Szymona Jakubowskiego gawędy o przeszłości

Jak dawniej szlachta krwawo spory załatwiała

24 kwietnia 1713 roku w czasie suto zakrapianego przyjęcia na rzeszowskim Zamku, z rąk gospodarza – księcia Jerzego Ignacego Lubomirskiego, zginął goszczący tu chorąży sanocki Józef Jelec. Sprawa stałą się głośna w całej ówczesnej Rzeczpospolitej, obaj „bohaterowie” należeli bowiem do nie tylko miejscowej elity. Ich rodziny uważane były za bardzo wpływowe.
Jerzy Ignacy Lubomirski był jednym z najbardziej znanych, ale i kontrowersyjnych arystokratów. W 1706 roku, 19-letni zaledwie książe, objął schedę po zmarłym i odziedziczył ogromne rodowe włości, których stolicą niejako był Rzeszów. Wcześniejsze lata spędził poza krajem, przebywając w Siemiogrodzie. Rzeczpospolita wtedy przeżywała ciężki okres. Trwały walki wewnętrzne o koronę królewską. Kraj podzielony był na zwolenników Stanisława Leszczyńskiego i Augusta II zwanego mocnym. Starcia nie omijały obecnego Podkarpacia, prze które przetaczały się wrogie armie sięją zniszczenie i rabując na potęgę. Sam Lubomirski lawirował między zwalczającymi się frakcjami, czekając na rozwój wypadków. Wreszcie opowiedział się za Augustem, ale nie talenta wojskowe i dzielność w walce sprawiły, że stały się o nim głośno, lecz zwykłe rozbójnictwo. Jak pisał ponad dwa wieki później Julian Nieć w wydanej w 1938 roku książce „Rzeszowskie za Sasów” książe „z wodza stał się łupieżcą, z żołnierza często rozbójnikiem. Siedzibę rzeszowską obrał jako kwaterę swych oddziałów – tu też ściągały prócz żołnierzy i kupy hultajstwa”.
Póżniejsza ofiara tragicznego przyjęcia na rzeszowskim Zamku – Józef Jelec -był z kolei chorążym sanockim – wywodził się z zamożnego, wpływowego rodu szlacheckiego, posiadającego m.in. dobra w Dobromilu, Bykowie, Sanoczanach i Pleszowicach. Jego brat Antoni, piastował funkcję podczaszego przemyskiego, był generałem wojsk koronnych i ważną personą na dworze królewskim. Józef – jak pisał Julian Nieć – „nosił się butnie, zbrojny w fawor braci szlacheckiej, dumny z niepośledniego znaczenia w Rzeczypospolitej jedynego brata Antoniego”.
Tragiczne przyjęcie
Feralnego dnia – 24 kwietnia 1713 – na rzeszowskim Zamku gościła śmietanka ówczesnego życia towarzyskiego i politycznego, nie tylko z okolicy. Stoły zastawione były bogato jadłem i napitkami. Józef Jelec zjawił się w Rzeszowie najprawdopodobniej w związku ze swoimi sprawami finansowymi, jego rodzina domagała się bowiem zapłaty 6 tysięcy złotych od miejscowego Żyda Szacela, sądził się także z samym księciem, od którego domagał się zwrotu kwoty 48 tysięcy złotych w ramach rozliczeń z jego nieżyjącym już ojcem Hieronimem. Można więc przyjąć, że jego przyjazd na Zamek nie musiał być mile widziany przez gospodarza.
Gdy uczestnikom przyjęcia mocno już zaszumiało w głowach od podawanego w dużych ilościach węgrzyna, doszło do spięcia między księciem a sanockim chorażym. Gospodarz poczuł się dotknięty jakimś przytykiem lub obrazą ze strony gościa. Spór miał być rozstrzygnięty za pomocą szabli. Jak dzień pózniej pisał książe w liście do swego mentora i opiekuna hetmana Adama Sieniawskiego: “wyszedłszy z nim na wolny plac, w pierwszym do siebie się porwaniu otrzymał ode mnie taki szwank, od którego upadłszy, więcej nie powstał”.
Tragedię uznano powszechnie za zabójstwo. Zgodnie z zapisami sejmowej konstytucji z 1598 roku sam pojedynek nie był uważany za zbrodnię, ale jego skutki już tak. Nad księciem zebrały się czarne chmury, rodzina zabitego – zwłaszcza brat i wdowa – domagała się głowy Lubomirskiego. Obie strony uruchomiły wszelkie swoje wpływy, by sprawę załatwić po swojej myśli.
Sanocka wieża
Sądowe utarczki trwały przez szereg lat, ocierając się m.in. o sąd grodzki w Przemyślu, zjazd posłów województwa ruskiego i trybunał w Lublinie. Sprawa wzbudzała emocje, bo jak pisał Nieć: „Gospodarz zabił gościa; młodzieniec, używający już i tak nienajlepszej sławy, położył trupem szlachcica, stronnik Sasa, przywódca jego oddziałów zgładził szlachcica, jednego z tych Sanoczan i Przemyślan, którzy coraz głośniej burzyli się na konsystencję w Rzeczypospolitej Sasów i takich obwiesiów, jakich werbował pod swą chorągiew pan na Rzeszowie”.
Lubomirskiemu zaczął palić się grunt pod nogami, coraz mocniej bał się, że gardłem zapłaci za swój czyn. Szukał wsparcia, gdzie mógł, lękał się zwłaszcza, że i sam król wyraźnie zabójstwem był poirytowany. Na nic zdawały się tłumaczenia, że chodziło o honor – rzecz dla szlachcica najważniejszą – więc nie miał innego wyjścia.
Lubelski trybunał skazał Lubomirskiego na karę wieży w sanockim Zamku, zaczął nawet ją odbywać, ale znów Rzeczpospolitą wstrząsnęły wydarzenia polityczne i konfederacja tarnogrodzka, oznaczająca wewnętrzne walki.. Ostatecznie, po upływie dłuższego czasu emocje wygasły. Adam Jelec, po sześciu latach targów, poszedł wreszcie na ugodę, „byleby Lubomirski zasiadł wieży i fundusz jaki uczynił za duszę nieboszczykową”.
Książe przyjął z pokorą karę wieży w sanockim zamku i finansowe zadośćuczynienie. Inna sprawa, że owa kara wieży – która doczekała się wykonania dopiero w latach 1721-22 – wyglądała dość niezwykle. Lubomirski był tam bardziej gościem niż więźniem. Odwiedzany był przez rodzinę i znajomych, sam bywał w Rzeszowie kiedy tylko chciał. W ramach ekspiacji (oczyszczenia) ufundował klasztor w Rozwadowie, gdzie zamierzał spocząć. Nie dane mu było jednak doczekać ukończenia budowy, przeżył też wiele osobistych tragedii, które współcześni tłumaczyli karą za wiele grzechów księcia. Warto jeszcze dodać że sprawa zabójstwa szlachcica nie przeszkodziła Lubomirskiego w próbach realizacji bardzo ambitnych planów politycznych. Po śmierci Augusta II zamarzyło mu się nawet zostać… królem Polski. Nie uzyskał jednak wystarczającego poparcia zarówno szlachty, jak i coraz bezczelniej ingerujących w polskie sprawy sąsiadów.
Pojedynek w Warszawie
Przypadek Lubomirskiego i Jelca nie był jedynym tego typu w ówczesnej Rzeczypospolitej, gdy górę nad rozsądkiem brały emocje zaś spory rozstrzygano zbrojnie. Takich zdarzeń było więcej, także związanych z osobami z Podkarpacia. Warto przypomnieć jeden z nich, o ponad 30 lat późniejszy, ale związany ze szlachcicem z naszego regionu.
16 marca 1744 roku na ubitej ziemi podwarszawskiego wówczas Marymontu doszło do pojedynku starosty jasielskiego Adama Tarły z bratem późniejszego – i ostatniego jak się okazało – króla Polski Kazimierzem Poniatowskim. Tarło padł trafiony ostrzem szabli. Według pogłosek śmiertelny cios zadał jednak nie przeciwnik, lecz jego kompan.
Adam Tarło, wywodzący się ze starego rodu herbu Topór, to jedna z barwniejszych postaci ziemi podkarpackiej. Urodził się w 1713 roku, był synem Stanisława – kuchmistrza koronnego. Ponoć wyróżniał się intelektem, dobrocią i zamiłowaniem do wojska. Już w wieku 21 lat został rotmistrzem pancernym.
Ówczesna Rzeczpospolita targana była wewnętrznymi konfliktami. W 1733 roku, po śmierci Augusta II Mocnego, wybuchła wojna domowa między stronnikami Stanisława Leszczyńskiego a zwolennikami Augusta III. Obydwaj, na konkurencyjnych sejmach elekcyjnych, zostali wybrani królami.
Adam Tarło poparł Leszczyńskiego i stanął na czele wspierającej go konfederacji (zawiązanej 5 listopada 1734 w Jaśle, ale zwanej dzikowską od miejsca ogłoszenia). Ostatecznie po wyniszczających walkach, konfederaci przegrali wojnę ze stronnikami Augusta wspieranymi przez Saksonię i Rosję.
Adam Tarło trzy lata spędził u boku Leszczyńskiego w Lotaryngii, której ten został władcą po przegranej walce o polski tron. W 1741 roku zdecydował się jednak na powrót, otrzymując przebaczenie i zwrot dotychczasowych urzędów. Zdecydowanie jednak stał po stronie politycznej opozycji, zaciekle walczącej o wpływy z obozem Czartoryskich, potocznie zwanym „Familią”.
Polityczne gierki i prowokacje doprowadziły – jak się później miało okazać – do tragedii. Tarło popadł w ostry konflikt z człowiekiem „Famillii”, podkomorzym nadwornym koronnym Kazimierzem Poniatowskim. W grę wchodziły tu zdaje się nie tylko spory polityczne, ale i prywatne. Ponoć poszło o nielegalną adopcję ukochanej starosty jasielskiego – Anny Lubomirskiej. Obaj panowie postanowili sprawę rozstrzygnąć w pojedynku.
Pierwszy pojedynek zakończył się zwycięstwem Tarły, gdy ten zabił konia pod Poniatowskim, który poddał się. Przegrany, za namową matki, wkrótce jednak zażądał ponownej walki. Z relacji wynika, że przewaga była po stronie starosty. W pewnej chwili z tłumu zwolenników „Familii” miał wybiec saski major i sługa Czartoryskich Korff śmiertelnie raniąc Tarłę. Sprawa wywołała ogromne oburzenie wśród szlachty i omal nie skończyła się kolejną wojną domową. Pojedynek został uwieczniony na obrazie słynnego malarza Maksymiliana Gierymskiego „Pojedynek Tarły z Poniatowskim”.
Fot. archiwum
Autor jest wydawcą i redaktorem naczelnym dwumiesięcznika „Podkarpacka Historia”, periodyku „Z dawnego Rzeszowa” oraz portalu www.podkarpackahistoria.pl. Kontakt: jakubowsi@interia.pl