Zaprosiliśmy na rozmowę Jerzego Ginalskiego, w latach 1999-2022 dyrektora Muzeum Budownictwa Ludowego, a od bieżącego roku radnego powiatowego w Sanoku i prezesa zarządu Fundacji Muzeum Przemysłu Naftowego i Gazownictwa im. Ignacego Łukasiewicza w Bóbrce.

Po pierwsze, jak odnalazł się pan po niepożądanym odejściu z dyrektorowania  MBL na początku 2023 r.?
Muszę z całą stanowczością stwierdzić, że łatwo nie było, powstała pustka, która nie chciała ustąpić nawet po parunastu miesiącach. Nie przypuszczałem, że byłem aż tak mocno związany z sanockim skansenem oraz jego załogą. Po cichu liczyłem, że może uda mi się z czasem o tym wszystkim zapomnieć, zająć czymś innym, albo po prostu korzystać pełną piersią z uroków i dobrodziejstw emerytury – jak pan to trafnie określił w swoim pytaniu – niepożądanej. Niebawem by to z pewnością nastąpiło, czego pierwsze symptomy zacząłem już powoli odczuwać, a pomagało mi w tym wsparcie moich najbliższych.

W pewien sposób można zastosować analogię, gdyż założyciel i pierwszy dyrektor MBL Aleksander Rybicki został pozbawiony posady w 1972 r., choć był gotów kontynuować dzieło.
To wprawdzie były zupełnie inne czasy, ale okoliczności zmiany na stanowisku dyrektora wtedy i teraz, bardzo podobne – w tle bowiem krył się podtekst polityczny. Ja też byłem gotów kontynuować skansenowskie dzieło, wyraziłem chęć dalszej współpracy, ale zarząd województwa kontraktu mi nie przedłużył, tak jak innym dyrektorom placówek kultury – niektórzy z nich są starsi ode mnie i nadal pracują. Na otarcie łez pozwolono mi łaskawie doczekać do emerytury, ale już nie jako dyrektorowi, ale pełniącemu obowiązki dyrektora, co było też swego rodzaju upokorzeniem. I nie pomogło mi tu nawet wszechstronne poparcie wszystkich miejscowych samorządów, czy zaszczytne Honorowe Obywatelstwo Sanoka, które wyjątkowo sobie cenię. A tak naprawdę potrzebowałem jeszcze tylko trzech lat aby zrealizować od dawna snute plany dalszej rozbudowy skansenu – zagospodarowanie i otwarcie sektora pasterskiego, stworzenie sektora leśnego (z leśniczówką, mielerzami, retortami i kolejką leśną) oraz poszerzenie o nowe obiekty sektorów dworskiego i archeologicznego.

Wpływ na kulturę lokalną będzie miał pan nadal, gdyż niedawno po objęciu mandatu radnego powiatowego został pan przewodniczącym Komisji Promocji, Kultury i Turystyki. Zależało panu bardziej na oddziaływaniu terytorialnie szerszym, niż poprzez Radę Miasta?
Pewno trochę tak, a może też dlatego, że jestem mieszkańcem tego powiatu, a konkretnie małego Międzybrodzia, z którego codziennie patrzę na trepczańskie grodziska, dzięki którym przecież znalazłem się w tym miejscu. W przyszłym roku minie dokładnie 30 lat od momentu rozpoczęcia moich badań na jednym z nich, które okazało się tym wczesnośredniowiecznym pierwszym Sanokiem, wymienionym w źródłach blisko 900 lat temu. Od pewnego czasu próbuję sobie wyobrazić w jaki sposób można by było ten historyczny fakt w widoczny i dobitny sposób zaakcentować. Marzy mi się ustawienie na szczycie góry Horodyszcze stalowego masztu zwieńczonego flagą Ziemi Sanockiej, na tyle wysokiego, aby był widoczny z odległego o parę kilometrów Sanoka. Kiedyś myślałem nawet o czymś bardziej atrakcyjnym, a mianowicie o budowie wieży widokowej na samym wierzchołku tej góry. Widok byłby z niej iście imponujący nie tylko w dolinę Sanu, ale także na Pogórza Karpackie, Beskid Niski i Bieszczady. W czasie II wojny światowej niemieccy okupanci wykorzystali to strategiczne położenie grodziska, budując na jego majdanie drewnianą wieżę obserwacyjną, z której pozostały do dzisiaj cztery solidne betonowe fundamenty oraz jedna archiwalna fotografia. Może kiedyś ktoś wróci do tego pomysłu, który musiałby być jednak poprzedzony wytyczeniem na grodzisko tematycznego szlaku turystycznego. Ale najpierw trzeba zakończyć planowane tam jeszcze badania archeologiczne i odpowiednio uporządkować i zabezpieczyć teren.

Jednym z pana postulatów jest doinwestowanie ścieżek spacerowych i rowerowych atrakcyjnych krajoznawczo. Jak pan uważa, dlaczego z jednej strony szczycimy się walorami turystycznymi regionu, a ww. kwestia jest tak mało rozwinięta i zaniedbywana w porównaniu do troski o drogi?
Odpowiedź nasuwa mi się tylko jedna. Przecież oddanie pewnego odcinka nowej lub wyremontowanej drogi ma nieporównywalnie większą polityczną wymowę, niż jakaś tam przyrodnicza czy rowerowa ścieżka, przy której zmieści się niewielu prominentów przecinających ochoczo i tłumnie przy takich okazjach biało-czerwone wstęgi. A już tak bardziej na poważnie, to ciągle nie ma u nas racjonalnego, ekologicznego i perspektywicznego myślenia w tym kierunku oraz odpowiednich uwarunkowań prawnych. Trochę to dziwi, tym bardziej, że budowa takich ścieżek w znaczący sposób przyczynia się do większego bezpieczeństwa oraz komfortu pieszych i rowerzystów, ułatwia szybkie przemieszczanie się, w końcu poprawia walory rekreacyjne danego obszaru, co nie jest bez wpływu na zwiększenie ruchu turystycznego. Podkarpacie pod względem długości ścieżek rowerowych, jeszcze kilka la temu, znajdowało się na 14 miejscu wśród województw – obecnie coś w tym kierunku drgnęło, ale nie na tyle aby mówić o jakimś przełomie. Prym tu wiedzie oczywiście Rzeszów, w którym znajduje się ponad jedna czwarta długości wszystkich podkarpackich ścieżek. Znacznie lepsza sytuacja jest jeżeli chodzi o tzw. szlaki rowerowe wytyczone w Bieszczadach, Pogórzach i w Beskidzie Niskim – oferta jest tu bogata i turystycznie bardzo atrakcyjna, ale oznakowanie – pożal się Boże! Nie każdy przecież musi siedzieć z nosem w GPS-ie, a wystarczyłoby ustawić więcej znaków (tabliczek kierunkowych) na takich szlakach i po problemie. Brakuje ich także na nowym fragmencie trasy Velo San z Sanoka do Zagórza. Ale wracając na podwórko sanockie, to najbardziej popularną i najczęściej uczęszczaną trasą spacerową i rowerową jest kręta i wąska asfaltowa droga do prawobrzeżnego Międzybrodzia oraz zlokalizowanej tam malowniczej cerkiewki. Ten urokliwy odcinek jest równocześnie jedyną drogą dojazdową dla tamtejszych mieszkańców, którzy muszą zachowywać wyjątkową ostrożność względem spacerowiczów i często nieuważnych rowerzystów, szczególnie tych ze słuchawkami w uszach. Niejednokrotnie skutkuje to kolizjami i poważnymi wypadkami, jak to miało miejsce ostatnio. Niewielkie chociaż poszerzenie tej niebezpiecznej drogi oraz wykonanie poboczy i kilku tzw. mijanek poprawiłoby z pewnością komfort i bezpieczeństwo korzystających z niej mieszkańców oraz  relaksujących się na niej sanoczan.

Pana zdaniem lokalne życie kulturalne Sanoka i okolic rozwija się prawidłowo, czy jednak czegoś mu brak?
W Sanoku działają znaczące i prężne instytucje kultury, które z powodzeniem  współtworzą życie kulturalne miasta w zasadzie we wszystkich dziedzinach. Wiele z powstających tu przedsięwzięć zyskało już zasłużoną renomę i trwale zagościło w kalendarzach wydarzeń kulturalnych, które najbardziej przepełnione są w letnim sezonie turystycznym. I to zarówno w samym Sanoku, jak i innych miejscowościach powiatu. Niejednokrotnie więc dochodzi do sytuacji, że trzeba coś wybrać, a równocześnie z czegoś zrezygnować. Wydaje mi się, że należałoby przywiązać większą wagę do lepszej koordynacji tych wydarzeń i to na szczeblu miejsko-powiatowym, czy też nawet międzypowiatowym. A czego mi brakuje w lokalnym życiu kulturalnym miasta? Otóż brakuje mi przynajmniej jednej cyklicznej imprezy, czy też wydarzenia, które kojarzyłoby się z wyjątkową marką naszego regionu i które posłużyło by do ogólnopolskiej promocji nie tylko miasta i powiatu, ale całego Podkarpacia. Zaczątki takich imprez miały już miejsce w Sanoku dwadzieścia kilka lat temu, jak choćby bardzo szeroko nagłaśniany przez TVP Polonia, Międzynarodowy Festiwal Muzyczny Eurofolk „Na Pograniczach”, czy też Festiwal Filmowy „Gutek Film”. Obie te nieźle zapowiadające się imprezy z różnych, nie do  końca zrozumiałych dla mnie względów, zakończyły swój krótki żywot i nie były w Sanoku – notabene Mieście Kultury – kontynuowane. Pocieszające jest to, że ostatnio coraz więcej mówi się o stworzeniu takiego spektakularnego wydarzenia kulturalnego, ale konkretnych działań i propozycji na razie w tym kierunku brak.

Pozostając jeszcze w sferze okołoskansenowskiej, jak pan się zapatruje na realizowany już pomysł nowego mostu przez San?
Pańskie sformułowanie „sfera okołoskansenowska” od razu ukierunkowuje moją odpowiedź na to pytanie. Patrząc bowiem z perspektywy Muzeum Budownictwa Ludowego, budowany już most z pewnością przyniesie określone korzyści dla skansenu, zapewniając odpowiedni oraz bezkolizyjny dojazd i – mam nadzieję – budowę obszernego parkingu, w obrębie którego znajdą się także stanowiska dla autokarów oraz poszerzenie ulicy Rybickiego. Można zatem stwierdzić, że to jest w głównej mierze most do MBL-u i do uśpionych od paru lat „Sosenek”, które być może przy tej okazji wreszcie ożyją. Niezręcznie mi jest w tej sytuacji wypowiadać się na temat pomysłu budowy tego mostu, patrząc z innej, niż okołoskansenowska perspektywy. Mam jednak nadzieję, że mieszkańcy Białej Góry, Międzybrodzia oraz spacerowicze, rowerzyści i działkowicze, będą mogli nadal korzystać z istniejącego żelaznego mostu, który zostanie po oddaniu nowej przeprawy odciążony z nadmiernego ruchu i wreszcie wyremontowany. Nie wyobrażam sobie aby mogło być inaczej, wrósł on bowiem już w nadsański pejzaż.

W ostatnim czasie został pan prezesem zarządu Fundacji Muzeum Przemysłu Naftowego i Gazowniczego im. Ignacego Łukasiewicza w Bóbrce. Jak do tego doszło i czy traktuje to pan jako czynną kontynuację swojej pasji muzealnej, w dodatku w rodzinnych stronach?
W tym przypadku należy stwierdzić, że historia zatoczyła koło. Otóż z górą ponad ćwierć wieku temu miałem propozycję podjęcia pracy w Muzeum w Bóbrce, ale brak doświadczenia zawodowego w tym kierunku spowodował, że nie podjąłem się takiego wyzwania. Wyzwanie to pojawiło się znowu dosłownie kilka tygodni temu i z jednej strony niezwykle mnie jako świeżo upieczonego emeryta zaskoczyło, z drugiej zaś, spowodowało myślenie, że może jest to szansa na zrobienie jeszcze czegoś pożytecznego i to w tak znaczącym i wyjątkowym Muzeum, w dodatku też skansenowskim. Tym bardziej, że tematyka związana z przemysłem naftowym nie była mi już obca – pierwszym bowiem nowym sektorem, który udało mi się stworzyć w sanockim skansenie była właśnie plenerowa ekspozycja przemysłu naftowego. Mija dokładnie 20 lat od momentu jej hucznego otwarcia w obecności przedstawicieli kilku europejskich muzeów naftowych. Ekspozycja ta była systematycznie poszerzana i ciągle cieszy się dużym zainteresowaniem zwiedzających. Od tamtego czasu moje kontakty z branżą naftową były i są nadal żywe, czego chyba najlepszym dowodem jest fakt, iż emerytowani pracownicy sanockiego PGNiG zaprosili mnie do swojego grona, które systematycznie się spotyka i chętnie wspomina piękne lata swojej zawodowej aktywności. Grono to miało także swój udział w zmobilizowaniu mnie do podjęcia pozytywnej decyzji odnośnie prezesowania w Bóbrce, oferując pomoc i służąc swoim długoletnim doświadczeniem. Mając takie wsparcie długo się nie zastanawiałem, tym bardziej, że trochę energii chyba mi jeszcze zostało. W skansenie naftowym zostałem ciepło przyjęty przez tamtejszą załogę, która zapoznała mnie z najpilniejszymi problemami, jakich w muzeach na wolnym powietrzu nigdy nie brakuje. Za wcześnie jeszcze na ogłaszanie konkretnych zamierzeń merytorycznych, które są oczywiście w planach i na pewno wkrótce nastąpią, teraz bowiem koncentrujemy się na dwóch najważniejszych i kluczowych sprawach. Pierwsza z nich dotyczy budowy nowoczesnego zaplecza recepcyjnego oraz kapitalnego remontu i długo oczekiwanej modernizacji kompleksu ekspozycyjno-administracyjnego, ukształtowanego przed 25 laty w ekstrawaganckiej formie kilku okrągłych zbiorników. Drugie zadanie natomiast wymaga podjęcia szeregu wszechstronnych działań związanych z trwającą już procedurą umieszczenia Muzeum na liście światowego dziedzictwa. Pierwszy bardzo ważny i nieodzowny krok w kierunku UNESCO został już zrobiony, bowiem ta najstarsza kopalnia ropy naftowej na świecie, znalazła się na prestiżowej ogólnopolskiej liście Pomników Historii, jako jeden z siedmiu obiektów w województwie podkarpackim. Wyzwania jak widać są poważne, ale rzucona rękawica została podjęta…

Rozmawiał Piotr Paszkiewicz

Fot. archiwum prywatne