Galeria nad Berehami. Nigdy nie wchodziłem w żadne układy…

Połonina Wetlińska – ktokolwiek w Bieszczadach się znalazł, nie mógł nie odwiedzić tego tak uczęszczanego miejsca. Przy wejściu na Połoninę Wetlińską po prawej stronie, stoi drewniany budynek – Galeria nad Berehami. Miejsce tak kultowe, jak i Chatka Puchatka.

 

To tutaj można kupić bieszczadzką pamiątkę wykonaną przez Waldka Witkowskiego – gospodarza Galerii, tutaj można nabyć prace innych artystów bieszczadzkich, kupić pocztówki, przystawić sobie pamiątkową pieczątkę. To właśnie tutaj, można usiąść przy ogniu na pniaku, pogadać z Waldkiem, popatrzeć jak dłutem nadaje kształty kawałkowi drewna, napić się herbaty, którą zawsze chętnie Waldek poczęstuje. To taka jeszcze namiastka dawnego klimatu Bieszczad, kiedy człowiek spotykał człowieka, by po prostu pogadać, kiedy nie zaliczało się gór, tylko wędrowało, kiedy człowiek człowiekowi podał rękę wsparcia, w tym ówczesnym trudnym bieszczadzkim życiu.

I tak jak Chatka Puchatka wpisana została w koloryt Bieszczad, tak Galeria nad Berehami – była ostatnią ostoją z duchem i klimatem bieszczadzkiej cyganerii artystycznej.

Tyle, że nagle komuś to zaczęło przeszkadzać…

W ubiegłym roku gruchnęła wieść o przebudowie Chatki Puchatka – schronu, o spartańskich warunkach, ale tłumnie odwiedzanego, przez świadomych turystów, którym absolutnie nie przeszkadzał standard tego miejsca. Posypała się lawina protestów, ale wyrok zapadł. Ze znanego kultowego schroniska pozostaną fotografie, a w zamian powstanie nowoczesny budynek – przeznaczony na cele naukowe BdPN. Na otarcie łez dla turystów stawiana jest bacówka.

O ile bunt i opinie dotyczące Chatki Puchatka zarówno środowiska przewodnickiego jak i turystycznego był podzielony, na za i przeciw, o tyle druga wieść hiobowa – rozniosła się echem po całej Polsce. „Galeria nad Berehami” ma zostać rozebrana. „Szałas” (słowa wójta Gminy Krzysztofa Mroza) – szpeci to miejsce i ma zostać usunięty.

Tego dla środowiska turystycznego, przewodnickiego, artystycznego – było za wiele. Tym razem jednym głosem wszyscy powiedzieli – NIE ZGADZAMY SIĘ!!!. Zostały napisane petycje podpisane już tysiącami podpisów, turyści tłumnie odwiedzają Waldka Witkowskiego w galerii składając podpisy osobiście. Dlaczego? No właśnie, dlaczego? Czemu akurat TA GALERIA? Dlaczego na nią zapadał wyrok wójta? Tylko, dlatego, że stoi od ponad 30 lat? Że są inne plany, co do tego miejsca? Np. budowa nadajnika? Czy wystarczą słowa: nie bo nie?

Może warto przybliżyć osobę Waldemara Witkowskiego – człowieka, który stara się obronić przed urzędniczą paranoją, ten ostatni bastion bieszczadzkiej bohemy artystycznej.

Urodził się w 1957 roku we wsi Jankowo pod Olsztynem. Następnie mieszkał w Noworodzie Łomżyńskiem gdzie już, jako dziecko zetknął się z drewnem. Zafascynowany sztuką rzeźbienia, od siódmej klasy zaczął rzeźbić. Wiele w życiu robił. Pracował w piekarni u swojego ojca, był górnikiem w kopalni miedzi, pracował w Stomilu w Sanoku. W swoim życiu otarł się o wielką scenę artystyczną poznał Niemena, Komedową, Maternę. Pracował także, jako robotnik leśny w Bieszczadach.

W 1983 roku zawitał w Bieszczady właściwie już na stałe. Rzeźbił i sprzedawał – to pozwalało mu w tych ciężkich czasach jakoś utrzymać rodzinę. Był swojego czasu gospodarzem w „Chacie Socjologa” na Otrycie. Tam poznał Jędrka Wasielewskiego „Połoninę”. Po pewnym czasie podjął decyzję o założeniu działalności gospodarczej pod nazwą „Wyrób galanterii z kości rogu i surowców odpadowych”. Niestety zanim procedury urzędnicze się dokonały, sezon się zakończył i ponownie Waldek musiał zmagać się z ciężkim bieszczadzkim życiem. Dzięki Lutkowi Pińczukowi, który był właścicielem owego „szałasu” zaczął pracować w Galerii nad Berehami, w której na stałe jest od 1992 roku. To tutaj Waldek stworzył miejsce, dla rzeźbiarzy takich jak Jędrek Wasielewski „Połonina”, Jasiek Zubow, Bogdan Nabrdalik „Sikorka” i wielu, wieli innych. Tutaj sprzedawali swoje rzeźby, siedzieli do rana przy nie gasnącym ognisku opowiadając swoje dzieje, fantazjując i koloryzując historie – swoje, cudze- ale z tego miejsca właśnie wywodziły sie potem legendy o Bieszczadnikach. O prawdziwych ludziach lasu. O bieszczadzkiej cyganerii twórców.

Z oporem, ale udało się namówić nam Waldka na rozmowę o sobie (a bardzo tego nie lubi), o jego życiu w Bieszczadach, o tym jak zaczął gospodarować w Galerii i o tym, jaką stał się solą w oku dla urzędników.

Jak się znalazłeś tutaj w Bieszczadach?

No chyba godzin ci zabraknie na rozmowę (śmiech). Wiesz, największy taki boom na Bieszczady, gdzie nie było jeszcze nawet mowy o zakapiorach, to były lata 80-te. Wtedy pojawiło się tutaj wielu artystów – to duże słowo, ale takich rękodzielników, rzeźbiarzy, malarzy, wszelakiego rodzaju twórców. Pojawiali się coraz liczniej turyści i zwyczajnie było, komu własne prace sprzedawać. Każdy grosz się liczył, ja też nawet by było legalnie, nawet założyłem wtedy działalność swoją – to był 1985 rok. To było na krótko przed objęciem przeze mnie Chaty Socjologa na Otrycie. Wówczas w Chmielu było mnóstwo artystów m.in. Zdzichu Rados, Jasiek Zubow, Leszek Grudnik, pojawiał się Jędrek Połonina, Rysiek Białko, poznałem się z Adamem Glinczewskim, Jochanem. Tam tych ludzi poznałem, z wieloma nawet się mocno zakumplowałem. Z Glinczewskim nawet trochę współpracowałem, bo bardzo mi się podobały jego Jezusy Frasobliwe, takie kanciaste, toporne, ale miały swój urok. Mieszkałem w różnych miejscach, tam gdzie można było gdzieś mieszkać. Pracowałem w lesie, poznałem twardych ludzi lasu, twardą i ciężką pracę. Zakosztowałem blasków i cieni męskiego twardego tutaj życia. Trochę mnie to wtedy przerażało, jako młodego chłopaka. Spotkałem mnóstwo indywidualistów, nad którymi nie ma żadnej władzy, każdy robił, co chce, przez chwilę pokorni, gdy na chleb trzeba było zarobić, ale łatwo im karku nie szło nagiąć. Prędzej kręgosłup by im złamać.

Początkowo byłeś tutaj drwalem? Ojciec chciał zrobić cię piekarzem prawda?

No tak, pierwszy raz przyjechałem w 1973 roku. Ot tak, przyjechaliśmy z kumplem. Wtedy, jako młody chłopak pomagałem ojcu w piekarni, pracowałem też gdzieś tam na budowie, ale tak jakoś bez perspektyw. Monotonia i marazm. Wiadomo jak wtedy się pracowało na budowach. Co 2 godziny jedna cegła. Ciężko to było. Ja wina nie piłem, w karty nie grałem – a wtedy tak życie przebiegało. I codziennie to samo. Męczył mnie przeokropnie ten system, – bo płacono mi za czas, który marnowałem. Kolega mi mówi, „że wszystko takie tutaj monotonne, jedźmy w Bieszczady, ja mam tam brata. Zakosztujemy bieszczadzkiego męskiego życia”. Po 48 godzinach już byliśmy w Bieszczadach. Wtedy zamieszkaliśmy z kolegą w wynajętym pokoju w Postołowie. No to może nie Bieszczady jeszcze, ale tam właściwie dojechaliśmy pociągiem. Zauroczyłem się tym miejscem. Pracowałem w lesie i nie powiem, ale wreszcie poczułem się jak prawdziwy mężczyzna. Trwało to tak z 3 miesiące, aż moja mama dokopała się, że jestem tutaj (nie wiedziała nic, gdzie wyjechałem), napisała list, że mnie wojsko ściga. Ojciec mnie opierniczył, mówi, że po co mi lasy, jak mam piekarnię przejąć po nim. Oj dużo by opowiadać. Krótko – nie po drodze mi było ze schedą piekarni, jak i miastem. To, co zakosztowałem w lesie, zapach liści, zapalonego papierosa, gdzie pachniały mokre liście bukowe zapadł mi w pamięci na zawsze. Mimo, że jeszcze przez kilka lat pomieszkiwałem w miastach w Polsce, założyłem rodzinę, ten zapach został we mnie, intensywnie wzmagał się jesienią, gdzie czując zapach leżących liści, za serce łapała tęsknota. Dlatego, ja tak rozumiem ludzi, którzy w Bieszczadach zostawili serce. Nie maja tego czegoś miejscowi. Oni tutaj wzrastali na tej ziemi, traktując pewne rzeczy, jako oczywiste. I nie są w stanie zrozumieć tego czegoś, co my – przyjezdni.

I wracasz w Bieszczady ponownie?

fot. Lidia Tul-Chmielewska

No tak. W 1975 roku przyjeżdżam. Ciągnęło mnie tutaj jak cholera. Akurat była to zima, więc nie było mowy, by pracować w lesie. Śniegi okrutne. Mieszkałem dalej na Postołowie, a gospodarz powiedział mi, że „Guma”, czyli Sanocki Stomil szuka pracowników. No to się do pracy przyjąłem. Niestety pojawiła się taka sama bezsensowna monotonna praca, czyli 8 godzin i picie w hotelu robotniczym. To nie było dla mnie. Ciężko było mieszkać mi z ludźmi, z którymi nie bardzo miałem, o czym rozmawiać, bo szkoda mi było przepijać to, co zarabiałem, więc krzywo na mnie patrzono, że pić nie chcę i stawiać nie chcę. Osobny rozdział by trzeba na to poświecić, a szkoda życia. Opuściłem to miejsce. Poznałem faceta z Ustrzyk Dolnych. On mi właśnie powiedział, że mogę iść do pracy w lesie, ale już w prawdziwych Bieszczadach. To był strzał w dziesiątkę. Zamieszkałem w Dwerniku. Potem mieszkałem w Nasicznym, na Chmielu. Ale to było piękne, męskie życie. Twarde. Prawdziwi BIESZCZADNICY. Tam była pewna zasada. Nie pytać, skąd jesteś, kim byłeś. Masz pokazać, kim jesteś. Ugościli cię, pomogli, ale obserwowali. Jeśli nie potrafiłeś się odnaleźć, nie zacząłeś zarabiać w końcu na siebie, to dziękowali takiej personie. Więc rękę podali, pomogli, ale nie niańczyli. To było prawdziwa męska szkoła życia. Z całego tego okresu, jaki tam przeżyłem, pamiętam, że nie było tam ludzi lumpów- żerujących na innych. Oni się sami wykluczali z tego życia.

Wracasz do miasta kierowany sprawami osobistymi, ale jednak powracasz tutaj ponownie…

Tak, nie chcąc opowiadać o życiu osobistym – bo to także osobny rozdział, po nieudanym związku. Ja coś zawaliłem, druga strona też cos zawaliła, pewnie nie dorośliśmy oboje. Ja chciałem na zewnątrz samodzielnie, druga połówka nie opuściła gniazda trzymając się mamusinej spódnicy. Coś się po prostu zwyczajnie nie udało. Ale to mnie uświadomiło, że najbardziej jednak spełniony czuję się właśnie tutaj. W międzyczasie poznałem tutaj Zosię Komedową, dzięki niej Cześka Niemena. Tutaj poznałam całe środowisko jazzowe, Mariannę Wróblewksą, Maternę. To były wspaniałe czasy. Ja troszkę pomagałem Zosi Komedzie w urządzaniu jej domku dla turystów – meble, wyposażenie itp. I ona chcąc mi to jakoś wynagrodzić, załatwiła mi pracę w ZPR – Zakłady Przemysłu Rozrywkowego. Nie wspomniała mi o tym. A szkoda. Ja w tym czasie miałem propozycję objęcia w gospodarzenie „Chaty Socjologa „ na Otrycie. No i okazuje się, że dostałem wybór – przemysł rozrywkowy, duży świat, znane osoby z estrady, no i zadupie na Otrycie. Zgadnij, co wybrałem….

Otryt…

No właśnie. Zosia Komedowa nawet się na mnie pogniewała, ale tłumaczyłem jej, że ja o nic nie prosiłem, nie zapytała mnie nawet czy ja chcę… Wybrałem życie na Otrycie. Mogłem mieć luksusowe życie, ale tam decydowano by za mnie. Na Otrycie mogłem nadal być sobą. Wiele przeszliśmy wspólnie na tym miejscu, z wieloma ludźmi. Długie opowieści. W 1985 roku podczas dożynek w Smolniku, ówczesny Wojewoda, pochwalił się że wśród jego pracowników tutaj, czyli poniekąd i ja, ma on największy odsetek ludzi z tytułem magistra i doktora. Można by się było, zdziwieć, ale tak było. Kiedy siadało się w knajpie obok faceta w gumiakach, pijącego piwo, zaczynało się z nim rozmawiać, to słyszało się, że on ma coś mądrego do powiedzenia. Ba! Pogadało się dłużej, to wychodziło, że ma tytuł np. magistra, który schował i nawet o nim nie chciał opowiadać. Bo, po co? Tych, których poznałem wtedy to mało, który nie był wykształcony.

A jak na twojej drodze znalazła się ta Galeria, w której teraz jesteś?

W 1985 roku tutaj czasem zostawiałem swoje prace. Miała ją wtedy p. Kusiakowa. Więc miałem jakby już pogląd na to, że można tutaj coś wstawić. W 1988 roku troszkę stałem na parkingu tutaj, by swoje rzeźby sprzedawać. Handlowaliśmy z Białkiem, niestety halny mi wszystko zniszczył. Wtedy już tą Galerią zajmował się Lutek Pińczuk, on mi pomógł. Wyraził zgodę bym zajął się tym budynkiem. Wtedy był w opłakanym stanie. Taka lepiej rozbudowana wiata. Pojawiałem się tutaj na weekendy, tymczasowo. Dopiero od 1992 roku zostałem tutaj na stałe. Pomysł handlu powstał z przyczyn zwyczajnie gospodarczych. Prac nie było gdzie wstawiać, bo były obłożone marżami, a dla twórców zostawały grosze. Najlepiej stworzyć galerię autorską. Wówczas uzgodniłem i dogadałem się z Zubowem, z Jaśkiem Białko, z Bogusiem Sikorką – wspaniały człowiek, byśmy coś wspólnie wystawiali. To był dobry pomysł. Coś się udało, ale nie do końca. Chłopaki mieli słomiany zapał, ja zostałem twardo przy pomyśle. Podjąłem decyzję. Odeszłam z Lasów Państwowych, zacząłem swoje życie niezależne.

Wchodząc w Galerię, miałeś pojęcie czyj to teren? Jakie zasady tutaj wynajmu?

Nie miałem o tym wtedy pojęcia. Wynajmowałem od Pińczuka. Z nim uzgadniałem z nim się dogadywałem. Reszta mnie wtedy nie interesowała. Do 1994 roku nie wiedziałem na ten temat nic. Później poszerzono teren Parku Narodowego, ogrodzono teren. Wtedy coś mi wspomniano o rozebraniu tej Galerii. Wokoło pojawiło się ogrodzenie. W momencie obroty w Galerii spadły o 60%. Ogrodzono mnie tak, że właściwie nie było jak tutaj dojść. Wtedy właśnie dowiedziałem się, że teren BdPN ma w użyczeniu. Okazało się dopiero wtedy, że gospodarzem terenu jest Gmina. Po latach wyszły zmiany, Gmina ponownie przejęła ten teren od BdPN, trzeba było podpisywać umowy dzierżawy. Była umowa na Lutka, później mi Lutek umową darowizny przekazał tę galerię. Ja wtedy żyłem w błogiej nieświadomości. Wówczas zaczęły się jazdy z Gminą. Kazano rozebrać, później mi przynoszono fakturę za dzierżawę. W ogóle, co wiosnę przychodzili z Gminy pytać czy rozebrałem. Dostawałem jakieś umowy dzierżawy. Umowa ostatnia kończyła mi się 31 grudnia 2018 roku.

Dlaczego wobec tego nie przedłużono ci umowy dzierżawy?

Nasłano mi tutaj nadzór budowlany. Na wniosek radnego Mirosława Pieli, że mój budynek, który tutaj stoi jest nieestetyczny, zagraża bezpieczeństwu i że należy go jak najszybciej rozebrać. Nadzór budowlany przyjechał, dokonał oględzin, po czym sprawę umorzono. W międzyczasie otrzymałem fakturę za używanie obiektu. Od 26 kwietnia trwały sprawy, wszystko „wisiało” w powietrzu. Przyniesiono mi fakturę tutaj do Galerii, ja jej nie chciałem podpisać. To padły słowa od pani z Gminy – Panie Waldku, pan podpisze, bo to dla nas jest taki „dupokryj”. Takie słowa padły. No to ja z radością i ufnością ją podpisałem, uważając, że Gmina nad tym panuje, że dąży do tego by sprawy uregulować itp. Umorzenie sprawy w nadzorze budowlanym jeszcze bardziej dodało mi otuchy. Pełen wiary i otuchy, czekam na uporządkowanie dokumentacji z Gminą, że wreszcie zacznie to funkcjonować tak jak należy od początku do końca. I co? Dostaje pismo o nakazie rozbiórki do dnia 15 sierpnia 2019 roku. W piśmie było zawarta informacja, że teren będzie wyznaczony poza jakimkolwiek dzierżawami i przywrócony do stanu pierwotnego – czyli łąka. W bezpośredniej rozmowie z Wójtem, bo udałem się do niego, zapytałem, wprost – że tyle lat tutaj jednak jestem, wpisałem się w to miejsce, propaguje nie tylko swoją sztukę. W odpowiedzi usłyszałem, że jego to kompletnie nie obchodzi. Zarzucił mi wówczas, że sprawa stała się medialna. No cóż, nie ja rozpętałem tę sprawę. Okazuje się, że mam wielu znajomych, przyjaciół, którzy o całej sytuacji powiadomili media. Ja owszem udostępniłem dokumenty, gdyż nie na wszystkim się znam, potrzebowałem w pewien sposób opinii.

I czym skończyła się rozmowa z wójtem?

No niczym. Cokolwiek zapytałem, to słyszałem nie, nie, nie. To, o czym ja mam teraz rozmawiać z Wójtem? Kurczowo trzyma się wydanej decyzji. Gdy pytałem prawników, co z tym zrobić usłyszałem, że skoro były czasookresy płatności dzierżawy, to wypada okres zasiedzenia. Stąd ta w ostatniej chwili podana przez urzędniczkę z gminy faktura. Ten tak zwany „dupokryj”. Ugotowali mnie. Miałem pretensje do radnego Pieli, że rozpętał całe moje piekło. Ale tak naprawdę, to on został użyty do tego, jako narzędzie. Wykorzystano to, iż jest osobą bez skrupułów, który rujnuje innym życie, lubi pisać pisma i donosy na wszystko i wszystkich, więc został wykorzystany i w mojej sytuacji. A co będzie? Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Ta Galeria to moje życie. Wrosłem tutaj jak wrasta drzewo. Nie wiem…. Podbudowany jestem tym, że pojawiło się tyle ludzi, którzy stoją za mną. Środowisko przewodników, turyści, i wielu innych znajomych bliższych, dalszych. Nie ja rozpętałem tą całą medialną burzę. Sam jestem aż onieśmielony tym, że nagle wszyscy mnie rozpoznają, znają, wspierają. Nigdy od nikogo nie potrzebowałem pomocy, ręki nie wyciągałem. Potrafię zarobić na siebie, wystarcza mi na przeżycie. A tutaj tyle pomocnych gestów od tylu ludzi. Jestem po prostu zaskoczony i onieśmielony.

Na tym terenie znajduje się kilka punktów handlowych, nie tylko twój? Czy coś ci na ten temat wiadomo co z nimi?

Nie, i nie chcę w ogóle się tym interesować. Oni nie maja problemów. Ja mam problem. Mój budynek stoi tutaj ponad 30 lat. Nikomu jakoś nie przeszkadzał. Nagle zaczął. Doszły mnie słuchy o postawieniu tutaj nadajnika G5. To jaki stan pierwotny – czyli łąka? Z masztem? Gdzie tutaj mowa o zachowaniu estetyki krajobrazu? Niby mój „szałas” przeszkadza, psuje krajobraz…. Jest wójt włodarzem, panem gospodarzem, ale mógłby uruchomić jeszcze oprócz urzędnika aspekty międzyludzkie. Przecież ten teren jest dla turystyki, dla ludzi, by ściągać tutaj ludzi, a okazuje się, że zamiast drewnianej galerii będzie jakiś nadajnik

Najgorszy scenariusz…. Co będzie z Witkowskim jak go tutaj zabraknie?

No, co będzie? Wrócę do domu, na Olchowiec. Może tam coś otworzę? Nie wiem. Kiedyś miałem tam chwilkę coś otwarte. Nie wiem

Wójt wysyła Cię na Ustrzyki Górne.

Paranoja. Do czego tam mam iść? Do budek z chińszczyzną na Krupówki? W życiu tam nie pójdę. Tutaj zobacz! Jest ogień, są ludzie, którzy przy nim siadają. Ja z każdym rozmawiam. Tutaj inny rodzaj sztuki, inni ludzie, klimat. W ogóle nie ma o czym rozmawiać. Nigdy nie zamknę się w budce gdzie mogę tylko usiąść. Tutaj jest wszystko otwarte, nie zamykam tego. Odwiedzają mnie inni ludzie niż tylko kupujący. Tam jest tylko biznes. Mnie to nie interesuje. Ja mogłem napisać jakiś projekt, nawet, że poprowadzę jakieś warsztaty, rzeźbienia, malowania, ba! Nawet jazdy na wrotkach…. Wystarczyło napisać projekt, pociągnąć kasy z Unii. Ale to nie ja. Nie lubię, nie chcę, nie umiem. Po prostu! Żyję w Polsce, pracuję i nie proszę o nic.

Zbierane są podpisy pod petycjami, wójt twierdzi, że tez mógłby kontr – petycję zrobić….

Nie ja zbieram te podpisy. To jest poza mną. Tylko tak na logikę. Wójt się śmieje, że nikt z gminy nie podpisuje, a reszta Polski go nie interesuje. Interesuje go Gmina. Owszem. Tyle, że to właśnie turyści w większości karmią tę ziemie. To oni tutaj przywożą pieniądze i oni mają prawo decydować. Nie chodzi tutaj o wybór wójta czy sołtysa, ale o obiekt, który jest dla nich. Nie miejscowi korzystają z Chatki Puchatka, czy galerii. Przecież to jest oczywiste. Mam duży dystans do tego całego szumu, ale jednak się w nim znalazłem. Długo milczałem, nie działałem. Teraz widzę, że już nie mam wyjścia. Musze o tym mówić. Po prostu.

Czy ty czujesz się w jakiś sposób na siłę stąd wysiedlany?

Wiesz, co? Chyba tak. Był kiedyś pewien człowiek – Józek Berestowski z żoną i dzieciakiem. Tutaj przyjechał. Kupił ziemię, w gminie Lutowiska. Gmina to tutaj specyficzna, wiele osiedleńców różnych. Nabywano ziemię, tak czy inaczej. Przyjechali z gotówką, chcieli żyć z runa leśnego i z płodów rolnych. Być samowystarczalni. Niestety kupili ziemię, postawili chatkę drewniana, by móc budować dom. Kupili zwierzęta, no i…. nie dostali pozwolenia na budowę. Przepisy sie pozmieniały w międzyczasie. Walczyli ci ludzie wiele, wiele lat…. Z papierkami, z urzędami, z urzędnikami. Wypalali się. Tracili z roku na rok zapał, tracili miłość do siebie… do tego miejsca. Historia tych ludzi zakończyła się tragicznie. Bardzo przeżywam to, bo znałem się z Józkiem i przyjaźniłem. Zniszczono człowieka. Zniszczono rodzinę. Czy ja czuję się wysiedlany? Teraz chyba tak. Tyle lat będąc w tej galerii nie miałem obaw, że robię coś niezgodnie z prawem. Kiedyś rozliczałem się z Lutkiem, w ten lub inny sposób. Potem zgodnie z fakturami, jeśli mi je wystawiano. I nagle jestem zbędny w tym miejscu. Psuje krajobraz. Stary jestem, niejedno widziałem, ale tego jeszcze w głowie poukładać nie umiem. Wiesz, co? Kiedyś mi pewien człowiek w czymś chciał pomóc, coś załatwić. Powiedział mi, że wiesz Waldek, wystarczy, że wykonam jeden telefon i się załatwi. Powiedziałem nie. Usłyszałem odpowiedź” „Wiesz, co Waldek? Cokolwiek o tobie by nie powiedzieć, to jesteś jedynym, jakiego znam, który nie wchodzi w układy. W żadne układy.” I te słowa bardzo sobie do dziś cenię.

Dziękuję za rozmowę.

Podczas rozmowy z Witkowskim, do galerii podchodziły tłumy turystów. Po pieczątkę, po widokówkę, przywitać się z Waldkiem. Robili sobie zdjęcia na tle Galerii. Pozwoliłam sobie kilka osób zapytać o opinie na temat pomysłu rozebrania tego miejsca.

Małgosia Olga Brzezińska z Warszawy: Znam Waldka już na tyle długo, że z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że takiego człowieka to ze świecą szukać. Tacy ludzie jak Waldek powinni zajmować szczególne miejsce w społeczeństwie, a władze gminy powinny go wspomóc, a nie „likwidować”. W tych czasach, kiedy w większości priorytetem jest MIEĆ, a nie BYĆ, wszyscy powinniśmy bardziej doceniać miejsca z historią i ludzi, którzy ją tworzą. Dlatego nie ma mojej zgody na takie działania.

Darek Nocuń (turysta jeżdżący w Bieszczady od lat): Pierwszy raz na początku mojej przygody z Bieszczadami do Galerii trafiłem w dość nietypowy sposób. Jadąc do Wołosatego z zamiarem wejścia na Tarnicę, miałem u Waldka zostawić siekierę, która miała trafić do Pana Lutka od mojego gospodarza. Chwila w galerii przeciągła się w kilkugodzinną rozmowę z Waldkiem ma temat Bieszczadów. Od tamtego czasu zawsze, gdy jestem na przełęczy albo przed lub po zejściu z Połoniny spędzam dłuższy lub krótszy czas w Galerii. Lub po prostu jak to było ostatnio wolę porozmawiać z Waldkiem, niż iść na Połoninę.

Anna (mieszkanka Bieszczad): Galeria Waldka to miejsce, w którym wystawia swoje prace wielu artystów bieszczadzkich. Ludzie schodzący z gór zawsze tutaj mogą liczyć na ugrzanie się przy ogniu, czy kubek ciepłej herbaty. To miejsce z historią. Ma pozostać nieruszone.

Adam Łysy Glinczewski: Właśnie dzisiaj dowiedziałem się o perypetiach, jakie ma ze swoją Galerią Waldi (tak wszyscy na niego mówiliśmy i mówimy) i znów zaczyna mi być przykro i myślę, że będzie przykro wszystkim, którzy Bieszczady ukochali, że takie miejsce ma zniknąć z powodów czysto technicznych, bo jak się dowiedziałem to mają tam nadajnik jakiś stawiać. Natomiast nie ma, co ukrywać, iż wiele ludzi w podeszłym wieku przyjeżdża po wspomnienia bieszczadzkie z własnej młodości. Przyjeżdżają ze swoimi dziećmi, ze swoimi wnukami i kiedy ubywa takie miejsce no to Bieszczady przestają być Bieszczadami. No i nie ukrywajmy, są gminy, które prawie wyłącznie już teraz żyją z turystyki ogólnie szeroko pojętej. A co do Waldka, znam go od trzydziestu paru lat, więc moja wypowiedź może być za bardzo osobista, więc powiem inaczej. Człowiek, który przez tyle lat w tym miejscu działał, pracował, dzieciaki przy nim poznawały plastykę, twórczość rzeźbiarską, opowieści bieszczadzkie, ogólne sympatyczne pogaduchy, on przez te trzydzieści parę lat udowodnił, że w tym miejscu powinien być i już. No chyba, żeby wydarzył się jakiś kataklizm, a na taki się nie zapowiada, poza działaniami typowo urzędniczo-administracyjnymi. Na początku powiedziałem, że jest mi smutno, a teraz mogę powiedzieć, że zaczynam być wkurzony, że kasuje się kolejne miejsca, które nadają Bieszczadom smak, charakter i wygląd taki, który jak najdłużej powinien pozostać w rzeczywistości i ludzkiej pamięci.

Osoby zainteresowane podpisaniem petycji zapraszamy na stronę: https://www.petycjeonline.com/nie_dla_likwidacji_galerii_nad_berechami

Lidia Tul-Chmielewska

Z ostatniej chwili – kilka słów od przewodnika Andrzeja Lenarta

Pismo wójta gminy Lutowiska jest szkodliwe dla pięknego zakątka Bieszczadów. Będąc gospodarzem regionu cennego dla turystyki, chce zlikwidować to co jest bezcenne. Obecnie tylko dwa obiekty pokazujące cząstkę historii Bieszczadów, pozostały do dyspozycji turystów. Do nich należy ponad 70 – letnia Chatka Puchatka oraz galeria prowadzona przez znanego rzeźbiarza p. Waldka W. Treść pisma (bo to nie jest decyzja w rozumieniu kpa) o likwidacji galerii wskazuje na brak zainteresowania wójta turystyką, która dla gminy powinna stanowić podstawę budżetu.

Obecnie na terenie gminy są poważne braki w infrastrukturze publicznej dla potrzeb turystki. Stawiam sobie pytanie, jaki interes w likwidacji galerii ma wójt gminy? Pozbywając się regionalnego rzeźbiarza, który przez długie lata stał się cząstką historii tego pięknego zakątka jest niezrozumiałe.

Utrzymywanie kolorowych budek rodem z Targówka jest zaprzeczeniem zdrowego rozsądku. O poziomie gospodarności włodarzy gminy świadczą, drogi gminne oraz parking. Mając na swoim terenie bezcenny zabytek (cerkiew wpisana na listę UNESCO) w Smolniku do dnia dzisiejszego nie zbudowano zatoki postojowej dla autobusów a stan drogi gminnej jest tragiczny. Parking na przełęczy Wyżnej pokryto asfaltem zamiast kostką granitową. Pytanie czy jest to ekologiczne i jaka będzie temperatura nad asfaltem przy 30 st. C?

Mówię kategorycznie NIE dla likwidacji galerii. Mam inną propozycję aby do istniejącej galerii, udostępnić istniejącą powyżej piwnicę (bojkowska) oraz odtworzyć chyżę bojkowską, która stała obok. Byłby to świetny sposób aby pokazać cząstkę historii tego pięknego zakątka i udostępnić turystom.