Niedzielny spacer po Sanoku – list od czytelnika

Na naszą redakcyjną skrzynkę otrzymaliśmy taki oto list, który publikujemy poniżej. Czy ta publikacja cokolwiek zmieni? Po lekturze zapraszamy do dyskusji.

„Centra miast są ich wizytówką. Wielu turystów wysiada z autokarów na parkingu pod skarpą na sanockim Podgórzu i schodami wspina się do śródmieścia, by zwiedzić zamek. Schody, otoczenie schodów to dla wielu pierwszy wzrokowy kontakt z miastem. I pierwsze wrażenie, które pozostaje na  długo.

Wybrałem się w niedzielny ranek do Śródmieścia, a potem – tak się złożyło, że samotnie – szedłem w dół, do osiedla Błonie, Schodami Franciszkańskimi. I diabli mnie wzięli, choć sąsiedztwo kościoła powinno nastrajać do zgoła odmiennych stanów ducha.

Nie mam nic do służb – Straży Miejskiej i policji. Pewnie robią co mogą, chociaż może powinni robić więcej. Jednak gdybym dorwał tych wszystkich zakompleksionych graficiarzy, którzy nie potrafią zaistnieć inaczej, niż poprzez niszczenie schludnych, często dopiero co odnawianych miejsc, którzy prawdopodobnie nie potrafią zrobić czegoś pożytecznego, ponieważ są bezmyślni i nieudaczni – to bym im wygarnął. Ale że ci „bohaterowie” swoje bazgroły sadzą na murach wtedy, gdy ich nikt nie widzi, więc proszę, by redakcja zamieściła mój list na swoim portalu.

Skręcam z Rynku w zaułek prowadzący do ul. Franciszkańskiej. Co widzę na ścianie naprzeciwko wejścia do sympatycznej kawiarni „U mnicha”? Ohydne bazgroły.

Dalej jest jeszcze gorzej. Na starych wulgarnych bazgrołach pojawiły się nowe (pisząc „wulgarne” mam na myśli estetykę, jaką posługują się domorośli graficiarze – malunki są brzydkie, ordynarne, nadmiernie uproszczone). Wkurza zwłaszcza jeden, wyjątkowo ordynarny, zrobiony – chyba niedawno – czerwoną farbą na kamiennym murze.

 

Kilka lat temu w Łodzi zatrzymano mądralę, który niszczył, nanosząc rozmaite napisy, zabytkowe kamienice. Okazało się, że jest chory psychicznie. Możliwe, że z takim samym przypadkiem mamy do czynienia w Sanoku. Ludzie zaburzeni potrzebują ekspresji, a ich wypowiedzi niekiedy mogą układać się w jakąś logiczną treść, jak choćby napis na murze u szczytu Schodów Franciszkańskich, będący „mądrością” na temat wypracowywania własnego stylu.

Schodząc ze Schodów Franciszkańskich w niedzielny styczniowy poranek przypominam sobie różne zaułki we włoskich miasteczkach, po których wędrowałem turystycznie i które podkreślają urodę tamtych miejscowości. Sanok to nie Taormina ani nawet Salemi, ale akurat Schody Franciszkańskie czy Brama Węgierska są wyjątkowo urokliwe i tym bardziej dewastowanie właśnie ich poprzez wypisywanie tanich mądrości na murach jest przejawem głupoty. Powtórzę: głupoty, nie bójmy się tak tego nazwać.

Niedzielny spacer po Sanoku – list od czytelnikaKtoś wpadł na pomysł, żeby na ścianie kamienicy nieopodal Rynku zapisać – prawda, że porządnie, z zachowaniem niezbędnej elegancji – fragment wiersza sanockiego poety. Trochę jak kulą w płot trafiony jest ten akurat cytat, podobnie jak akcja, by cokolwiek, co nie ma charakteru upamiętnienia miejsca, na elewacjach kamienic zapisywać. To jest jak przyzwolenie: każdy dziś ma prawo poczuć się poetą…

Idę sobie w dół schodami. Po lewej stronie nowiutkie umocnienia, po drugiej ślady libacji, puszki i butelki po piwie. Na samym dole znowu stare wyblakłe bazgroły, które – gdyby popatrzeć oczami wrażliwego turysty idącego z parkingu zwiedzać zamkowe ekspozycje – są bardzo kiepską wizytówką aspirującego do bycia atrakcją turystyczną miasta.

Czy można z tym coś zrobić?”

 

(Imię i nazwisko autora listu pozastawiamy do wiadomości redakcji)