Daniel Białowąs w Miejskiej Bibliotece Publicznej

ROOM 213 i inne prace

Maluje od dziesięciu lat. Jest samoukiem, a po farby i pędzel sięgnął w ramach terapii, by pomóc sobie w walce z chorobą. To dopiero czwarta indywidualna wystawa Daniela Białowąsa, pierwsza w Miejskiej Bibliotece Publicznej. Wernisaż wystawy obrazów, który odbył się 15 grudnia, zgromadził wielu sanoczan, i nie tylko sanoczan. Było tłoczno, ale bardzo, bardzo miło i sympatycznie. Po wernisażu – czas na rozmowę.

Skąd u ciebie potrzeba malowania?
Zachorowałem na stwardnienie rozsiane i chciałem znaleźć zajęcie, które pozwoli mi zrobić coś dla siebie i dla innych.
Masz ulubionego malarza? Jest ktoś, kogo uważasz za swojego mistrza?
Hans Rudolf Giger jest moim ulubionym artystą. Kiedyś zrobiłem kilka kopii jego pracy, chociażby po to, by polepszyć swój warsztat, ale oczywiście poszedłem w swoim kierunku. Prace Gigera mnie fascynują, inspirują, ale, jak każdy twórca, chcę przede wszystkim być sobą.
Czy w dobie cyfryzacji i powszechnego dostępu do aparatów fotograficznych nie kusiło cię nigdy fotografowanie?
Nie, to jednak nie to medium. Nie potrafię fotografować. Moim zdaniem malowanie jest prostsze. Jeśli coś nie tak namaluję lub nagle mi się zmieni koncepcja, mogę obraz zamalować, przemalować, zacząć od nowa. Obraz może ewoluować.
Malujesz farbami akrylowymi. Dlaczego akurat to tworzywo?
Akryle lubię i dokładnie je poznałem. Malowałem farbami olejnymi, ale jednak wolę akryle. Kiedy nie miałem jeszcze pracowni, poważnym problemem dla rodziny było przebywanie w domu, w którym pachniało olejem i farbami. Farby olejne są bardzo „plastycznym” i potężnym narzędziem, ale wyspecjalizowałem się jednak w akrylu.

Podczas wernisażu opowiadałeś o technice, jaką stosujesz. Podczas malowania wspomagasz się suszarką do włosów. Uzyskujesz równomierną powierzchnię, wręcz nieprawdopodobnie gładką i jednolitą, jakby malowaną wałkiem malarskim.
Używam tylko pędzla. W jednej ręce trzymam pędzel, a w drugiej suszarkę. Pozwala mi to na szybszą prace i nakładanie większej ilości warstw, a co za tym idzie, uzyskanie lepszego, ciekawszego efektu, takiego, jaki potrzebuję uzyskać.
Większa ilość warstw – to znaczy..?
Kilkadziesiąt do kilkuset. To zależy od tego, co chcę osiągnąć.
ROOM 213 to?
Szpitalna sala. Cała wystawa nawiązuje do czasów mojego dzieciństwa.


Jak wspominasz kilkuletni pobyt w szpitalu?
Dobrze. Szpital był dla mnie drugim domem. W szpitalu byliśmy wszyscy normalni. Każdy miał jakiś defekt, chorobę, każdy czekał na operację. „Inny” czułem się w „normalnym” świecie. Tak, inność w szpitalu stawała się naturalna. Wystawa, obrazy są wspomnieniem tamtych dni. Niektórych przeraziło, gdy opowiadałem o np. dwóch dziewczynach na obrazach (czerwone postacie). Czerwone dziewczyny dlatego, że były poparzone i leżały w czerwonej pościeli, by mniej było widać, jak krwawią. Może kogoś to przerażać, ale to był świat w jakim żyłem i raczej wszyscy byliśmy do tego przyzwyczajeni i nie przerażało nas takie sąsiedztwo w sali.

Długi pobyt w szpitalu jednak wpłynął na ciebie…
Tak. Dzieciństwo to ważny etap w życiu każdego. Może w pewien sposób teraz wychodzą ze mnie demony przeszłości, choć ja bym to łagodniej nazwał: duchy przeszłości. Chyba każdy ma taki moment: wspomnień i rozliczeń z przeszłością. Mnie pomagają w tym farby i płótno.
Wernisaż twoich prac to także spotkanie z publicznością, która nie zawiodła – do biblioteki przyszło mnóstwo widzów!
Byłem zaskoczony frekwencją i bardzo, bardzo jest mi miło z tego powodu. Jako ciekawostkę dodam, że żaden z obrazów na wystawie wcześniej nie był przez kogokolwiek oglądany. Kiedy ktoś przychodził do pracowni, zakrywałem swoje prace. Wszyscy, którzy przybyli na wernisaż, mieli przywilej jako pierwsi zobaczyć i ocenić moje obrazy. Na początku chciałem prace zostawić bez podpisów, ale później jednak postanowiłem nadać obrazom tytuły. Room 810, Room 37 czy, np., Red queen…

Rozmawiała Edyta Wilk

Zdjęcia z wernisażu: KLIK