Niepełnosprawni obok nas

Żyć w miarę normalnie

„Chciałabym coś zmienić… Chcę żyć w miarę normalnie, korzystać z ładnej pogody, spacerować, samodzielnie jeździć do lekarza czy po drobne zakupy. Niestety na każdym kroku napotykam bariery…” – Anna ma 35 lat i od kilku lat walczy z chorobą, która w znaczący sposób ogranicza jej sprawność. Gapiom w autobusie, w sklepie, przychodni czy na przystanku zadaje pytanie: „Czy mogę państwu w czymś pomóc?”

Choroba spadła na Annę jak grom, nagle. Trzeba było zostawić pracę w banku, skoncentrować się na leczeniu i rehabilitacji. Anna ma dziewczęcą sylwetkę i ładną uśmiechniętą buzię. W tej chwili nie porusza się samodzielnie, ma do tego celu specjalny balkonik. Wcześniej chodziła bez balkonika, na złość chorobie i słabości. Jej ruchy, towarzyszący im wysiłek sprawiały nierzadko, że zaczepiano ją i pytano, gdzie w środku dnia bywają takie fajne imprezy…

– Pewnego razu starsza pani powstrzymywała mnie przed jazdą autobusem, radziła wziąć taksówkę, bo tak będzie lepiej „w tym stanie”… Ludzie nie mają świadomości, że obok może być ktoś taki, jak ja, chory. Wszystko, co wydaje im się odstępstwem od pewnej normy, szufladkują, upraszczają, sprowadzają do prostego mianownika. Oczywiście, że na przystankach częściej spotykamy pijanych, niż niepełnosprawnych, ale może to właśnie przez bariery, które my, niepełnosprawni napotykamy na każdym kroku? – zastanawia się Anna. Na kartce papieru wynotowała, co jej doskwiera najbardziej. – Niektóre z tych „dolegliwości” dotyczą tylko mnie, mojego miejsca zamieszkania i trasy, którą pokonuję do przychodni, ale większość, tak myślę, dotyczy także innych osób, nie tylko w szczególny sposób niepełnosprawnych, ale rodziców, przemieszczających się z małymi dziećmi, osób starszych, chodzących o lasce lub o kulach, osób poruszających się na wózkach inwalidzkich.

Na pierwszym miejscu Anna zanotowała, wersalikami: DZIURAWE CHODNIKI. (przy głównych drogach) oraz WYSOKIE KRAWĘŻNIKI.

– Bardzo trudno dostać się do przychodni w Olchowcach. Na wysokości przystanku przy sklepie mleczarni są schodki i muszę iść ulicą… Tymczasem zdarza się, że na przejściu dla pieszych stoją tiry, droga do przychodni jest zastawiona autami. Ani tam dojść w mojej sytuacji, ani dojechać, ponieważ nie ma gdzie zaparkować samochodu.

Anna mieszka w Olchowcach. Często porusza się ulicą Wyspiańskiego. Narzeka, że choć droga jest nowa i ładna, to wysokie krawężniki uniemożliwiają jej swobodne dotarcie, na przykład do przystanku autobusowego.

– Żeby pokonać taki krawężnik, muszę podnieść chodzik, co nie jest łatwe. Każdego, kto korzysta w Sanoku z komunikacji miejskiej, chciałabym prosić, żeby zwrócił uwagę na ładne nowe wiaty przystankowe niedaleko Intermarche: jak wysoko są ustawione. „Zwykli” ludzie nie zwracają na to uwagi, ponieważ nie muszą. My, niepełnosprawni, często nie przez takie „drobiazgi” musimy zostawać w domach albo uzależniać się od czyjejś pomocy.
Anna opowiada mi, jak próbowała samodzielnie się dostać do budynku, w którym się mieści Urząd Gminy. – To okazało się niemożliwe bez pomocy przechodniów. – kwituje. I pyta: – Dlaczego tak musi być? Przecież ciągle wkoło słyszymy o aktywizacji osób niepełnosprawnych, niektóre instytucje wręcz z tego żyją, mają to w swoich statutach. Dlaczego więc jest tak, jak jest?

Drugi punkt w notesie Anny: BRAK AUTOBUSÓW NISKOPODŁOGOWYCH. W Sanoku, jak twierdzi Anna, jest ich zaledwie pięć. W dodatku autobus nie jest przypisany do linii, nie ma swojej stałej trasy.

– Przez to nie mogę sobie zaplanować czegokolwiek, także wizyty u lekarza. Codziennie trzeba dzwonić i pytać – czasami uda się „trafić”. Kierowcy przeważnie służą pomocą, chociaż zdarza się, że w kokpicie siedzi ktoś wyjątkowo arogancki, jak pan, który, na moją prośbę o pomoc odmówił i zaproponował, żebym złożyła na niego skargę, „Od tego są telefony, niech pani dzwoni” – powiedział. Tacy jednak zdarzają się, na szczęście, bardzo rzadko. Cóż, kiedy niewielu kierowców umie obsługiwać przycisk, który obniża podłogę i pozwala osobie niepełnosprawnej swobodne wsiadać i wysiadać.

Miejsca parkingowe dla osób z niepełnosprawnością to kolejna sprawa, o której chce mówić Anna.

– Zdarza się, że mają taką lokalizację, że żaden niepełnosprawny nie wydostanie się samodzielnie z samochodu. Gorzej, że mimo zakazów i kar wciąż parkują na nich osoby nieuprawnione. Czasem mam ochotę powiedzieć takiemu komuś (ktoś to wymyślił w jednym z polskich miast), żeby zabrał sobie, razem z moim miejscem na parkingu, także moją chorobę…

Anna mówi też o tym, że chodniki, zastawione autami, stanowią dla niej, podczas wędrówek po mieście, spore wyzwanie.
Kolejny punkt to PRZEJŚCIA DLA PIESZYCH.

Anna porusza się wolno. Kilka razy spotkała się z tym, że samochody wymijały ją, kiedy przechodziła na drugą stronę ulicy.Ponieważ ma kłopoty z utrzymaniem równowagi, zdarzyło się, że upadła… Zgłaszała sprawę policji, poradzili, żeby zanotowała rejestrację takiego pojazdu….
– W mojej sytuacji? Utrzymanie pionu, prowadzenie chodzika, i jeszcze notes z długopisem, wcześniej rzut oka na pędzące auto? To świadczy tylko o tym, jak niewiele wiemy o niepełnosprawności, jak trudno zdrowym wczuć się w sytuację osoby chorej…
Anna mówi, że chciałaby żyć normalne. Chce chodzić, walczyć z chorobą, ile sił. I, zwyczajnie – żyć, ile sił, jak każdy zdrowy człowiek albo nawet intensywniej. Ona wie, co straciła, przez 30 lat też nie interesowała się niepełnosprawnością. Nie musiała…
Niepełnosprawnym nie trzeba kupować komputerów za pieniądze z różnych dotacji unijnych. Trzeba ich zachęcać, żeby wychodzili z domów poprzez likwidację barier.
Anna chciałaby zainteresować sprawą miejskich urzędników. Chętnie podpowie, co robić, aby barier było mniej. – Widzę ładne wyremontowane drogi i wiem, o jakich drobiazgach zapomniano albo przeoczono je na skutek niewiedzy. Jest mi wtedy żal… Tak, chętnie podpowiem, co nam, niepełnosprawnym potrzeba do tego, by próbować normalnie żyć, bez obciążania naszych bliskich dodatkowymi obowiązkami. Mam świadomość, że moja wiedza na ten temat jest szczególna…
Może warto, zwyczajnie, posłuchać, co mają do powiedzenia osoby, dla których robimy rzekomo tak wiele?
msw