Tomek Mistak. Nieoczywista droga do sztalug

 

Tomek Mistak jest bardzo rozpoznawalnym artystą. Dzisiaj poznajemy go z nieco innej strony, od strony historii człowieka, sanoczanina, który wciąż zachwyca się otaczającą go przestrzenią.

Urodziłeś się w Sanoku i tu spędziłeś lata szkolne. Zdradź czytelnikom co najmilej wspominasz z czasów podwórkowych?

Całe dzieciństwo bardzo dobrze wspominam. Miałem ekipę na osiedlu i fajnie spędzaliśmy razem czas. Całokształt był dobry, nie mam wybiórczych rzeczy. Moja mama ciągle powtarza, że byłem bardzo kreatywny już od dziecka. Zdarzyło się, że malowałem po ścianach ogryzkiem od jabłka, choć przyznam, że tego nie pamiętam.

W sumie od czegoś trzeba było zacząć twórczość. Dlaczego nie od ogryzka. Studia to był czas lekkich zawirowań. Nie od razu stanąłeś przy sztalugach.

Zanim trafiłem na studia artystyczne, studiowałem Inżynierię Środowiska przez trzy miesiące. W następnym roku byłem na Wychowaniu Technicznym, ale pracowałem w międzyczasie za granicą w różnych miejscach i także w Polsce. Na przykład przy budowie autostrady A4 jako technik geodeta. Dopiero później znalazłem się na studiach plastycznych. Nie łatwo było się tam dostać, nawet do Rzeszowa, nie mówiąc np. o krakowskim ASP . Na jedno miejsce było pięć, sześć osób. Kiedy już się na nie dostałem, wybrałem studia zaoczne, żeby móc jednocześnie pracować i trochę sobie dorabiać. Myślę, że była to dobra decyzja. Miałem wiele czasu na malowanie, oprócz pracy. A praca była głównie sezonowa, ponieważ najbardziej się to kalkulowało – pojechać na trzy miesiące do Anglii, wrócić i mieć pieniądze na życie. Mogłem wtedy tworzyć i płacić sobie za studia bez problemu.

Jak trafiłeś do BWA Galerii Sanockiej?

Pamiętam, że wybraliśmy się z Dorotą, moją żoną, na spacer i przechodząc obok galerii, zaśmiałem się „może pójdę do galerii zapytać, czy jest jakieś wolne miejsce”. Powiedziano mi, żebym przyszedł za jakiś czas, więc przyszedłem kilka miesięcy później i już było wiadomo, że będzie miejsce. Złożyłem podanie, bo miał odbyć się konkurs na stanowisko plastyka. Z tego co się orientuję, to było kilka podań, włącznie z moim. Potem poszedłem na rozmowę i zostałem przyjęty.

Ile lat jesteś już w Galerii i co działo się przez ten okres?

Jestem tutaj już dwanaście lat. Odbywało się w tym okresie z pewnością wiele wystaw i sporo pracy, chociaż może wydawać się, że nic takiego się nie dzieje. Wystawy są organizowane praktycznie co miesiąc, z tym że niektóre są krótsze (trwają trzy tygodnie), bo wiadomo, wypadają święta i różne okoliczności. Wtedy skracamy jedną wystawę, ale przedłużamy kolejną. W ciągu roku organizujemy około 11 – 12 wystaw i wiele innych wydarzeń. Jako galeria robimy naprawdę dużo. Przykładowo pokazy filmowe, teatry, spotkania autorskie, warsztaty z dziećmi, dorosłymi, młodzieżą, te pojedyncze, ale także regularne w ciągu tygodnia. Sam osobiście prowadzę zajęcia dla dorosłych w środy, a w pozostałe dni zajęcia prowadzą pozostali pracownicy Galerii.

Czy są w Sanoku miejsca, które szczególnie lubisz lub z których czerpiesz inspirację?

Uwielbiam mój dom za spokój, który tam panuje i to, że jest dla mnie pewnego rodzaju azylem. Z racji, że jest to skraj miasta, nie ma tam takiego chaosu i tłoku jak wszędzie w centrum. Oczywiście uwielbiam też naszą pracownię. Śmiałem się kiedyś, że gdy się zestarzeje, będę malował wyłącznie pejzaże. Wcześniej tworzyłem cyklami, a obecnie zajmuje się właśnie pejzażami już od dwóch lat. Myślę, że jednak może mieć to związek z pewną potrzebą odskoczni, a może sam fakt, że mieszkamy blisko Bieszczad i wszędzie wokół nas są te piękne widoki, gdziekolwiek się nie wyjdzie. Mieszkam praktycznie w ostatniej linii domów, więc kiedy wychodzę rano na spacer z psem, często jest mgła i tworzy to bardzo fajny klimat, co zacząłem niedługo potem malować na swoich obrazach. Wiadomo, Bieszczady to góry, dużo drzew, mgła, dużo wody nad Soliną, także jest to dobry temat do malowania i do inspiracji.

Jako sanoczanin, gdybyś mógł, co chciałbyś zmienić w Sanoku?

Właściwie to nie wiem, bo nie jestem działaczem, żebym mógł być rządny zmian. Stan dróg trochę mnie „gniótł” w oczy, ale widać, że jest progres. „Remontuje się” nawet moja ukochana Piastowska, na której „zjadłem koła od roweru” jeżdżąc przez kilka lat. Można dodać trochę zieleni wzdłuż głównych dróg z racji, że ostatnio było dosyć głośno o wycince drzew wzdłuż Krakowskiej. Myślę, że jednak Rynek jest miejscem, na którym warto by skupić uwagę, bo nie ukrywajmy, że brakuje tam zieleni. To bezapelacyjnie. Pracuję przy Rynku, widzę go codziennie i widzę, jaki jest pusty. Mogłoby być na nim więcej ludzi, więcej ławeczek i miejsc zacienionych, czego naprawdę brakuje. Przez okno galerii obserwuję, jak turyści przechodzą przez rynek i idą dalej, zamiast usiąść na dłużej. Ludzie twierdzą, że niedaleko jest park i można iść na spacer do parku, ja jednak jestem zdania, że rynek jest do tego jak najbardziej przeznaczony, lecz zbyt betonowy. Według mnie nie powinien być miejscem imprez ani żadnych apeli, bo od tego jest Plac Harcerski oraz drugi plac na apele i spotkania związane ze świętami i upamiętnianiem różnych rocznic. Miejsce imprez masowych powinno być na błoniach, nad Sanem, mamy też Arenę, przy niej można by postawić scenę stałą i właśnie tam organizować wydarzenia. Skoro rewitalizacja – głośne kiedyś było takie hasło – więc przywróćmy rynek do stanu takiego, w jakim był przed laty. Nie betonujmy go na płasko i nie sadźmy ledwie kilka drzew, które wyglądem przypominają zapałki. Stary rynek był dużo ładniejszy, wciąż mam jego zdjęcie pochodzące z lat trzydziestych. Trójkątne, piękne klomby, skwery, dużo drzew i zieleni. Mówienie, że jest to nie do zrobienia, bo przeszkadza beton czy cokolwiek innego, jest szukaniem wymówek. Wszystko da się zrobić, jeśli się tylko chce. Udowodnił to burmistrz Ustrzyk Dolnych, który ostatnio wprowadził bardzo fajne zmiany na rynku w Ustrzykach, dodając więcej zieleni.

Rozmawiała Edyta Wilk