Wrześniowa zawierucha w szkole

Minął miesiąc od rozpoczęcia się nowego roku szkolnego. Wielu młodych ludzi w Polsce obawiało się go z powodu zamieszania, jakie niosły za sobą podwójne roczniki. Szkoły, do tej pory nazywane ponadgimnazjalnymi, musiały znaleźć sposób na zaradzenie sobie z tym problemem. Jedną z placówek, które obronną ręką wyszły z tego chaosu jest I Liceum Ogólnokształcące imienia Komisji Edukacji Narodowej w Sanoku.

Przy takiej liczbie uczniów jednocześnie chcących kontynuować naukę na wyższych szczeblach edukacji, pojawiał się problem związany z liczbą dostępnych miejsc w klasach pierwszych. Młodzi ludzie obawiali się, że nie uda im się dostać do wymarzonych szkół, z powodu wysokich progów punktowych i natłoku chętnych do tej samej klasy. Oba roczniki obwiniały się nawzajem za tą sytuację. Jednak jak zapewnia wicedyrektor I LO w Sanoku Ireneusz Stawarz, nie miało to żadnego wpływu na dostępność miejsc w klasach.

– W kwestii rekrutacji należy pamiętać, że są to dwa oddzielne roczniki dla których przeprowadziliśmy dwie różne rekrutacje. – Przypomina.

Uczniowie klas gimnazjalnych przechodzili przez rekrutację systemem, jaki obowiązywał dotychczas. Podobnie jak w poprzednich latach otrzymali czas na wybranie fakultetu, na który uczęszczać będą dopiero od kolejnego roku. W przypadku klas podstawowych kwestia ta wyglądała jednak inaczej. Uczniowie musieli już przy rekrutacji deklarować profil klasy do jakiej chcieli uczęszczać. Miały one oczywiście ograniczoną liczbę miejsc oraz posiadały różne progi punktowe.

– Na pewno były problemy z dostaniem się do klas, które cieszyły się większym zainteresowaniem. Trudności doświadczyli uczniowie chcący dostać się do klas matematyczno-fizycznych. – Mówi szkolny pedagog Katarzyna Nowak.

To właśnie progi punktowe, a nie brak miejsc, okazały się największym problemem dla wielu młodych uczniów, którzy chcieli rozpocząć naukę w wymarzonej szkole.

– U nas próg był dosyć niski. Dla podstawówki było ciężej się tutaj dostać niż dla nas. Otworzyli również więcej klas niż dotychczas. Ludzie dookoła krzyczą, że się nie dostaną, a niektórzy ludzie by się nie dostali, bo po prostu mają niższe wyniki, a i tak winę zrzucą na reformę. – Wspomina Patrycja, która ukończyła gimnazjum.

Często przywoływanym problemem są plany lekcji. Uczniowie w wielu szkołach muszą zostawać do późnych godzin. W I LO takie przypadki jednak nie mają miejsca.

– Uczymy się do godziny najpóźniej 15. Podział godzin zrobiony jak najbardziej sprawnie, nie było żadnych problemów. Jeszcze kilka lat tamu mieliśmy po 24 oddziały, w tej chwili mamy 21. – Tłumaczy wicedyrektor Stawarz.

Chociaż uczniowie nie muszą spędzać w szkole czasu do późnych godzin popołudniowych, to nawet w każdym planie pojawiają się problemy. Ciężko jest znaleźć złoty środek, który zadowoliłby każdego z osobna.

– Problem maja Ci, którzy dojeżdżają z daleka. Jest dla nich trochę ciężej, ponieważ mają rzadko autobusy. – Mówi Natalia z I klasy liceum po szkole podstawowej.

Uczniowie podwójnych roczników nie sprawiają żadnych kłopotów. Jedynym problemem, na jaki skarżą się wszyscy uczniowie, jest brak miejsca na korytarzach i zatory na schodach. Co sprawia problem zwłaszcza na pięciominutowych przerwach, kiedy muszą szybko przejść z sali do sali.

– My sobie na razie nie wchodzimy za bardzo w drogę. Na pewno im jest ciężej, niż nam. Dla nas jest to presja, jednak dla nich to wyzwanie, ponieważ muszą dorównać nam poziomem kiedy są rok młodsi. – Tłumaczy Amelia z klasy I liceum po gimnzajum.

Reforma edukacji z 2017 roku okazała się większym wyzwaniem, niż można było przypuszczać na pierwszy rzut oka. Nie wszystkim szkołom udało się wprowadzić najbardziej optymalny plan zaradczy, który odpowiadałby zarówno nauczycielom, uczniom, jak i ich rodzicom. Pozostaje nam jedynie czekać na kolejne miesiące nauki.

Sebastian Szelest