, że ta praca absolutnie ma sens.
Niedawno w Chicago otrzymał pan tytuł Złotego Honorowego Polonusa za całokształt działalności artystycznej na rzecz Polonii. Czy środowisko emigracyjne jest bardziej głodne polskiej kultury niż rodacy w Ojczyźnie?
Jak byśmy spojrzeli na obszar Chicago i okolic, to mamy całą Polskę, bo są osoby z różnych stron naszej ojczyzny. A procentowo może być podobnie jak i w kraju, czyli 0,01% rodaków zajmuje się kulturą (śmiech). Ale to wystarczy, żeby być potrzebnym. Oczywiście, że o wiele łatwiej prowadzić np. radio aniżeli przygotowywać spektakl teatralny czy koncert. Ale jedno i drugie daje satysfakcję, jeżeli oczywiście jest się w swojej pracy uczciwym. My staramy się nie tworzyć żadnych animozji ani różnic pomiędzy społecznościami czy zawodami, tylko tak pracować, aby nasza działalność prowadziła do zjednoczenia wszystkich.
Jak postrzega pan rodzinne miasto przybywając tu zza oceanu?
Pięknie się rozwija, jest radosne. Dużą satysfakcję daje mi to, że mogę spotkać się z przyjaciółmi z okresu dziecięcego i szkolnego. Trzymamy się razem i zawsze się widujemy. Ponadto oczywiście rodzina, która się wciąż powiększa, a do tego troska o moją mamę. To wszystko sprawia, że takie pobyty i rozmowy są mi niezwykle bliskie, a czasami nawet wzruszające. Myślę, że gdybym wrócił na stałe, to chciałbym być tu potrzebny.
Rozmawiał Piotr Paszkiewicz
Na zdjęciu od Bogdan Łańko (z lewej) i dyrektor ILO Robert Rybka przy wzmiankowanej w wywiadzie tablicy. Fot. autor
Ostatnie komentarze