Anna Małek i przyjaciele. Pomoc z Reinheim

Co roku, bywa, że dwa i więcej razy docierają do Sanoka charytatywne dary z niemieckiego Reinheim. Ubranie, sprzęt medyczny i rehabilitacyjny, leki i środki higieniczne trafiają do najbardziej potrzebujących. Taki jest ludzki wymiar niemiecko-polskiego partnerstwa. Bez obawy o przesadę można powiedzieć, że przez 25 lat niemiecka pomoc objęła kilkanaście tysięcy osób.

Przez te lata zmieniło się wiele. Niezmienne pozostało zaangażowanie wolontariuszy, po jednej i drugiej stronie granicy. Polska, jako kraj i społeczeństwo, jest teraz w całkiem innym miejscu w swoim rozwoju, niż prawie trzy dekady temu, kiedy rozpoczynały się pierwsze dwustronne kontakty. Każdy, kto żyje dostatecznie długo, by móc to wiedzieć z własnego doświadczenia, z pewnością przyzna rację. Pomimo niewątpliwej poprawy jakości naszego życia w wielu dziedzinach, wciąż nie brakuje osób, dla których codzienność staje się wyzwaniem. Osobiste dramaty. Komuś spali się dom, ktoś inny ulega wypadkowi, który na trwałe zmienia życie jego i jego bliskich.

O tych indywidualnych dowiadujemy się od znajomych, przez portale społecznościowe lub czytając naklejki na puszkach ustawionych w sklepach. Pomiędzy nimi są nieszczęścia, o których mało kto wie, albo spowszedniałe na tyle, że nie zwracamy na nie uwagi. Jeśli nam samym powodzi się w miarę dobrze, możemy o tym nie myśleć i dopiero wyrwani ze strefy komfortu przedświątecznymi zbiórkami charytatywnymi uświadamiamy sobie, że dla kogoś wcale nie musi być oczywiste posiadanie jedzenia na święta, zimowych ubrań dla dzieci, czy najprostszej chociażby pralki. Odpowiadamy wówczas, oby jak najczęściej, na te potrzeby i w kilka lub więcej osób realizujemy marzenia, których spełnianie nierzadko także u darczyńców wywołuje łzy wzruszenia.

Nasi przyjaciele z Niemiec przychodzą z pomocą ludziom wyjątkowo jej potrzebującym. Zbierane przez nich rzeczy trafiają głównie do Towarzystwa Pomocy im. Brata Alberta oraz Sanockiej Fundacji Ochrony Zdrowia. Otrzymane ubrania są zawsze dobrej jakości, porządnie zapakowane i zdezynfekowane. Dostajemy także chodziki, wózki inwalidzkie, kule, a nawet sterowane elektrycznie łóżka.

– Pomaganie innym to codzienna praca, której najwięcej jest w momencie przywiezienia darów – mówi Maria Chorążak, wolontariuszka od trzydziestu lat. – Wtedy trzeba je rozładować, czasem z TIR-a, i rozwieźć do odbiorców. – Od początku były to dosłownie tony darów, w jednym roku nawet 16 – dodaje Maria Sokół, wieloletnia pracownica Urzędu Miasta Sanoku.

Ludzie dobrej woli, którzy poświęcają prywatny czas, a często i pieniądze, są obecni na każdym etapie mającej ponad 1200 kilometrów sztafety. Ludzie pracujący na miejscu w Sanoku. Prywatne osoby, bądź firmy przywożące dary z Niemiec. Wreszcie najważniejsi, społecznicy zajmujący się tam zbieraniem i przygotowaniem do wysyłki tego, co tutaj jest potrzebne. Im wszystkim, Ingun Dellmann, Hercie Kärschner, Heldze Deichmann, Renacie Dorbach, Jadwidze i Krystianowi Radollom, Kriście i Wilhelmowi Kirchnerom i wielu innym, których nie sposób w krótkim tekście wymienić, należą się serdeczne podziękowania za codzienną pracę.

Cała historia z pomaganiem zaczęła się od pani Anny Małek i jej nieżyjącego już męża, Henryka oraz państwa Kirchnerów. To było tuż po podpisaniu umowy partnerskiej, ale pomysł i jego przygotowanie musiało rozpocząć się wcześniej.

– W tamtych czasach, kiedy granice między państwami oznaczały częstokroć dwudziestoczterogodzinne oczekiwanie na odprawę, podjęcie się pomocy charytatywnej i zorganizowania jej od podstaw, potem utrzymywanie przez lata, stanowiło nie lada wyzwanie. Biurokracja po obu stronach granicy nie ułatwiała niczego. Małżeństwu Małków nieraz przychodziło pakować swój prywatny samochód i jechać do Polski – podkreślają obie panie Marie. – To pani Anna odbierała, i do dzisiaj odbiera, telefony z Polski, kiedy potrzeba czegoś konkretnego. U niej kierowcy mogli wziąć prysznic i byli prowiantowani na drogę. W swoim domu zorganizowała „punkt przeładunkowy”. Czasem, aż trudno było przejść – dodają.

Gdyby nie odruch serca dwojga ludzi przed laty, mogłoby się nie wydarzyć tak wiele dobrego. Pani Anna ma dzisiaj 87 lat i w grudniu zajmowała się organizacją kolejnego transportu do Sanoka.

(ak)