Ostatnia perła w koronie zdobyta
Jako pierwszy mieszkaniec Podkarpacia zdobył Koronę Ziemi. Zajęło mu to 10 lat. Zdobywając najwyższy szczyt na Antarktydzie Masyw Vinsona Łukasz Łagożny udowodnił, że marzenia się spełniają.
Łukasz Łagożny 27 grudnia 2019 roku o 15.20 stanął na szczycie Masywu Vinsona 4 892 m n.p.m. Tym samym udało mu się skompletować Koronę Ziemi, czyli dziewięć najwyższych szczytów świata na siedmiu kontynentach. Choć wyprawa nie należała do najłatwiejszych, a po drodze napotkał wiele trudności, to nie zrażając się przeciwnościami losu udało mu się spełnić marzenia, chociaż zajęło mu to 10 lat.
Białe noce
Łukasz do wyprawy przygotowywał się bardzo długo. Jak sam mówi, przygotowania do takiej eskapady trwają przez całe życie.
– Każda góra jest inna, jednak Masyw Vinosona jest dosyć specyficzny i aby go zdobyć, musiałem przygotowywać się poprzez wcześniejsze wyprawy. Dzięki temu poznałem swoje ciało oraz reakcje na niskie temperatury – tłumaczy.
Wraz ze swoimi kolegami, obawiali się najbardziej na Antarktydzie niskich temperatur. Na szczycie temperatura odczuwalna wynosiła -45 stopni. W krainie wiecznych lodów są dni polarne. Przez całą dobę świeci słońce. Gdy przychodziła pora na sen w namiocie było -20 stopni. Czasem zdarzało, się że słońce na pół godziny chowało się za góry i wówczas robiło się chłodniej.
– Spodziewaliśmy się niskich temperatur, na które byliśmy przygotowani. Zlekceważyliśmy dzień polarny. Pierwsze dwa dni to ciągłe niedowierzanie, że bez przerwy świeci słońce. Jednak na trzeci dzień, gdy człowiek jest już zmęczony, ma zrobione setki zdjęć chce w końcu zasnąć. Około 23 poszedłem spać, jednak obudziłem się po północy i do rana już nie zmrużyłem oka – opowiada wspinacz.
Wszystkie możliwe sposoby na sen zawodziły. Dlatego zaczął czytać książki elektroniczne. Po to, aby przespać chociaż kilka godzin. Niestety sen zawsze przychodził w nieodpowiednim momencie i chciało się spać w godzinach porannych.
Pomiędzy lodem a niebem
– Antarktyda – piękne miejsce, tak niedostępne, tak odległe, tak martwe… w promieniu 1000 km od nas nie ma żadnego życia. Źdźbła trawy, ptaka, niczego. Tylko wszechogarniająca biel i słońce z nutą niebieskiego nieba. Ten „bezkres nicości” jest przytłaczający. I te temperatury. – opowiada himalaista.
Na Antarktydzie obowiązują specjalne przepisy ze względu na bezpieczeństwo i ochronę środowiska. Tam nie można iść i załatwić się byle gdzie. Przy uprzężach musieli nosić wpięte butelki . Jest kilka specjalnie wydzielonych miejsc, w których można się ich pozbyć. Nigdzie nie ma żadnych śmieci, nie widać ingerencji człowieka w naturalne środowisko. Rocznie sam kontynent odwiedza zaledwie 300 osób.
– W każdym miejscu można nabrać śniegu do gotowania, a na domiar wszystkiego wystarczy zejść z wąskiej ścieżki, aby znaleźć się w miejscu gdzie nie stanęła jeszcze żadna ludzka stopa. Zanikający horyzont łączący się niewidzialną granicą pomiędzy lodem a niebem. Ludzki umysł nie jest w stanie tego zrozumieć. Żadne zdjęcia i filmy nie oddadzą tej magii, tej pustki – mówi.
Przeciwności losu
Przygotowania bezpośrednio do samej wyprawy w tym zebranie funduszy jest bardzo czasochłonne. Koszt ekspedycji to 200 tysięcy złotych. W końcu, gdy wszystko było dopięte na ostatni guzik Łukasz udał się w swoją ostatnią podróż. Podróż po Koronę Ziemi. Z Sanoka udał się do Warszawy, następnie samolotem do Madrytu , potem do Santiago de Chile, a stamtąd do Puenta Arena, skąd już bezpośrednio odbył się lot na Antarktydę.
– Gdy dotarliśmy już na biegun zimna mieliśmy jeszcze jeden 40-minutowy lot do Base Campu. Najgorsze przy przesiadkach jest to, że może zginać bagaż. Każdy z nas bardzo się o to niepokoi, ponieważ gdy zginie, zdarza się, że dopiero po kilku dniach udaje się go odnaleźć, a niekiedy jest i tak, że nigdy go się nie odzyska. Dlatego warto być przygotowanym i mieć dodatkowe wyposażenie, ponieważ nie jesteśmy w stanie zakupić niektórych rzeczy np. sprzętu specjalistycznego, ponieważ jest bardzo drogi i nie wszędzie dostępny – wyjaśnia.
Każda wyprawa wymaga przygotowania fizycznego. Łukasz brał udział w zawodach długodystansowych, które po pierwsze potwierdzają to w jaki sposób się jest przygotowanym fizycznie i mówiąc w żargonie wyczynowców „budują głowę”. W ubiegłym roku wystartował w biegu na 240 km gdzie zajął 18 miejsce na ponad 300 uczestników.
– Po takim wysiłku stwierdziłem, że jestem przygotowany do wyprawy. Podczas tak długiego biegu człowiek zmaga się z kilkoma kryzysami. W górach jest podobnie, nie ma przy naszym boku kogoś, z kim można porozmawiać, opowiedzieć mu o swoim zmęczeniu i obawach – zaznacza Łukasz.
Grupa miała wiele problemów przed samą wyprawą. Obawiali się nawet, że nie uda im się zdobyć Masywu Vinsona. Kilka dni przed ich przyjazdem miała miejsce katastrofa samolotu w której zginęło 40 osób . Nie ustalono przyczyn tego tragicznego zdarzenia. 18 grudnia mieli lecieć na Antarktydę, niestety warunki pogodowe były bardzo niekorzystne. Poza tym rząd chilijski wydał zakaz lotów na biegun zimna. Był to pierwszy taki przypadek od 30 lat. Nie wiedzieli kiedy zostaną wznowione loty i czy w ogóle tak się stanie. Na miejscu była już pierwsza załoga, która zdobyła szczyt. Czekali na samolot, którym mieli przylecieć. Byli w lepszej sytuacji, ponieważ znajdowali się na kontynencie, a oni ciągle na Antarktydzie. W końcu udało się i loty zostały wznowione.
Atak szczytowy
Na samej Antarktydzie przebywali 10 dni. Łącznie z dwoma przewodnikami było ich ośmioro. Podobnych grup, chociaż z reguły mniej licznych było około sześciu. W tym samym czasie, kiedy przebywali na szóstym kontynencie było 30 osób. Tylko garstka ludzi z całego świata decyduje się na zdobycie Masywu Vinsona. Jadą tam tylko osoby , które chcą zdobyć Koronę Ziemi.
– Nasz plan zakładał , że atak szczytowy przeprowadzimy 24, 25 ewentualnie 26 grudnia. Niestety nasze wcześniejsze problemy z przylotem na Antarktydę opóźniły nasz atak. Dotarliśmy do najwyżej położnego obozu, jednak tym razem natura nam przeszkodziła. Wiatr był tak porywisty, że musieliśmy zrezygnować i przeczekać. Temperatura odczuwalna na szczycie wynosiła -55 stopni . Wyprawę przełożyliśmy na kolejny dzień , Temperatura wzrosła o 10 stopni. Było -45 stopni – wspomina.
Po kilku daniach marszu, 27 grudnia 2019, o 9:32 rano wyruszyli, aby stanąć na najwyższym szczycie Antarktydy. Po kilku godzinnej wyprawie o 15:20 Łukasz postawił stopę na Masywie Vinsona. Jego „kropce nad i”.
– Zdobycie wszystkich szczytów zajęło mi 10 lat. To 10 lat wyrzeczeń i treningów. Miałem chwile zwątpienia. Nie raz zastanawiałem się czy się nie poddać . To, że udało mi się zdobyć Koronę Ziemi, dotarło do mnie dopiero po kilku dniach. Będąc na szczycie nawet o tym nie myślałem. W końcu doszło do mnie, że spełniłem moje marzenie. Nie ukrywam, że wielką radość sprawił mi fakt, że jako pierwszemu mieszkańcowi Podkarpacia udało się to osiągnąć – uważa.
Łukasz pokazuje innym, że można spełniać swoje marzenia. Mówienie, że nie ma się czasu, bądź pieniędzy na ich realizację jest dla niego nieuzasadnione. Dzięki swojej sile i wytrwałości w dążeniu do celu udało mu się udowodnić wszystkim, że wszystko można ze sobą pogodzić. Rodzinę, pracę i marzenia. Jednak bez wsparcia rodziny i bliskich osób nie byłoby to łatwe.
– 10 lat. Szmat czasu. Sam widzę jak bardzo zmieniłem się przez ten czas. Czy na dobre? Nie mi to oceniać. Co dalej? Są plany, są kolejne marzenia. Nie bójcie się spełniać swoich. Sięgajcie po nie i nie martwcie się, że po ich spełnieniu zostanie pustka, że coś się skończy. Nie jest tak. Gwarantuję to Wam! – kończy Łukasz.
Ostatnie komentarze