Wokół jubileuszu Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia. Jak skutecznie uczyć muzyki? – rozmowa z dyrektorem dr. Tomaszem Tarnawczykiem

Jubileusz 45-lecia Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia im. Wandy Kossakowej w Sanoku był doskonałym pretekstem do rozmowy z pełniącym od września 2017 r. funkcję dyrektora Tomaszem Tarnawczykiem: o szkole, o muzyce i o nauczaniu muzyki. „Każdy dziś może uczyć muzyki. Broń nas, Boże, przed czasami, kiedy każdy będzie mógł leczyć” – mówi Tomasz Tarnawczyk w rozmowie z Małgorzatą Sienkiewicz-Woskowicz.

 

Niedawno objąłeś dyrekcję szkoły muzycznej, ale zdaje się, że nie było to w twoim życiu zawodowym przejście rewolucyjne…

Raczej ewolucyjne. Przez 17 lat byłem zastępcą tego samego dyrektora, jego wizja szkoły, realizowana przez tak długi czas nie może być sprzeczna z moim wyobrażeniem o szkole. Nie ma powodu, żebym wcielał coś nowego, tym bardziej, że koncepcja znalazła uznanie i byliśmy, dzięki niej, obaj chwaleni… To jest bardzo niebezpieczna sytuacja: być chwalonym.

Ponieważ poprzeczka została ustawiona wysoko?

Owszem, ale jest jeszcze jedno zagrożenie, a mianowicie takie, że można stracić czujność i osiąść na laurach. Uważam, że zawsze, na każdym poziomie można coś poprawić. Zastanawiam się, czy znajdę jeszcze motywację, żeby zmieniać szkołę tak, jak zmieniają się czasy i oczekiwania wobec niej.

Rodzice są coraz bardziej roszczeniowi?

W Sanoku nie. Rozmawiam z dyrektorami innych szkół, w dużych miastach regionu – Rzeszowie, Przemyślu, i dowiaduję się od nich, że te roszczenia są. Dlatego chylę czoła przed pokorą, jaką wykazują rodzice w Sanoku i uważam, że te roszczenia są nie tylko w szkołach muzycznych boleśnie odczuwalne. Za moich czasów, jeśli dziecko przyszło ze szkoły i powiedziało, że za niewłaściwe zachowanie nauczyciel wpisał mu uwagę, to usłyszało: „Zachowuj się lepiej”. Teraz w podobnej sytuacji słyszy: „Pójdę i sobie to z nauczycielem wyjaśnię, bo on nie jest od tego, żeby moje dziecko dyscyplinować, on ma je uczyć”. W szkole muzycznej niekiedy padamy ofiarami odwrotnej sytuacji, kiedy rodzice boją się podzielić z dyrekcją uwagami o tym, co dzieje się na lekcji indywidualnej, ponieważ uważają, że gdy dyrektor pójdzie do nauczyciela i zwróci mu uwagę, to nauczyciel nie będzie zadowolony i wszystko odbije się potem na dziecku. Cokolwiek by się w szkole działo, to dyrektor powinien o tym wiedzieć i zachęcam rodziców, korzystając z okazji naszej rozmowy, żeby o wszystkim, o każdym swoim odczuciu, podejrzeniu, ale też o dobrych rzeczach chcieli rozmawiać. Jestem w szkole codziennie, a jeśli nie ja, to moja zastępczyni, Ewa Kiczorowska. Informacja zwrotna jest nam potrzebna, bez niej będziemy brnęli w wymagania, które są coraz bardziej „kosmiczne”…

Jak to: kosmiczne?

Organ prowadzący, czyli Centrum Edukacji Artystycznej formułuje te wymagania, a moja wizja szkoły jest taka, żeby poza wymaganiami organu prowadzącego brać też pod uwagę oczekiwania rodziców i uczniów. Tymczasem ręka, która nas żywi, jest bezlitosna…

Może szkoły muzyczne będą wkrótce kształciły mistrzów kompozycji i wirtuozów, a umuzykalnienie będzie się odbywało wyłącznie w ogniskach muzycznych?

Możliwe, że do tego zmierzamy. Kształcenie artystyczne ma być porównywalne. Mamy wypracować takie standardy, żeby dziecko w Kłodzku w II klasie gry na fortepianie było uczone w identyczny sposób, jak dziecko w Sanoku. A tak się nie da, ponieważ nie ma dwojga identycznych dzieci, tak samo uzdolnionych i pracowitych.

A oczekiwania rodziców? Te, które do ciebie docierają – czego dotyczą?

Muzyka staje się współcześnie pojęciem tak pojemnym, że niedługo taka placówka, jak szkoła muzyczna nie będzie w stanie sprostać wszystkim oczekiwaniom. Muzykę dziś tworzą komputery, niekiedy sami nie wiemy, czego słuchamy w radiu i bylibyśmy zaskoczeni, wiedząc, jak to powstało i jaki ma związek z twórczością w kolokwialnym znaczeniu, rozumianą jako zapisywanie nut na papierze. Stykamy się z tą różnorodnością muzyki, partycypujemy w niej, od disco polo po muzykę w tradycyjnym znaczeniu klasyczną. Nie możemy w szkole muzycznej udawać, że nie ma disco polo albo się na to zjawisko obrażać.

Nie obrażać się? Nie omijać?

Z tym po prostu musimy nauczyć się żyć. Jeśli ktoś chciałby zarobić na pisaniu muzyki, to byłoby to disco polo, bo na nie jest największy popyt. Możemy się zastanawiać – dlaczego? Należy się pochylić nad fenomenem.

Szkoła muzyczna nie chroni przed disco polo?

Zapisując dziecko do szkoły, rodzice mogą mieć różne oczekiwania. Jeden bierze pod uwagę, że będą to przede wszystkim obowiązki i repertuar, który niekoniecznie spodoba się wszystkim, że dziecko nie pochwali się u cioci na imieninach zagraniem walczyka, ponieważ walczyków w szkole się nie gra. Na tym etapie kształcenia wychodzimy z założenia, że sztuka – tak jak sztuka architektury lub sztuka murarska – mam tu na myśli rzemiosło, jest ponadczasowa. Ucząc kompozytora, nie możemy mu pokazywać wyłącznie dzieł współczesnych, tylko musimy bazować na dziełach Bacha i Mozarta, mimo że oni żyli tak dawno. Uczę przedmiotu harmonia i moi uczniowie za głowę się łapią, ponieważ materia, o której mówimy na zajęciach, w muzyce poważnej nie istnieje już od stu lat. Uczymy się tego, ponieważ nie stworzono jeszcze podręczników na temat systemów, które dominują w muzyce od początku XX wieku.

W naszych wyobrażeniach o muzyce, o jej tworzeniu nie pokutują czasem stereotypy?

O Mozarcie myślimy: geniusz, którego Bóg natchnął, a on tylko to potem przelewał na papier, a  przecież nie było tak! Całe dzieciństwo Wolfganga Amadeusza było poświęcone uczeniu się muzyki, było zapewne upiorne, bardzo pracowite, ale warto zwrócić uwagę, że Mozart jako nastolatek ze swoim ojcem Leopoldem pojechał na półroczne podróże po Włoszech i nie były to podróże turystyczne, lecz ciężka praca: jazda od ośrodka do ośrodka muzycznego i tam Mozart uczył się komponowania. Żeby dobrze zagrać etiudę, warto jej posłuchać w kilku różnych wykonaniach. Samo bazowanie na tym, co mi podpowiada moje wnętrze czy wiara w to, że swoim talentem się obronię, jest bezsensowna i nigdy nie przynosiła efektów, ani dziś, ani dawniej. Zawsze za muzyką stała ciężka praca. Myśląc o naszej rozmowie, zastanawiałem się, jak obronić się przed zarzutem, że my tu, w szkole muzycznej zamiast zachęcać – zniechęcamy do muzyki. Przynajmniej niektóre dzieci. Są takie odczucia, zdaję sobie z tego sprawę. Sam mam dwójkę dzieci, które do tej szkoły chodziły…

Nie wydaje ci się, że metoda uczenia poprzez zabawę jest przereklamowana?

Ona gdzieś na pewno prowadzi, ale obawiam się, że nie tam, dokąd my zmierzamy. Ja w nią nie wierzę. Jeśli uczeń nie wykona jakiegoś zadania dziś, to będzie to musiał zrealizować później, jako dorosły człowiek i wtedy jego droga będzie gorsza. Rodzice, którzy oczekują, żeby w szkole było przede wszystkim miło, mogą się rozczarować. Egzamin techniczny musi w szkole muzycznej być, chociaż dla nikogo nie jest on przyjemny, ale on jest środkiem do pewnego celu.

Absolwenci są wizytówką szkoły…

Środowisko muzyczne jest hermetyczne, w nim nic się nie ukryje. Mówię tu o środowisku muzyków i nauczycieli, którzy mają za sobą studia w akademii muzycznej. Jeśli jadę na kurs metodyczny dla nauczycieli teorii muzyki, 60 proc. ludzi, których tam spotykam, to są moi koledzy ze studiów, ponieważ kiedy studiowaliśmy, w Polsce było sześć uczelni, a w każdej z nich po kilku studentów teorii. Wysyłając dziecko do akademii muzycznej liczymy się z tym, że ono współtworzy nam opinię. Diagnozę stawia się na podstawie efektów pracy, a nikt się nie pyta, w jaki sposób to osiągnęliśmy. Przykładając miarki ogólnodostępnej placówki oświatowej do szkoły muzycznej nie jesteśmy w stanie w pełni oddać sprawiedliwość temu, co się tutaj dzieje. Lekcja nie zawsze trwa 45 minut. Zdarzają się sytuacje, że uczeń z jakiegoś powodu odczuwa fizyczne zmęczenie, nie może grać; wtedy trzeba mu pozwolić odpocząć. Nie można pominąć zagadnień niedostatecznie zrealizowanych, bo wtedy cały proces nauki nie ma sensu. Inaczej jest, kiedy dziecko zostaje zapisane na zajęcia piłki nożnej – zawozi się je, powierza trenerowi i, dajmy na to przez dwie godziny dwa razy w tygodniu dziecko uczestniczy w treningu, w grupie, potem wraca do domu i sprawa jest załatwiona. W szkole muzycznej tak się nie da: dziecko odbywa lekcje teorii i instrumentu i podczas tych lekcji nauczyciel uświadamia mu, co powinno zostać wykonane w domu do czasu następnego spotkania. Wszystkie dni, od lekcji do lekcji, powinny być wypełnione ćwiczeniami, najlepiej pod okiem rodzica.

Mówiłeś o „pojemności” współczesnej muzyki. Jaki to ma wpływ na jej nauczanie?

Każdy dziś może uczyć muzyki. Broń nas, Boże, przed czasami, kiedy każdy będzie mógł leczyć. Jeśli ktoś wraca z USA po, dajmy na to, trzech latach pobytu, może uczyć angielskiego. Powstaje cała masa ognisk muzycznych, także w Sanoku, i dobrze, ponieważ szkoła oświatowa nie umuzykalnia, nie ma takich warunków, nie musi tego robić. Jeśli ktoś się decyduje na zapisanie 6-letniego dziecka do ogniska, które określę w tym miejscu jako „nieautoryzowane”, to musi brać pod uwagę różne sprawy. Na przykład to, że dziecko nabędzie złych nawyków ruchowych, a na tym etapie jest to podstawa. Jeżeli rodzice myślą o wykształceniu dziecka w taki sposób, aby to wykształcenie stało się  przepustką do średniej, następnie wyższej szkoły muzycznej, muszą od początku podejść do tego z rozmysłem, odpowiedzialnie i zgodnie ze sztuką, z rzemiosłem.

Łatwo coś zepsuć na wczesnym etapie kształcenia?

Zdarza się, że podczas wstępnych przesłuchań rodzice informują nas, że dziecko już gra i to, że ono gra, dyskwalifikuje je. Okazuje się, na przykład, że dziecko źle siedzi przy instrumencie, a każdy instrument jest rujnujący dla kręgosłupa. Sztab fizjoterapeutów głowi się nad tym, jak uczyć, żeby od początku było to robione z wykorzystaniem siły natury, a nie przeciwko siłom natury. Nauczyciele szkoły muzycznej ciągle wjeżdżają na kursy i bez przerwy się dokształcają, bo powstają ciągle nowe techniki. Zawsze w tle jest technika czyli – rzemiosło.

Rzemiosło jest potrzebne nie tylko w muzyce. Wydaje mi się, że jego rolę zlekceważyły ostatnimi czasy wszelkie dziedziny sztuki, od literatury po malarstwo, teatr, film.

Nie otwierajmy drzwi, które są od dawna otwarte! Ktoś już kiedyś temu poświęcił swój czas, wystarczy. My, chcąc pójść dalej, musimy to wykorzystać. Dlatego w szkole muzycznej uczymy techniki, historii, teorii, ponieważ nie chcemy budować kolosa na glinianych nogach. Dziwimy się, że ktoś wybudował halę, na którą spadł śnieg i zawalił się dach. A tam prawdopodobnie ktoś albo nie przestrzegał reguł sztuki budowlanej, albo je świadomie złamał, myśląc: „Wiem lepiej i zrobię to po swojemu”. Ktoś tego nie nadzorował… Z drugiej strony nie chciałbym pozostawić takiego wrażenia, jakobym był zdania, że tylko w szkole muzycznej można nauczyć się muzyki. Dróg do muzyki jest wiele. Spotykałem wielu uczniów, nie o wszystkich, przyznaję, myślałem, że coś w muzyce osiągną, a potem okazywało się, że jest odwrotnie – znaleźli dla siebie miejsce, doskonale się odnaleźli w dzisiejszym pojemnym muzycznie świecie. Czasami ktoś się doskonale rozwija, a potem nie spełnia pokładanych w nim oczekiwań. Dróg do muzyki jest bardzo wiele i to jest piękne, że każdy musi dojść do tego sam.

Antoni Libera napisał opowiadanie muzyczne, którego bohaterem jest zdolny młody muzyk, któremu nie jest pisany los wirtuoza i zostaje nauczycielem muzyki. Sądzisz, że taką sytuację można rozpatrywać w kategoriach porażki?

Nie! W żadnym wypadku. Nie wszyscy możemy być na scenie. Dobrze, że doczekaliśmy czasów, kiedy sale koncertowe są pełne. Dziś trudno kupić tuż przed koncertem bilet do filharmonii…

Uczyłeś się gry na wiolonczeli.

Zacząłem grać na wiolonczeli w sanockiej szkole muzycznej. To jest instrument wstydliwy…

Wiolonczela? Ostatecznie zgodzę się, że mandolina…

Wiolonczela jest dużym instrumentem, trzeba ją dźwigać, nosić, trudno ją ukryć przed wzrokiem kolegów. Dzieci nie chcą grać na wiolonczeli.

Zapytam wprost: chciałeś zostać wirtuozem? Solistą?

Nie. Zawsze chciałem grać w orkiestrze. Możliwe, że sprawiam wrażenie indywidualisty, ale naprawdę lubię pracować w zespole. Jeśli nie jestem między ludźmi, nie mam szansy współpracy, nie zrobię nic.