Ułaskawiony zbrodniarz – Szymona Jakubowskiego gawędy o przeszłości
5 lutego 1927 roku sanocki sąd skazał w trybie doraźnym na śmierć przez powieszenie niejakiego Jana Kłodka oskarżonego o brutalne zabójstwo małżeństwa Laudów i ich ośmioletniej córeczki. Egzekucja miała nastąpić dwie godziny później, kat rozpoczął już przygotowania. Tymczasem w ostatniej niemal chwili do sądu napłynęła informacja z kancelarii prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej o zastosowaniu wobec zbrodniarza aktu łaski.
Do wstrząsającego zabójstwa doszło 17 stycznia 1927 roku we wsi Buków (najprawdopodobniej chodzi o miejscowość pod Haczowem). Tego dnia, nad ranem do domu rodziny Laudów (lub Landów – w różnych relacjach spotykamy się z różną pisownią) wtargnął 30-letni Jan Kłodek. Żądał pożyczenia mu 25 złotych (była to wówczas mniej więcej jedna czwarta niższej pensji nauczycielskiej lub urzędniczej). Doszło do szarpaniny napastnika z gospodarzem, który w obronie własnej sięgnął po siekierę. Bandyta był jednak szybszy, wyrwał mu narzędzie i zamordował nim Franciszka Lauda i jego żonę Salomeę. Opuszczając miejsce zbrodni Kłodek, by pozbyć się świadków, odrąbał główce śpiącej, 8-letniej Helence, zaś na jej łóżko rzucił płonącą lamkę. Nie zauważył, że w mieszkaniu pozostało jeszcze dwoje dzieci: jednoroczne i trzyletnie, co pewnie uratowało im życie.
Przed sądem
Sprawcę szybko schwytano, w domu znaleziono bowiem jego korespondencję z gospodarzem dotyczącą pożyczki. Był też istotny świadek – kobieta mieszkająca w sąsiedztwie i widząca całą tragedie przez okno.
W śledztwie mówiła, że nie interweniowała ze strachu, bała się, że ona zostanie kolejną ofiarą.
Z sekcji zwłok wynikało, że zamordowani nie mieli szans na przeżycie. Każda z ofiar doznała szeregu ran, zadanych w głowę i twarz, a każda z nich była śmiertelna i nawet natychmiastowa pomoc nie przyniosłaby efektów. Ciało dziewczynki, na której łóżko morderca rzucił płonącą lampkę, było w połowie zwęglone.
Proces rozpoczął się 4 lutego. Rozprawę prowadzono w trybie doraźnym. Stosowano go w okresie międzywojennym w przypadku najcięższych przestępstw. Charakteryzował się on skróconymi formalnościami, ograniczeniem do minimum czasu rozprawy i bardzo często zapadającymi wyrokami śmierci. Egzekucji dokonywano w przeciągu kilku godzin od zapadnięcia wyroku, nie było możliwości odwołania. Jedyną szansą dla skazanego na ocalenie głowy było zwrócenie się o akt łaski do prezydenta Rzeczypospolitej, co najczęściej było fikcją, gdyż decyzja o jego udzieleniu lub nie zapadała zazwyczaj w czasie jednej czy dwóch rozmów telefonicznych z urzędnikiem prezydenckiej kancelarii, bez zapoznania się z aktami.
Sprawa wzbudzała ogromne zainteresowanie opinii publicznej. Reporter ukazującej się we Lwowie żydowskiej gazety codziennej „Chwila” relacjonował:
– Gmach sądu oraz wszystkie doń wejścia strzeżone są silnie przez patrole policyjne i wojskowe. Sąd doraźny zwołany na godzinę 9-tą rozpoczął się z pewnym opóźnieniem, albowiem ustanowiony z urzędu obrońca oskarżonego, adw. Bławacki otrzymał pół godziny czasu celem porozumienia się ze swoim klientem. Wstęp na salę rozpraw odbywa się tylko za biletami, wydanymi przez kancelarję prezydjalną sądu.
3-letni świadek
Wstrząsającym momentem procesu było przesłuchanie, w charakterze świadka ocalałego z mordu 3-letniego Tadzia. Nie wiemy czy istniały wówczas specjalne procedury dotyczące przesłuchiwania takich malców, sędzia jednak z z dużą delikatnością odnosił się do chłopczyka. Częstował go cukierkami i w wyważony sposób zadawał pytania dotyczące tragicznego poranka. Tadzio nazywał zabójcę muzykantem, ten bowiem udzielał w okolicy lekcji muzyki.
– Kto bił tatusia? – dopytywał sędzia. – Muzykant. – A czym bił? – Siekierą. – A gdzie? – Po głowie. – A mamę i Helkę kto bił i gdzie bił? – Muzykant – Tadzio mówiąc to wskazywał na główkę.
Linia obrony
Reprezentujący zbrodniarza obrońca z urzędu, nie negując winy swego klienta, próbował tłumaczyć jego postępowanie przeżyciami wojennymi. Sądzony morderca pochodził z Wrocławia. Mając 17 lat został wcielony do armii niemieckiej. W czasie I wojny światowej walczył na froncie francuskim. Otrzymał 3 wysokie odznaczenia bojowe: niemiecki krzyż waleczności I i II klasy oraz bawarski krzyż walecznych. Po wojnie mieszkając na Górnym Śląsku zaangażował się w działalność niepodległościową, brał udział po polskiej stronie – mimo niemieckich korzeni – w powstaniach śląskich.
Przesłuchiwany w sądzie Kłodek mówił, że nie pamięta morderstwa, tylko sam moment wejścia do domu ofiar po pożyczkę. Szerzej opisywał za to swoje przeżycia wojenne, opowiadał jak zabił wielu wrogów, mówił, że po wojnie nie umiał się odnaleźć. Zamazywała mu się różnica między dobrem a złem. Twierdził: – Na wojnie za zabijanie ojców rodzin dostawałem odznaczenia, teraz czeka mnie śmierć.
Mimo prób obrony, by wykazać iż zabójca nie zdawał sobie sprawy z tego co czyni, opinia lekarska była jednak jednoznaczna: Kłodek w chwili popełniania zbrodni był świadomy. W ekspertyzie przedstawionej w czasie procesu znalazły się takie słowa:
– Oskarżony jest zupełnie zdrów na umyśle i niedotknięty żadną chorobą umysłową, Znawca wyklucza, by sprawca, w chwili popełnienia czynu, znajdował się w stanie przemijającego zaburzenia umysłu, a obronę jego, idącą w tym kierunku, że od chwili pochwycenia za siekierę niczego nie pamięta – uważa za niewiarygodną i nieprawdopodobną.
Kat odjechał z kwitkiem
Ponieważ od początku wymiar kary wydawał się przesądzony, już w pierwszym dniu procesu pojawił się kat. Jego dane były utajnione, ale w prasie – jeszcze przed ogłoszeniem wyroku – znalazła się taka charakterystyka wykonawcy egzekucji i czynionych przez niego przygotowań:
– Jest to młody człowiek, liczący lat około 30, nosi białe kamasze i angielski wąs. Kat zamieszkał w więzieniu. Na podwórzu więziennym została już wzniesiona szubienica, czekająca na swą ofiarę, której losy jeszcze się ważą. Mogłoby się zdawać, że nasuną się pewne trudności w szukaniu pomocników dla kata, tymczasem – co zresztą jest ciekawym i charakterystycznym przyczynkiem do obecnie panujących stosunków – w pięć minut po postawieniu oferty przez kata, zgłosiło się dwóch kandydatów, którzy zgodzili się na asystencję przy egzekucji za wynagrodzeniem po 40 złotych. Kat ubolewał, że we Lwowie zapłacił pomocnikowi tylko 25 zł. Kat nie zachowuje zbytnio swego incognito, lecz nader często przechadza się po korytarzach sądowych.
5 lutego sąd wydał wyrok. Oskarżony został jednomyślnie uznany winnym zbrodni rabunkowego morderstwa i skazany na karę śmierci przez powieszenie. Ogłoszono, że egzekucja ma nastąpić dwie godziny po wydaniu wyroku, sędzia wezwał skazańca do przygotowania się na spotkanie ze śmiercią. Kłodek wydawał się na sali rozpraw nieobecny. Przyjął wyrok z obojętnością Obrońca poprosił sąd o odroczenie egzekucji o godzinę celem umożliwienia przedstawienia kancelarii prezydenta RP wniosku o łaskę. Niespodziewanie po pewnym czasie nadeszła telefoniczna informacja, iż prezydent Ignacy Mościcki skorzystał z przysługującego mu prawa i skazanego ułaskawił , wstrzymując wydanie wyroku.
W skąpych relacjach prasowych nie zachowały się szczegóły i uzasadnienie tego, dość zaskakującego, biorąc pod uwagę charakter zbrodni ułaskawienia.
Można się tylko domyślać, że kancelaria prezydenta mogła wziąć pod uwagę zasługi skazańca w czasie jego działalności na Górnym Śląsku. Z tamtego okresu znane są podobne przypadki. Publiczność opuszczała salę rozpraw wyraźnie wzburzona, kat pakował się nie wykonawszy zlecenia. Nie znamy dalszych losów zbrodniarza. Zapewne kara została mu zamieniona na długoletnie, może nawet dożywotnie więzienie. Ale to już tylko przypuszczenia, których nie udało się zweryfikować.
fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Autor jest wydawcą i redaktorem naczelnym dwumiesięcznika „Podkarpacka Historia” oraz portalu www.podkarpackahistoria.pl. W marcu ukaże się jego książka „Byk, Maczuga i inni…” przedstawiająca najgroźniejszych przestępców okresu międzywojennego działających na terenie dzisiejszego Podkarpacia. Kontakt: redakcja@podkarpackahistoria.pl
Wokanda Obywatelska
dla tych, którzy nie chcą być sami w sądzie
Czeka Cię rozprawa w sądzie?
Zgłoś swoją rozprawę na stronie
wokandaobywatelska.pl
Zrób to za pomocą odpowiedniego formularza zamieszczonego na tej stronie. To umożliwi zainteresowanie nią publiczności. Obecność niezależnej publiczności zwykle wpływa pozytywnie na przebieg procesu. Obserwatorzy Wokandy Obywatelskiej – prócz sprawowania roli niezależnej publiczności – notują to, co zaobserwowali podczas rozprawy, a notatki przekazują Fundacji Court Watch Polska. Na Twoją rozprawę zapraszani są obserwatorzy z danej miejscowości i okolic. Zwiększysz szansę na obecność obserwatorów zgłaszając swoją rozprawę odpowiednio wcześnie (z co najmniej tygodniowym wyprzedzeniem). Rozprawy z udziałem obserwatorów przebiegają najczęściej zgodnie z procedurą. Jeśli jednak będzie miała miejsce sytuacja niewłaściwego potraktowania stron, obserwator poinformuje o tym pracowników Fundacji.