Simona Kossak – nietuzinkowa osobowość

Zatrzymane wskazówki, szczytne idee, nietuzinkowa osobowość – dawno, dawno temu…. Nie, kilka lat temu.

Kolejny dzień badań w „naszej” Puszczy Białowieskiej. Przemierzamy las z GPS w dłoni, aby dotrzeć do celu, jakby nie to urządzenie, zgubiłabym się nieskończoną liczbę razy w tych gęstwinach. Nagle las się rozrzedza, kończy i znajdujemy się na polance. Widać tu i ówdzie uciekinierów z przydomowego ogródka, pozostałości sadów a nawet pól uprawnych – miedze. Moim oczom ukazuje się piękny, drewniany domek. Pomimo swojej wyjątkowości – dla mnie mistrzostwo świata – nie zachęca do życia, jeżeli porównać standardy XXI w. Kto tu mieszka? – zapytałam Doktora. Mieszkała pewna kobieta… I historia się zaczyna.

 

Brzydka dziewczynka

Brzydka dziewczynka, osamotniona w rodzinie artystów, wybrała miłość do przyrody. Simona Kossak trafiła do Białowieży na chwilę, a została na zawsze. Po latach także jej siostrzenica, Joanna, wolała przenieść się z Krakowa na Podlasie. Simona była świeżo po obronie pracy magisterskiej na temat głosów ryb. Też oryginalne zagadnienie sobie wybrała, prawda? Chciała jak najszybciej się usamodzielnić. Marzyła o pracy w Tatrach, bo bardzo kochała góry. Niestety, niczego nie znalazła. W perspektywie dwóch lat mogła ewentualnie zatrudnić się w Bieszczadach. Dowiedziała się, że jest wolny etat w Zakładzie Badania Ssaków Polskiej Akademii Nauk w Białowieży. Trzeba się było spieszyć. Mama zafundowała jej bilet lotniczy z Krakowa do Warszawy, dalej podróżowała już pociągiem. W tym samym pomieszczeniu znalazł się również Lech Wilczek – miłość i współtowarzysz Simon.

Połączone mieszkania

Dostali mieszkanie (Dziedzinkę) służbowe, od Parku – dwoje obcych sobie ludzi.
W leśniczówce były dwa odrębne mieszkania. Jako że pan Lech był pierwszy, wziął sobie większe. Simona zamieszkała w drugiej części domu. I tak to trwało dwa lata. Aż któregoś dnia Lech stwierdził, że to bez sensu i za daleko chodzić do siebie naokoło domu, przez podwórze. Wziął piłę motorową, wyciął w ścianie dzielącej ich prostokąt. Wstawił tam piękne, ozdobne drzwi, które sam zrobił. Przez wszystkie lata, które spędzili razem, zachowali dwa odrębne mieszkania. Była połowa Dziedzinki Simony i połowa Wilczka. Dla ich związku to było bardzo ważne, gwarantowało znakomite współistnienie, taka możliwość izolacji od siebie jest każdemu czasami potrzebna – mówi w jednym ze swoich wywiadów Lech Wilczek. Szczególnie Simonka jej potrzebowała. Funkcjonowały więc dwa mieszkania, ale kuchnia była wspólna – po jego stronie. Warunki panujące w Dziedzince były… no, cóż, skromne. Zimą zamarzały im stopy, chociaż w piecach się paliło. Nie było prądu ani wody bieżącej. Nie było żadnej łączności ze światem. Ich marzeniem była krótkofalówka. Droga z Dziedzinki do Białowieży przez znaczną część roku była prawie nieprzejezdna. O tym mówiłam, wspominając o standardach XXI w. Dla większości z nas warunki nie do egzystencji. A dla tej dwójki był to raj na ziemi, ich Eden. Nie jeden ,,cud” przyrodniczy miał tam miejsce. Zawsze towarzyszyły im psy i koty. Były pawie oraz różne okazy dzikiego ptactwa. Była lisica i dzik. Wychowana przez Simonę łania wróciła wprawdzie do puszczy, ale na ogrodzony teren wokół ich domu przychodziła przez długie lata, żeby wydać na świat młode. Tutaj czuła się najbezpieczniej. Była oślica, która kiedyś wybrała się za granicę polsko-białoruską. Udało się im ją stamtąd odzyskać. Za to na Dziedzinkę przywędrowała kiedyś białoruska krowa i wyżarła wszystkie kalafiory z ogródka Simony. Krowa była wielka, rasa mięsna – śmieje się Wilczek. Gdybyśmy ją wtedy upolowali, byłby zapas mięsiwa na rok. Wiele historii z życia w leśniczówce zostało opisanych przez Simonę Kossak. Obecnie czytam… Książka pokazuje jej podejście do przyrody, obserwowanie jej i wyciąganie wniosków. Jej badawcze oko umożliwiło wgłębienie się w leśne tajemnice, jej cierpliwość pozwoliła jej być świadkiem niejednej ,,dzikiej” sytuacji. Pani Simona potrafiła być bardzo ostra i nieugięta, kiedy chodziło o kwestie związane z obroną przyrody. Walczyła z niehumanitarnymi metodami badań naukowych, przeprowadzanych na zwierzętach. Bolało ją każde wycięte w puszczy drzewo.

Serdeczność i walka

Simona w stosunku do tzw. zwykłych ludzi była prostolinijna i serdeczna. Ale, gdy trzeba było walczyć o przyrodę, zamieniała się w maszynkę do mielenia mięsa – w naturze wojownika nie ma zbyt dużo miejsca na empatię dla przeciwnika. A ona była wojownikiem, który nigdy nie uleczył strasznej rany, zadanej przez najbliższe osoby. I dlatego w walce o ideę – a jej ideą było dobro przyrody – robiła się bezwzględna, nie było „zlituj się”. Bardzo niewiele osób rozumiało, że jej chodziło tylko o zwierzęta i ochronę przyrody, a nie o „wykoszenie” konkurencji. Bo kiedy przychodziło do obrony jej samej, ustępowała pola i wracała zdruzgotana.
Gdy przeglądam wywiady, kolejne rozdziały książki, mogę stwierdzić, że życie na Dziedzińce było bliskie ideału. Tętniło wspólną pasją dwojga stymulujących się twórczo, niezwykle silnych osobowości, naukowca i artysty. W leśniczówce bywały znakomitości, legendarni przyrodnicy – Włodzimierz Puchalski, państwo Gucwińscy, Bożena i Jan Walencikowie, i wielu innych wspaniałych, pięknych wewnętrznie ludzi. Własny ogród i inwentarz, pękająca w szwach spiżarnia, dobra kuchnia i pyszne ciasta. Ideał domu w najszerszym tego słowa znaczeniu.

Tłumacz zwierząt

Ciągnę za język opiekuna praktyk, który miał możliwość poznać panią Simon. Wspomina przesiadywanie w tym wspaniałym miejscu. „Było czasem zimno czy ciemno, ale było pięknie. Przynosiliśmy drewno do kominka czy pomagaliśmy przy obejściu. Za tak niewiele dostawaliśmy mnóstwo – wiedzę przyrodniczą, mądrość życiową i zawsze dużo ciepła a wręcz matczynej miłości”.
Głos Simony, „tłumacza” zwierząt i rzecznika praw przyrody sięga dziś coraz dalej i szerzej. Ostatnio ukazały się wznowienia jej książek „Saga Puszczy Białowieskiej” i „O ziołach i zwierzętach”, ukazało się także trzecie wydanie przepięknego albumu zrobionego przez Lecha. Radio wciąż wznawia emisję króciutkich gawęd Simony. W prosty sposób, ze swadą i humorem, genialnie opowiadała o tym, jak widzą świat zwierzęta, dzięki tym opowieściom otworzyła oczy i serca tysięcy ludzi. Byli wśród nich i tacy, którzy przedtem w ogóle nie interesowali się przyrodą. Dla nich informacja o tym, że zwierzęta kochają, nienawidzą, cierpią, cieszą się, bawią i kombinują jak ludzie, była odkryciem, które trwale zmieniło ich widzenie świata.

Simona stała się ikoną Podlasia. Ma swoje ulice, szkoły i przedszkole, powstały fundacje, stypendia i imprezy jej imienia. Jest nawet izba pamięci Simony, planowane są następne.
Chciałabym bardzo poznać taką osobę, ba, nawet móc przeżyć coś takiego. Daty, w jakich toczyły się te historie, napawają mnie optymizmem – jeszcze wszystko przede mną. Tymczasem wracam do wspaniałej lektury…….

Amelia Piegdoń

Zdjęcia publikujemy dzięki uprzejmości Lecha Wilczyka