Szymona Jakubowskiego gawędy o przeszłości

Co tam (dawniej) w polityce?

Zarówno ta wielka, jak i ta mała – lokalna – polityka także przed dziesięcioleciami zaplątała umysły mieszkańców ziemi sanockiej. Najważniejszym źródłem wiedzy o świecie, kraju i regionie były miejscowe gazety, których na przełomie XIX i XX wieku nie brakowao.

Od drugiej połowy XIX wieku coraz większe znaczenie w całej Galicji miały lokalne samorządy, gminne i miejskie władze dzierżyły w swych rękach w dużym stopniu los miejscowych społeczności. Nic więc dziwnego, że ich prace znajdowały się pod lupą regionalnej prasy, która – wydawana często przez osoby wpływowe w swych środowiskach – pozwalała sobie na rozliczanie notabli, nie ukrywając najczęściej swych sympatii.

Samorządy i parlament

Oto w „Gazeta Sanocka” w styczniu 1904 nie kryła radości z powodu zmiany gminnej rady w Sanoku, zaprzysiężenia burmistrza Aitala Witoszyńskiego i odejścia m.in. nielubianego wiceburmistrza Artura Goldhammera (na którego postrzeganie w niektórych środowiskach duży wpływ miały zapewne i kwestie narodowościowe). Tygodnik wyrażał wówczas nadzieję, że „ustąpi dotychczasowy zamęt, jaki panował w naszej radzie gminnej – nowa rada zacznie swe urzędowanie, a daj Boże na pożytek miasta czego mu szczerze życzymy”. Ówczesna prasa obszernie więc na swych łamach relacjonowała obrady miejskiej rady, chwaliła lub potępiała podejmowane decyzje, szczególnie w kwestiach gospodarczych i finansowych.

Wiele miejsca poświęcano na łamach miejscowej prasy wzbudzającym wiele emocji wyborom do Sejmu Krajowego Galicji i Lodomerii (lokalnego, miejscowego parlamentu) oraz wiedeńskiej Rady Państwa. Same wybory i kampanie wyborcze były niezwykle ciekawe, również z powodu dość skomplikowanej ordynacji wyborczej (wybierano z tzw. kurii, tworzonych oddzielnie przez wyborców różnych stanów). Popularne końcem XIX wieku pismo „Echo znad Sanu”, mocno angażując się w kampanię takie – w numerze z 24 maja 1885 roku -stawiał wymogi potencjalnem wybrańcom:

– „1) ażeby urzędnik wybrać się mający swoim charakterem i przekonaniem politycznem, tudzież dotychczasową działalnością zasługiwał na powszechne zaufanie wyborców; 2) ażeby kandydat był pod względem swego stanowiska służbowego jak najmniej zawisłym, a co do swych stosunków majątkowych nie zależał li tylko od pensyi i karyery; 3) ażeby przez posłowanie kandydata, obowiązki jego urzędowe jak najmniej na jego nieobecności zcierpiały; 4) ażeby kandydat nie łączył już w swojej osobie obok swego urzędu innych obowiązków obywatelskich”.

Walka narodowych żywiołów

Druga połowa XIX wieku przyniosła niemal w całej Europie, zaś w monarchii austro-węgierskiej w szczególności, odrodzenie narodowe licznych tu nacji. Jeszcze w połowie tegoż stulecia świadomość narodowa dotyczyła praktycznie tylko szlachty i mieszczaństwa. Chłopstwo zazwyczaj uważało się za „tutejsze”. W tragicznym 1846 roku, w czasie rabacji galicyjskiej, gdy ludność wiejska we krwi utopiła próbę wybuchu powstania narodowego, słowo „Polacy” było raczej pejoratywnym określeniem szlachty. Sytuacja, m.in. pod wpływem rozwijającego się ruchu ludowego, zaczęła się diametralnie zmieniać w kolejnych dziesięcioleciach.

Z palącej kwestii narodowego uświadamiania jeszcze nie uświadomionych zdawali sobie sprawę bardzo dobrze ówcześni, miejscowi publicyści polscy. Sprawą zajmowały się również ówczesne gazety sanockie, co było oczywiste, gdyż na ziemi sanockiej szczególnie mocno ścierały się przeciwstawne sobie, a często (i z czasem) wręcz wrogie żywioły: polski i ruski (ukraiński). Gdy w styczniu 1904 roku, po siedmioletniej przerwie, wznawiano wydawanie tygodnika „Gazeta Sanocka” jego redaktorzy w swoistym manifeście ogłoszonym na pierwszej stronie pisali:

– „Obecnie zastajemy nową, wówczas nie nie aktualną jeszcze kwestię stosunku wzajemnego narodowości polskiej do ruskiej – dziś można określić ten stosunek nazwą walki. Otóż w walce tej zajmiemy stanowisko obronne – pragnące zachować dotychczasowe prawa, jakie osiągnął nasz naród na ziemiach, które Rusini za wyłącznie ruskie uważają”.

Powyższe słowa redaktorów „Gazety Sanockiej” wskazują jak wiele, w kwestiach narodowych na ziemi sanockiej, zmieniło się w ciągu zaledwie siedmiu lat. A niemal z każdym rokiem rywalizacja między żywiołami polskim i ruskim/ukraińskim zaostrzała się, czego dobrym zobrazowaniem będzie tekst zamieszczony półtora roku później w tym samym tygodniku (z 2 lipca 1905):

– „Widzimy, że Rusini nie tają się ze swoją bądź wprost nienawiścią do nas, bądź chęcią wywalczenia sobie niezależnego bytu bez nas Polaków, niezależnie od nas, więc przypuszczenie, że Rusini pogodzą się z Polakami i z nimi pójdą ręka w rękę, gdy zostanie przewaga szlachty polskiej obaloną, jest zgoła mylne”.

Raptem kilkanaście lat później, tuż po zakończeniu Wielkiej Wojny, antagonizmy polsko-ukraińskie zaowocowały otwartą. O ile jeszcze w 1910 roku „Tygodnik Ziemi Sanockiej” potrafił pisać o „dwóch bratnich narodach Polaków i Rusinów”, o tyle retoryka miejscowej prasy polskiej w 1918 i 1919 roku, gdy trwały – również na ziemi sanockiej – walki polsko-ukraińskie – wyraźnie przybrała wojenną postać. Wydawany w Sanoku w okresie tuż po I wojnie „Tygodnik Ludowy”, wzywając polskich mieszkańców pod broń pisał” „A my tu w Sanockim powiecie tem lepiej powinni potrzebę wojska tego wojska zrozumieć, bo mamy tuż pod bokiem hajdamackie bandy. I musimy rozumieć, że tu u nas jest front. Koło Krakowa – koło Warszawy ludzie już spokojnie żyć mogą – im tam nie pali się dach nad głową, jak nam. My wszyscy zdolni do broni iść powinniśmy, bo tu przecież o nas chodzi. Hajdamacy do Warszawy nie pójdą – palić ani rabować, ani do Krakowa”.

Gospodarka i polityka

Gazety z przełomu XIX i wieku nie żyły jednak tylko samą polityka, ale i powiązaną z nią gospodarką. W połowie lat. 80. Tegoż stulecia funkcjonować zaczęły kółka rolnicze, mające ogromny wpływ na sytuację ekonomiczną ludności, ale również narodowościową religijną (czynnik w Galicji niesłychanie istotny).

Ruch spółdzielczy rozwijał się niezwykle dynamicznie. Po pierwszych 20 latach działalności liczba kółek w samej tylko Galicji grubo przekroczyła tysiąc. Jak pisała „Gazeta Sanocka”, ich celem była „praca nad podniesieniem dobrobytu, oświaty i moralności ludu polskiego – a środkami, prowadzącymi do celu, to zakładanie czytelni, bibliotek i gospód chrześcijańskich, szerzenie między członkami zawodowych wiadomości we wszystkich działach gospodarstwa wiejskiego, krzewienie handlu przez zakładanie sklepów chrześcijańskich po miasteczkach i wsiach, lub innych przedsiębiorstw handlowych i.t.p.”. W prasie często ukazywały się też krytyczne w sprawach gospodarczych o szerszym zasięgu, jak chociażby przy planach przeniesienia magazynów tytoniowych z Sanoka do Przemyśla czy wejściu przeworskiej cukrowni do kartelu cukrowego co miało mieć negatywne skutki miejscowych plantatorów buraka cukrowego. Powszechnie nawoływano do wspierania miejscowego tudzież polskiego przemysłu i kupowania tylko towarów rodzimego pochodzenia. A, że niejednokrotnie były to akcje skuteczne świadczy chociażby sprawa wspomnianego przeworskiego cukru, gdzie na lokalnych handlowcach wymuszano powstrzymywanie się od sprzedaży „obcego” cukru.

Sporo uwagi poświęcano też kwestii utrzymania w polskich rękach ziemi. W dużej części było to pokłosiem, uważnie obserwowanych w Galicji, wydarzeń w zaborze pruskim, gdzie tamtejsze władze rugowały Polaków ze swej własności. „Gazeta Sanocka” pisała w alarmującym tonie: „Przypomnijcie sobie, obywatele ziemi sanockiej, ile to już ziemi polskiej w ciągu ostatnich tylko lat 30 przeszło w obce ręce lub nawet wrogie ręce?”, krytykując zwłaszcza tych z pośród posiadaczy ziemskich, którzy wyprzedawali swe włości.

O rozmaitych problemach ówczesnych włościan miejscowa prasowa pisała zresztą często, zazwyczaj niestety w sytuacjach kryzysowych. W 1885 roku „Echo znad Sanu” alarmowało o dramatycznej sytuacji sześciuset chłopów z Sanockiego, przeciw którym postepowanie egzekucyjne wszczęła sanocka filia „Zakładu Kredytowego Włościańskiego”, który zdaniem gazety stosował lichwiarskie praktyki. Tygodnik ubolewał:

-„Dłużnicy, sami włościanie, z natury nieporadni i nie mający najmniejszego wyobrażenia o tem, w jaki sposób należy ratować ojcowiznę, aby jej Zakład za grubo lichwiarskie pretensye na licytacyę nie wystawił i zawsze gotowym do takich licytacyi spekulantom nie sprzedał – pozostawieni są dzisiaj na łaskę losu (..)”.

Autor jest wydawcą i redaktorem naczelnym dwumiesięcznika „Podkarpacka Historia”, periodyku „Z dawnego Rzeszowa” oraz portalu www.podkarpackahistoria.pl Kontakt: jakubowski@interia.pl.