Obchody Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych

Spotkanie z okazji Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych odbyło się na Rynku, w miejscu, które było świadkiem okrutnej historii, gdzie wspomniano wstrząsające wydarzenia 1946 roku, które starsi sanoczanie jeszcze noszą w swojej pamięci, ale młodzi znają je już tylko z lekcji historii.

Przedstawiamy Państwu krótkie wspomnienia, których wysłuchaliśmy podczas obchodów. Z pełną relacją będą mogli się Państwo zapoznać w najbliższym numerze „Tygodnika”.

Żołnierze Niezłomni to ci, którzy z bronią w ręku walczyli z nowym, niechcianym porządkiem, siłą narzuconym Polsce po zakończeniu wojny. Byli przez tzw. władzę ludową zwalczani różnymi metodami, często bardzo brutalnymi. Sanok w 1946 r. był miejscem makabrycznego widowiska – publicznych egzekucji w których zamordowano trzech żołnierzy zbrojnego podziemia antykomunistycznego. Pierwsza egzekucja odbyła się 24 maja 1946 r. na sanockim stadionie. Stracono wówczas Władysława Skwarca i Władysława Kudlika Oto jak to wydarzenie zapamiętał jego świadek – sanoczanin, dziś już nieżyjący – Roman Bańkowski, wtedy 14 – letni chłopak: „Mieszkałem w tym czasie na ul. Królewskiej (obecnie Traugutta). Dowiedziałem się od sąsiadów, że będzie dokonana egzekucja na stadionie przy ul. Królewskie, jak wtedy mówiono, bandytów Żubryda. Jako młody człowiek pobiegłem na stadion i czekałem przy stadionie, przy głównym wjeździe. Zobaczyłem za jakieś 20 min., że wjeżdża gazik, chyba amerykański, bo szeroki. Po obu stronach miał ławki, na ławkach siedzieli umundurowani funkcjonariusze na pewno UB […]. A na pace, na podłodze siedzieli także jacyś dwaj umundurowani osobnicy, w czapkach oczywiście, tych polowych rogatywkach, głowy mieli spuszczone. Zauważyłem, że ręce mieli do tyłu, a na ławkach siedziało od 5 do 10 funkcjonariuszy, nie licząc kierowcy i obok niego, kto wie czy nie prokuratora. Gazik zatoczył półkole, zajechał pod ustawioną szubienicę, która była ustawiona na środku, na osi południe – północ. Funkcjonariusze zeskoczyli z samochodu, wysiadł chyba prokurator, jeszcze jakiś drugi osobnik po cywilnemu no i przemówił kilka słów, lecz trudno mi już powiedzieć co. Potem było odczytanie wyroku z uzasadnieniem, w którym była mowa o bandach, bandytach itp. […]. Za kierownicę gazika wskoczył jakiś cywil, ruszył. Wcześniej skazanych podniesiono z podłogi, postawiono na ławkę, założono im przygotowane pętle na szyję. Ci chłopcy, jak widziałem, byli zbici i zmaltretowani tak, że na nogach się zachwiali, nie mogli ustać na tych ławkach i być może już się zacisnęły pętle na ich szyjach. Po chwili gazik ruszył, zawiśli na szubienicy, okręcając się kilka razy wokół swojej osi. Trwało to chyba z 20 minut; nie odchodził tam jakiś osobnik w białym fartuchu, kto wie, czy to nie był jakiś lekarz, który musiał stwierdzić zgon. Potem usunęli się ci funkcjonariusze, opustoszało boisko. Po chwili zajechała furmanka magistracka i dwóch furmanów. Jeden z nich stanął na ławkę i podtrzymywał skazanych, a drugi odciął stryczki. Ciała tych dwóch chłopców położono na dnie tej paki no i furmanka ruszyła ul. Granowskiej [obecnie ul. 2 Pułku Strzelców Podhalańskich] w stronę cmentarza przy ul. Matejki. Ja byłem przerażony ale szedłem za furmanką […] furmanka zajechała na cmentarz od strony południowej, gdzie już był wykopany dół i tych dwóch żołnierzy Antoniego, bez trumien, wrzucono do grobu. Wracałem stamtąd ze ściśniętym gardłem.”

Kolejna egzekucja odbyła się na sanockim Rynku 4 czerwca 1946 r. na szubienicy zginął chor. Henryk Książek. Była równie wstrząsająca i odrażająca jak ta na stadionie, tym bardziej, że chor. Książek był ciężko ranny podczas swojej ostatniej potyczki z funkcjonariuszami UB na Posadzie 18 V 1946 r. Znowu oddajmy głos świadkowi tamtego wydarzenia p. Barbarze Winieckiej z Sanoka:

Był nakaz UB, że młodzież szkół średnich z Sanoka miała wziąć bezwarunkowy udział w tej egzekucji, pod groźbą wyrzucenia z gimnazjum. Ponieważ ta wiadomość została przekazana pod rygorem naszym wychowawcom, więc grono pedagogiczne przekazało nam, że powinniśmy wziąć udział, aby później nie nastąpiły jakieś represje – nie tylko w stosunku do nas, młodych ludzi, ale w stosunku do rodzin, że nie możemy się od tego uchylić. W dniu tej egzekucji, wcześniej, były przygotowania; na rynku sanockim UB montowało… to nie była szubienica, tylko szafot. Tak jak w dawnych czasach to wyglądało – stopnie, podest i szubienica, która została tam wmontowana. Nas, pod eskortą UB, wyprowadzono z budynku gimnazjum przy ul. Sobieskiego. Przyprowadzono nas tam, a ponieważ ten plac na ogół był zamknięty więc ustawili nas wzdłuż ulicy w kierunku kościoła Franciszkanów – jest tam taka uliczka boczna, ale ona była pilnowana. Zasadniczo nie było tam jakiegoś zaułku, gdzie by się można ukryć, żeby po prostu nie patrzeć i nie uczestniczyć w tym. Było to straszne przeżycie.

W międzyczasie przyjechał samochód i wywlekli chorążego Książka… Noga w gipsie, człowiek zmaltretowany. Wystąpienie „ubeka” z przemówieniem do nas. Pamiętam przede wszystkim ton, jakim to przekazywał. To był ton rygorystyczny, gdyby mógł to by jeszcze chłostał nas tam jakimś batem, żeby nam to bardziej jeszcze upamiętnić. Tylko fragment tego przemówienia pamiętam, bo tam jeden szloch był na tej ulicy. W pamięci zostały mi słowa „ktokolwiek podniesie rękę na władzę ludową, skończy tak, jak skończy ten bandyta”, dokładnie – miano bandyta. Wywlekli go na tą szubienicę, ponieważ tam były te schodki, więc go tam podtrzymywali, popychali, postawili na tym podeście, no i ten przemawiający ubek wydał rozkaz. I teraz nie mogę sobie przypomnieć, czy tam był jakiś stołek, czy to była zapadnia, w każdym razie dokonali egzekucji. Wyglądało to tak, jakby chor. Książek miał czymś zawiązane usta. Był w mundurze, ręce były czynne, natomiast od pasa był całkowicie w gipsie; posługiwał się tylko jedną nogą, pokonując te stopnie. Nie było widać żadnej mimiki twarzy, niczego, tak jakby miał na twarzy jakiś bandaż czy przepaskę. Chodziło o to, żeby nie mógł otworzyć ust. Wojska wtedy absolutnie nie było, wojsko w tym czasie nie brało żadnego udziału w akcjach UB. Wtedy miasto było miastem wymarłym, nikogo ze społeczeństwa starszego nie było widać na ulicy, ulice były puste. Ul 3 Maja kompletnie wymarła, ul. Kościuszki wymarła, w okolicy kościoła parafialnego zupełnie nie było ludzi. Bezpośrednio po egzekucji nie ściągnięto ciała, tak jak to się stało z powieszonymi na stadionie. Natomiast Książka zostawiono, Książek jeszcze wisiał na tej szubienicy bodajże do końca dnia. Było to straszne przeżycie.