Losy sanockiego urbanisty
Któż by to pamiętał? Kto tam dojdzie, jak wtedy naprawdę było? Takie i podobne pytania stawiają często ci, którzy chcą wymijająco usprawiedliwiać swą niechęć do zgłębiania przeszłości. Nie wszyscy mogą i pragną pamiętać dokładnie minione czasy.
Są jednak tacy, już nieliczni, którzy ułatwiają nam wiarygodny ogląd i osąd historycznych wydarzeń. Jednym z nich jest Witold Mołodyński, autor książki pt. „Z Bieszczadów do Il d`France (1966-1073)”. Jego wcześniejsze, równie ciekawe wspomnienia, to „Bieszczadzkie okupacje. 1939-1945” oraz „Z pamięci bieszczadnika”.
We wstępie do najnowszej swej książki w kilkunastu zdaniach przedstawia autor losy ludzi i historyczne zawirowania naszego regionu. Interesująco opisuje powstawanie pracowni urbanistycznych w Sanoku, Lesku i Ustrzykach Dolnych, gdzie autor się urodził w 1928 roku. Szerzej przybliża czytelnikowi opracowywanie planów osiedleńczych wiosek, leśnych osad i leśniczówek w powiecie bieszczadzkim pod koniec lat 50. i na początku 60. Wszystkim ówczesnym pracom pana Witolda jako starszego projektanta z zakresu urbanistyki towarzyszyły liczne perypetie administracyjne, kłopoty komunikacyjne czy niegospodarność socjalistyczna tamtych lat. Mówią o tym m.in. rozdziały „Praca w terenie”, „Rabunkowa gospodarka”, „Rozbieżne priorytety”.
Ciekawe są opisy początków wytyczania i budowy sieci niektórych dróg w Bieszczadach. Autor był świadkiem głosowania między przedstawicielami dwóch ośrodków decyzyjnych w sprawie lokalizacji drogi. Lepsza, praktyczniejsza wersja nie wygrała. Wszystko wtedy było niespójne, zmienne, chaotyczne, mimo rzekomo planowej gospodarki socjalistycznej.
Znaczący dla nas, sanoczan, jest przedstawiony (zbyt skrótowo) fakt wyrażenia negatywnej opinii w sprawie sprzedaży prywatnej osobie budynku dzisiejszej Miejskiej Biblioteki Publicznej. Pan Witold już wtedy wiedział, że ten obiekt będzie ozdobą dla miasta. Dzięki jego odmownej decyzji z połowy lat 60. budynek MBP jest jedną z najpiękniejszych perełek sanockiej architektury.
Sporo w książce znajdziemy wzmianek o projektowaniu tras narciarskich, budowaniu wyciągów, o rozwoju turystyki i sportu w małych miejscowościach regionu. Wszystkie te działania zostały spowolnione lub wręcz zahamowane wskutek rodzącego się wówczas procesu zawłaszczania Bieszczadów przez elity PRL.
Dalsze części książki obejmują (od roku 1965 r.) lata emigracji Mołodyńskiego Witolda we Francji. Kilkanaście pierwszych miesięcy było niełatwych, bo samotne, bez rodziny. Wypchnięty czy wręcz wyrzucony z Polski zdołał dzięki cierpliwości, uczciwości i pracowitości przetrwać początkowe dni na obcej ziemi. Żona i synowie zostali w Sanoku. Dopiero po kilku latach i po połączeniu się rodziny pan Witold powoli stabilizował swoją pozycję zawodową na obczyźnie. Kontynuował pracę jako projektant, wygrywając kilkanaście znaczących konkursów urbanistycznych. Ich listę można znaleźć w biogramie autora, zamieszczonym na ostatniej stronie.
Rodzina Mołodyńskich wynajęła mieszkanie, kupiła samochód i rozpoczęła zwiedzanie Francji. Wiele w książce jest wspaniałych opisów zabytków i miejscowości przez nich odwiedzanych.
Dygresje historyczne pana Witolda zawierają wiele spostrzeżeń zaskakująco spójnych z licznymi faktami współczesnego obiegu informacyjnego. Np. takie, że w muzeum historii działań wojennych w Caen nie ma wzmianki o wyzwalaniu m.in. tego miasta przez Dywizję Pancerną gen. St. Maczka. Mimo filuternego uprzedzania czytelników, że „pewnie za bardzo zaczynam się rozdrabniać”, autor doskonale podtrzymuje uwagę na swoich wspomnieniach.
Tomasz Kulpiński
Ostatnie komentarze