Damian Bodziak laureat 2. miejsca w XV Plebiscycie „Tygodnika Sanockiego” na Najpopularniejszych Sportowców Sanoka ZŁOTA DZIESIĄTKA 2019

 

Chcę się nadal rozwijać jako siatkarz mówi DAMIAN BODZIAK, przyjmujący drużyny AZS TSV, która wywalczyła awans do II Ligi Podkarpackiej, laureat 2. miejsca w XV Plebiscycie „Tygodnika Sanockiego” na Najpopularniejszych Sportowców Sanoka ZŁOTA DZIESIĄTKA 2019

Zacznijmy od pytania o plebiscyt. Jego zwycięzca, a twój kolega z drużyny, Przemysław Chudziak, mówił przed tygodniem, że nic nie wiedział o zorganizowanym głosowaniu kibiców na jego nazwisko. W twoim przypadku było chyba trochę inaczej…

Owszem, rodzina systematycznie kupowała „Tygodnik”, wypełniając kupony, które następnie trafiały do redakcji. Ale o żadnej innej akcji nic nie wiem. Myślę, że nasze dwa czołowe miejsca wynikały z faktu, iż kibice i czytelnicy „TS” docenili sukces, jakim było wywalczenie awansu już w debiutanckim sezonie, do tego grając w mocno młodzieżowym składzie. Kibicom dziękuję za głosy, a pozostałym laureatom gratuluję miejsc w czołowej dziesiątce.

 Mimo zaledwie 17 lat byłeś jednym z liderów zespołu. Jak oceniasz te rozgrywki w waszym wykonaniu i który mecz wskazałbyś jako najlepszy. Uważam, że rozegraliśmy bardzo dobry, wręcz znakomity sezon. Jeżeli chodzi o najlepsze spotkanie, to nie będę odkrywczy – to u siebie z SPS-em Pruchnik. Chcieliśmy zrewanżować się rywalom za kontrowersyjną porażkę na ich terenie, co stanowiło dla nas dodatkową motywację. Sportową złość udało nam się właściwie spożytkować na parkiecie. Przeciwnik nie miał szans. Może wymienię jeszcze ostatni w sezonie mecz z Lubczą Racławówka, którym mimo porażki 2:3 przypieczętowaliśmy awans, wygrywając dwa sety. Warto podkreślić to, o czym już była mowa na łamach „TS” – wszystkie trzy porażki ponieśliśmy dopiero po tie-breakach w spotkaniach wyjazdowych.

Z częścią rywali wygrywaliście bez większego wysiłku, będąc drużyną o dwie klasy lepszą, jednak w I Lidze Podkarpackiej poprzeczka pójdzie mocno w górę. Jak sądzisz, na co was stać? W tym momencie to bardzo trudne pytanie, bo nawet nie wiadomo jeszcze, ile zespołów przystąpi do rozgrywek, ani które. Na pewno będzie ciężko. Myślę jednak, że jako zawodnicy bardzo młodzi, a więc ciągle rozwijający się, w przyszłym sezonie będziemy grać jeszcze lepiej, niż w tym ostatnim. Mam nadzieję, że powalczymy o miejsce w górnej połówce tabeli, po drodze pokonując kilku wyżej notowanych rywali.

W przyszłym sezonie będziesz łączył grę w drużynach seniorów i juniorów, jednak w tym ostatnim występowałeś jeszcze w kadetach. Walka na trzech frontach musiała mocno dać ci w kość.

Nie da się ukryć… Czasami grałem nawet trzy mecze w weekend. W całym sezonie odpuściłem chyba tylko jeden pojedynek. Łącznie wyszło mi około 50 spotkań. Oczywiście priorytetem był zespół seniorów i walka o awans do I Ligi Podkarpackiej. Jak do tej pory był to dla mnie zdecydowanie najbardziej intensywny sezon. Ale nie narzekam, bo przecież siatkówka to moja pasja. Zresztą kilku kolegów też łączyło grę w trzech kategoriach wiekowych, więc w tym wysiłku nie byłem osamotniony.

Zatem można się domyślać, że przerwę spowodowaną koronawirusem wykorzystałeś przede wszystkim na odpoczynek po forsownych rozgrywkach. Jak najbardziej. Trzeba było się zregenerować po ciężkim sezonie oraz podleczyć drobne urazy. Po pewnym czasie zacząłem się trochę ruszać, oczywiście na ile to było możliwe w obecnej sytuacji.

Zwykle o tej porze roku wraz ze starszym o dwa lata bratem Dominikiem (libero AZS TSV – przyp. red.) rozpoczynaliście pod opieką trener Doroty Kondyjowskiej walkę w młodzieżowych rozgrywkach siatkówki plażowej, dwukrotnie docierając nawet do finałów Mistrzostw Polski. Czy jeżeli w tym sezonie zostaną zorganizowane, to również zamierzacie  wystartować?

Niestety, tym razem nie. Przede wszystkim dlatego, że Dominik od kilku miesięcy zmaga się z kontuzją pleców, przez co nie mógł występować w kluczowych meczach drużyn seniorów i juniorów. Dodatkowo jego urazu na razie żaden z lekarzy nie potrafi dokładnie zdiagnozować. A ja, jak już wspomniałem, mam za sobą bardzo wyczerpujące rozgrywki, więc po kilku sezonach łączenia dwóch odmian siatkówki chciałem zrobić sobie przerwę od plażówki. Ale nie jest wykluczone, że za rok wrócimy do tej rywalizacji, choć już w kategorii seniorskiej, bo brat skończył wiek juniora.

Nie wszyscy kibice wiedzą, że kontynuujecie siatkarskie tradycje rodziny Bodziaków, bo wasz ojciec Michał to były zawodnik Stali Sanok. To właśnie on zaszczepił w was sportowego bakcyla? Zdecydowanie tak. Praktycznie całe życie taty było związane z siatkówką. Od najmłodszych lat zachęcał nas do uprawiania sportu, choć bez żadnego przymusu. Jednak nas w sposób naturalny ciągnęło do siatkówki. Pamiętam, że już jako mali chłopcy odbijaliśmy piłkę – nie tylko w ogrodzie, ale gdzie się tylko dało. Myślę, że w naszym przypadku można powiedzieć, że sportowe geny przeszły z ojca na synów.

Kiedy rozpocząłeś treningi w TSV i kto był twoim pierwszym trenerem?

Do klubu trafiłem w 2010 roku, czyli jako siedmiolatek. Najpierw ćwiczyłem pod opieką Wiesława Semeniuka, który nauczył mnie podstaw i aspektów technicznych. Potem moimi szkoleniowcami byli Maciej Wiśniowski, Piotr Sokołowski i Dorota Kondyjowska, a ostatnio ponownie trener Wiśniowski. Każda z tych osób dołożyła swoją „cegiełkę” do mojego siatkarskiego rozwoju. Jako ciekawostkę dodam, że już jako 12-latek debiutowałem w rozgrywkach seniorskiej IV Ligi. Uważam, że rywalizacja ze znacznie starszymi zawodnikami bardzo dużo mi dała.

Na koniec powiedz coś o sobie prywatnie. Jakie masz hobby, marzenia i plany na przyszłość. Jestem uczniem drugiej klasy w II Liceum Ogólnokształcącym. Jeżeli chodzi o zainteresowania, to nie będę zbyt oryginalny – sport i muzyka. Oczywiście w kwestii sportowej najważniejsza jest dla mnie siatkówka, choć lubię i śledzę też wiele innych dyscyplin. A marzenie? Nie chciałbym o tym konkretnie mówić, ale na pewno chcę się ciągle rozwijać. Staram się bardzo rzetelnie podchodzić do treningów i wierzę, że uda mi się coś osiągnąć. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Wiem, że jestem dopiero na początku drogi i nic nie dostanę za darmo.

Rozmawiał Bartosz Błażewicz