Wataha w Bieszczadach

Problem to okazja w przebraniu – rozmowa z Arkadiuszem Szczepańskim z Fundacji Cabrio Poland

 

Wataha w Bieszczadach„Wataha w Bieszczadach” to szyld, pod którym miłośnicy jazdy kabrioletami wyruszyli w kierunku Sanoka. 4 września zrobili sobie postój na Placu Harcerskim, następnie udali się do Muzeum Historycznego, by zwiedzić Galerię Zdzisława Beksińskiego. Zanim wsieli w kabriolety i, eskortowani przez granatowego „garbusa” z napisem MO, wyruszyli w kierunku Zagórza, potem Soliny, zaprosiliśmy do rozmowy Arkadiusza Szczepańskiego z Fundacji Cabrio Poland.

 

Jakie były początki kabrioletowych zlotów i wypraw w różne zakątki kraju?

Zaczęło się w 2015 roku.  Kilka lat wcześniej wróciłem z zagranicy. Razem z żoną założyliśmy agencję PR, popadłem w pracoholizm… Po dłuższym urlopie powiedziałem sobie: stop. Muszę zacząć robić coś, co mi da radość. Od niepamiętnych czasów lubiłem jazdę kabrioletami i postanowiłem z tego uczynić sposób na życie. Zrobiłem rozeznanie, że w Polsce odbywa się około 250 imprez motoryzacyjnych, ale nie ma wśród nich ani jednej, w której ważne są relacje między ludźmi, czas na spotkania, wymianę doświadczeń, rozmowy. W poprzednim życiu zajmowałem się komunikacją w mediach i PR-em, w obecnym tylko CABRIO!

Imprezy motoryzacyjne zazwyczaj kojarzą się z szybkimi autami…

Tak. I z adrenaliną. A mnie nie o to chodziło. Pierwszy zlot odbył się w moim rodzinnym Gnieźnie. Przyjechało 165 samochodów na zaproszenie czwórki ludzi, których praktycznie nikt nie znał. Po imprezie zrobiliśmy ankietę i dowiedzieliśmy się, że ludzie chcą więcej – nie tylko spotykać się raz do roku, ale też podróżować pomiędzy zlotami. I tak zaczęły się wspólne wyprawy.

Pan je wymyśla i organizuje?

Jestem harcerzem – od ponad 25 lat już nie w służbie, ale tego się nie zapomina. Jako harcerz jeździłem między innymi w Bieszczady, znam trasy, doskonale czuję klimat takich wspólnych wypadów. Pierwsza wyprawa odbyła się pod nazwą „Twierdza szyfrów”, potem były „Mazurskie przygody”, Podlasie… W tym roku jesteśmy w Bieszczadach.

Ile czasu trzeba przeznaczyć na organizację tego typu imprezy?

„Wataha w Bieszczadach” to temat, który narodził się dwa lata temu. Już wtedy chcieliśmy tutaj przyjechać, ale wszystko szło „pod górkę”. Potem nastał koronawirus i znowu trzeba było realizację pomysłu przekładać. Jednak tak się składa, że w moim życiu problem to okazja w przebraniu. Okazało się, ze gdy po raz kolejny podjęliśmy temat zainicjowania wyprawy w Bieszczady, w przeciągu tygodnia zebraliśmy skład i – jesteśmy w Sanoku. Zwykle już we wrześniu otrzymujemy pytania o imprezy, jakie będą organizowane w kolejnym roku. Żartujemy, że wyprzedzamy pod tym względem znane biura turystyczne. Dbamy o jakość naszych imprez i dlatego tak wiele osób chce z nami spędzać wolny czas.

Bieszczady we wrześniu są najpiękniejsze, a wygląda na to, ze trafiliście na wyjątkowo pogodny czas.

Zawsze, kiedy jedziemy na wyprawy, jest ładna pogoda! Bieszczady o każdej porze roku są magiczne i wszyscy, którzy choć raz tutaj byli, o tym wiedzą. Bardzo nam zależało być tutaj we wrześniu, bo to miesiąc w którym wypada wiele naszych różnych świąt. Bardzo się cieszymy, ze t tym okresie udało nam się tutaj pojawić.

Przejażdżka kabrioletem to nie adrenalina? Raczej spokojne przemieszczanie się, z postojami na odpoczynek i zwiedzanie?

Jazda kabrioletem wnosi do naszego życia element bajkowości. Nie chcę się spierać o taką tezę, która może być sprzeczna z opiniami lekarzy, ale osobiście uważam, że jazda kabrioletem to jest świetny antydepresant. Każdy kto jeździ kabrioletem świadomie, wie o tym, ze taka jazda poprawia humor. Kabriolety mają ten atut, że wsiadając do samochodu kierowca i pasażer mają inną „podsufitkę”. To nie jest tak, jak w zamkniętych autach. Poza tym jest coś magicznego w kabrioletach – bez względu na to, jaki to jest model, jaki rocznik, one potrafią się odwdzięczyć swoim właścicielom.

Jaka jest trasa tegorocznej wyprawy?

Zwiedzimy cale Bieszczady. Zajedziemy do wszystkich miejsc, w których realizowana była „Wataha”. Oczywiście Muczne. Poza tym chcemy odwiedzić miejsca istotne dla regionu i miejscowej ludności. Chcemy też zahaczyć o Solinę i to będzie taki najbardziej „komercyjny” element trasy. Dla nas Bieszczady to urok, zielony sznyt, świadomość, że tutaj jeszcze nie ma bardzo komercyjnych miejsc – na tym nam najbardziej zależy. Kabriolet lubi starodrzew, zacienione miejsca, kręte drogi. Znaleźliśmy się w idealnej przestrzeni.

Zatrzymaliście się w Sanoku. Co tutaj przyciąga uwagę?

Sanok nas zaczarował już na etapie przygotowywania imprezy. Zaczarował nas z dwóch powodów. Pierwszy to oczywiście Galeria Zdzisława Beksińskiego, którą zamierzamy zwiedzić, a drugi powód zaczarowania to – dworzec.  Przejeżdżaliśmy obok sanockiego dworca nocą i patrzyliśmy jak na krajobraz Nowego Yorku… Potem, kiedy zaparkowaliśmy w pobliżu Rynku, wyszliśmy na spacer, to okazało się, że jest tutaj pięknie, zjawiskowo, spokojnie. Znakomita większość członków naszej wyprawy pochodzi z dużych miast, tak że przyjazd tutaj to dla nas dodatkowy oddech i możliwość zaczerpnięcia czegoś nowego, odmiennego od naszej codzienności.

Rozmawiał Andrzej Borowski