Co się stało z Mimi? Kotka została znaleziona martwa w studni

Mimi była ukochaną kotką, członkiem rodziny. Jednak jej niespełna roczne życie zostało zakończone w przycmentarnej studni. Właściciele kotki szukają sprawcy i oferują tysiąc złotych za informacje pomocne w ustaleniu jego tożsamości.

Kotka miała niecały rok. Do państwa Kawałko trafiła mając około trzech miesięcy. Wzięli ją od koleżanki syna. Były dwa biało czarne kotki, jeden nazywał się Dżejdżej, a na drugiego z nich właścicielka wołała Mimi. Zdecydowali się zabrać do domu kotkę. Niestety rodzina nie cieszyła się długo z obecności ukochanej kotki, która po długich poszukiwaniach została odnaleziona martwa w niezabezpieczonej studni, nieopodal cmentarza. Całe zdarzenie rozgrywało się w Kostarowcach, jednej z podsanockich wsi.

– Kotka zaginęła około 28 lub 29 maja. We wtorek wypuściłam ją jak każdego wieczoru na zewnątrz. Gdy tylko noce stały się cieplejsze wieczorami spacerowała po okolicy. Zawsze wracała na drugi dzień około siódmej, dając znać miauczeniem i czekając grzecznie aż jej otworzę drzwi – opowiada Ewa Kawałko, właścicielka kotki.

Jednak tego dnia Mimi nie wróciła. Zaniepokojona sytuacją rodzina od razu rozpoczęła jej poszukiwania. Kotka z reguły spacerowała w okolicach domu oraz w bliskim sąsiedztwie. Nigdy nie oddalała się zbyt daleko.

– Przez blisko dwa tygodnie szukaliśmy jej niemal wszędzie. Przeczesaliśmy lasy, pola, a nawet przydrożne rowy. Wypytywaliśmy sąsiadów czy nie widzieli naszej kotki. Wydrukowaliśmy kilkadziesiąt plakatów z jej wizerunkiem, z prośbą o informacje, gdzie może przebywać – relacjonuje nasza rozmówczyni.

Za cenne informacji o miejscu jej pobytu oferowali 400 złotych nagrody. Zamieścili również informacje na Facebooku. Po jakimś czasie odezwała się do nich kobieta z Sanoka, która twierdziła, że widziała kota na jednej z dzielnic miasta. Ludzie dzwonili i informowali ich, że Mimi widziana była w różnych miejscach w Sanoku.

– Rozwiesiliśmy kolejne plakaty. Codziennie przez trzy tygodnie przyjeżdżaliśmy do Sanoka i szukaliśmy kotki we wskazanych miejscach. Bardzo zależało nam na tym, żeby ją odnaleźć. Szukaliśmy jej po kilka godzin, czasem do północy – kontynuuje.
Wraz z Anną Michoń– Hus, inspektorką z OTOZ Animals z Krosna rozstawiali żywołapkę, czyli klatkę służącą do odłowu zwierząt i transportowali ją w miejsca wskazane przez mieszkańców. Niestety poszukiwania nie przynosiły efektu. Jak każdego dnia Ewa Kawałko wybierała się do Sanoka na poszukiwania zaginionej kotki, jednak otrzymała telefon, że zwierzę zostało odnalezione.

– 2 lipca jedno z dzieci sąsiadów znalazło Mimi w studni na terenie Kostarowiec. Wyłowiliśmy ją. Kotka miała nienaruszone opuszki i pazurki, wszystko w naszej ocenie wskazywało na to, że Mimi nie walczyła i nie próbowała się ratować. Zdziwiła nas krew na pyszczku, skąd się wzięła, skoro kotka się utopiła? – dopytuje.

Państwo Kawałko sprawę zgłosili na policję, która według nich nie zbagatelizowała sprawy. W Sanoku została wykonana sekcja zwłok. Badanie wykluczyło potrącenie kota samochodem lub innym pojazdem oraz pobicie, kotka nie miała żadnych złamań. Zostało również wykluczone otrucie.

– W mojej ocenie zadziwiający jest fakt, że kotka nie wałczyła i nie próbowała się wydostać. Zakładając, że kotka leżała w tej studni w dniu w którym zaginęła, rozkład ciała powinien być znaczący – dziwi się.

Obecnie postępowanie prowadzi sanocka policja w związku z podejrzeniem popełnienia przestępstwa z artykułu 35. Ustawy o ochronie praw zwierząt, który dotyczy znęcania się nad zwierzętami. Istotną kwestią w sprawie będzie miał wynik zwłok, który wykluczy bądź potwierdzi czy do zdarzenia przyczyniły się osoby trzecie. W Krośnie w tym tygodniu zaplanowana jest druga sekcja zwłok, która być może da odpowiedzi na pytania co tak naprawdę się wydarzyło. Właściciele kotki poszukują sprawcy na własną rękę. Oferują tysiąc złotych osobie, która nie tyle co wskaże sprawcę, ale przekaże istotne informacje, które będą pomocne w ustaleniu jego tożsamości. Zapewniają całkowitą anonimowość. Dwie osoby, dla których los Mimi nie jest obojętny zaoferowały 1050 zł dodatkowej nagrody.

– Niektóre osoby zastanawiają się dlaczego tak bardzo chcemy poznać prawdę. Dla nas Mimi była członkiem rodziny, którą wszyscy bardzo kochaliśmy. Dawała nam wiele radości. Bardzo się z nią związaliśmy – opowiada ze smutkiem Ewa.
Po nagłośnieniu sprawy odezwało się do nich wiele osób, które informowały, że na terenie wioski zaginął im pies lub kot. Nie były to odosobnione przypadki.

– Jestem wdzięczna za pomoc Annie Michoń – Hus, która bardzo zaangażowała się w naszą sprawę oraz Martynie Sokołowskiej, pani Ninie, a także wszystkim osobą, dla których los Mimi nie był obojętny – dodaje na koniec Ewa Kawałko.

dcz