Mariusz Haduch – jedyny sposób na utrzymanie wysokiej formy to systematyczny trening

 

Jedyny sposób na utrzymanie wysokiej formy to systematyczny trening mówi Mariusz Haduch, grający trener pierwszej drużyny pingpongistów SKT ILO WIKI SANOK

 

W momencie zawieszenia rozgrywek zajmowaliście 3. miejsce w grupie spadkowej III Ligi Podkarpackiej, czyli dające utrzymanie, więc jeżeli sezon nie zostanie wznowiony, to będzie można powiedzieć, że paradoksalnie koronawirus pomógł wam w osiągnięciu celu. Z drugiej strony niewiele zabrakło, by znaleźć się w grupie zespołów walczących o awans. Cóż, szkoda tych remisów, gdy w końcówkach wypuszczaliście prowadzenie…

Osobiście nie uważam, by przerwanie rozgrywek z powodu pandemii pomogło nam w osiągnięcie celu minimum, jakim było zachowanie III-ligowego bytu. Patrząc realnie na przewagę punktową nad trzema drużynami, które faktycznie walczyły o utrzymanie, nasza pozycja była raczej niezagrożona. Jeżeli natomiast chodzi o mecze, w których prowadziliśmy 9:6 i zakończyły się remisami, to jestem pewien, że doświadczenia z tych pojedynków będą procentować. W przyszłości takie spotkania musimy wygrywać.

Jak zatem można ocenić sezon w wykonaniu beniaminka, jakim byli pingpongiści SKT?

Biorąc pod uwagę fakt, że większość naszych zawodników debiutowała w rozgrywkach na poziomie III ligi, sezon można uznać za udany. W podstawowym składzie wraz ze mną grali: Artur Gratkowski, Mateusz Łącki, Piotr Pytlowany i Paweł Wilk. Dodam, że wszyscy wymienieni pracują zawodowo, więc czasami w składzie pojawiali się tacy zawodnicy jak: Marcin Morawski, Marian Nowak, Marek Wronowski i Przemysław Kozioł. Znając przed sezonem kadry innych drużyn, po cichu liczyliśmy na awans do pierwszej szóstki. I niewiele zabrakło, byśmy tego dokonali.

Jak właściwie doszło do tego, że po wielu latach przerwy wrócił pan do macierzystego klubu?

Propozycja podjęcia pracy trenerskiej w SKT była rozważana przez obydwie strony i to dość długo. Było się bowiem nad czym zastanawiać, bo jesteśmy klubem amatorskim, do tego z małym budżetem i wieloma problemami. Pytań i wątpliwości nie brakowało. Poukładanie wszystkich spraw organizacyjnych i finansowych jest nie lada wyzwaniem dla działaczy i zawodników. Dzięki pomocy finansowej Rodzinnego Centrum Sportu i Rekreacji WIKI, które zostało naszym sponsorem tytularnym, mogliśmy zrealizować cele na sezon 2019/20. Poza tym wychodzę z założenia, że jeśli kiedyś ktoś nauczył mnie tego, co potrafię, to teraz przyszedł czas, abym to ja przekazał swoje umiejętności i doświadczenie młodszym ode mnie.

Powspominajmy trochę. Jak rozpoczęła się pańska kariera, kto był pierwszym trenerem i ile lat grał pan w SKT?

Jako nastolatek uprawiałem kilka dyscyplin sportu równocześnie, ale żadnej na poważnie. Zmieniło się to, gdy rozpocząłem pingpongowe treningi w nieistniejącej już sali na kortach SKT przy ulicy Mickiewicza. Wtedy postanowiłem zostać na dłużej, gdyż zawiązała się fajna grupa młodych chłopców, którzy chcieli coś „ugrać” w tenisie stołowym. Naszym pierwszym trenerem i równocześnie prezesem sekcji był Marian Nowak. Po kilku latach na stanowisku szkoleniowca zastąpił go Andrzej Bodniak, pod wodzą którego w 1986 r wywalczyliśmy historyczny awans do II Ligi, którą można porównać z dzisiejszą I Ligą. Niestety, spadliśmy w debiutanckim sezonie. W ten sposób zakończył się pierwszy etap moich występów w barwach SKT, który trwał około 10 lat.

Co było potem? Warto przybliżyć czytelnikom „TS” pańską karierę.

W 1987 roku, chcąc nadal występować w II Lidze, na dwa lata trafiłem do klubu Gorce Nowy Targ. Następnie przeszedłem do Karpat Krosno, klubu z wielkimi tradycjami w tenisie stołowym. Spędziłem tam ponad 20 lat, przez kilka sezonów grając w najwyższej lidze, czyli Ekstraklasie. W Krośnie zapuściłem korzenie i mieszkam tam do dzisiaj. Później było jeszcze kilka klubów, takich jak: Rafineria Jedlicze (I Liga), Izolator Boguchwała (Ekstraklasa), Brzostowianka Brzostek (I Liga) i Burza Rogi (III Liga).

Grał pan kiedyś z zawodnikami, których kojarzy każdy kibic pingponga, jak Andrzej Grubba, Leszek Kucharski czy Lucjan Błaszczyk?

Jak już wspominałem wcześniej, grając w Ekstraklasie oraz w Turniejach Ogólnopolskich – a było to w latach dziewięćdziesiątych – miałem możliwość zmierzenia się z całą ówczesną czołówką krajowego tenisa stołowego, włącznie z takimi zawodnikami, jak wymienieni już Kucharski i Błaszczyk czy Stefan Dryszel. Z Błaszczykiem zdarzyło mi się zwyciężać. Niestety, nie dane mi było rozegrać meczu z Andrzejem Grubbą, który w tamtych czasach występował już za granicą.

Tymczasem na stare sportowe lata Mariusz Haduch wrócił do macierzystego klubu, mimo „piątki z przodu”, będąc indywidualnie najskuteczniejszym graczem III Ligi Podkarpackiej. Jak to się robi?

Uprawianie tenisa stołowego polega na systematyczności, więc jedynym sposobem na utrzymanie formy jest trening i jeszcze raz trening. Najlepsze lata mam już za sobą i oczywiście nie ćwiczę tak intensywnie jak dawniej, jednak doświadczenie nabyte przez cztery dekady przygody z pingpongiem pomagają mi utrzymywać poziom co najmniej III-ligowy.

Ze zdrowiem już wszystko w porządku? Wiemy, że niedawno przeszedł pan zabieg…

Aktualnie jestem w trakcie rehabilitacji, która przebiega prawidłowo, więc mam nadzieję, że już niedługo będę w pełni sprawny fizycznie.

Obecny sezon jest w zawieszeniu i nie wiadomo, czy zostanie dokończony, więc może zapytam o następny. Zostaje pan w SKT?

Na razie jeszcze nie wiadomo, dopiero usiądziemy do rozmów, ale nie ukrywam, że nadal chciałbym występować w macierzystym klubie. Atmosfera w drużynie jest świetna, lepsza niż mogłem się tego spodziewać, co dla mnie jako grającego trenera ma bardzo duże znaczenie.

Rozmawiał Bartosz Błażewicz