„STSD” sztuka Małgorzaty Szyszki na deskach BWA
Nie wszystko się kończy po zapuszczeniu kurtyny.
Jerzy Szaniawski, Dwa teatry
Sztuka teatralna zawładnęła w weekend (19 czerwca) salą sanockiego BWA. Wypełniona po brzegi widownia, scena pełna sztuki, a na niej aktorzy. Spektakl, który przedstawiono, nosi tytuł „STSD” czyli zespół stresu pourazowego. Jeżeli weźmiemy pod uwagę objawy prawdziwej jednostki chorobowej PTSD, takie jak nadmierna czujność, drażliwość i wybuchy gniewu to wyłania się zarys potencjału scenicznego tej sztuki.
„Znajdujemy się w jednym z ośrodków wypoczynkowych „gdzieś” w Polsce. Właśnie rozpoczął się kolejny turnus terapeutyczny. Bierze w nim udział grupa kuracjuszy, którzy postanowili dobrowolnie poddać się zbiorowej psychoterapii – prowadzonej przez ambitną panią psycholog/psycholożkę (osoby cierpiące na syndrom politycznej poprawności – prosimy o skreślenie niepoprawnej formy…) U wszystkich z nich zdiagnozowano zespół PTSD. Podczas sesji dojdzie do pragmatycznego wydarzenia, które w efekcie doprowadzi do zaistnienia tajemniczego zespołu chorobowego STSD. Konsekwencje tego wydarzenia, dotkną nie tylko kuracjuszy.”
Premierowe przedstawienie skończyło się owacją na stojąco. Widzowie bardzo długo bili brawa. Co wyjątkowego było akurat w tej premierze? Większość spektakli jakie wystawiał Teatr BWA, była napisana przez autorów nieżyjących bądź żyjących ale np. na innym kontynencie. Tym razem wyjątkowo Małgorzata Szyszka wybitny reżyser, dramaturg była obecna na premierze.
– Wystawiając ten spektakl, zadzwoniłem do Małgorzaty pytając o zgodę i takową otrzymałem pod warunkiem, że autorka otrzyma zaproszenie na premierę, co też uczyniłem – tymi słowami Sławomir Woźniak (reżyser, a zarazem kierownik BWA) rozpoczął spotkanie po premierze.
Zapytaliśmy Małgorzatę Szyszkę, jak i aktorów o wrażenia po spektaklu.
– To jest bardzo trudne określić swoje uczucia. Gdy oglądasz napisaną przez siebie sztukę, czujesz jakieś zakłopotanie. Słyszę tekst i zastanawiam się, czy ja to rzeczywiście napisałam. Tekst zupełnie inaczej brzmi na scenie, niż jak się go pisze na papierze. Od papieru do sceny zaszedł ogromny proces. Mam nadzieję, że aktorzy i widzowie dobrze się bawili i czuli się jak na swoistej terapii. – skomentowała autorka. – Bardzo dziękuję Sławkowi za pochylenie się nad moją sztuka, a aktorom za tchnienie życia w postacie.
Aktorzy podczas spotkania dowiedzieli się, że pretekstem do napisania tekstu były autentyczne wydarzenia. Małgorzata brała udział w zajęciach podczas których jeden z uczestników wstał i wygłosił słowa, które stały się głównym monologiem w sztuce. Kolega który mówił te słowa, oczywiście zgodził się na opisanie wydarzenia, natomiast reżyserka dodała „resztę” czyli wplotła sytuacje i prawdziwy tekst w spektakl.
– Ta niesamowita chwila dla mnie inspiracją. Wszyscy dobrze się bawili, terapeuta prowadził zajęcia i nagle wstał mężczyzna który zachował się tak, a nie inaczej. Autentycznie terapeuta uciekł, a wszyscy inni zaczęli się zajmować tym mężczyzną. Ta sztuka jest dla mnie bardzo ważna jak i dla tych osób które przez przypadek lub nie znalazły się na wojnie, czy w warunkach wojennych.
Prace nad sztuką trwały prawie dwa lata, ale głównym powodem zwłoki, był problem pod tytułem „covid”.
– Małgosia przysłała mi tekst i prawdę mówiąc przeczytałem raz, a potem drugi i go odłożyłem. Pracowaliśmy wtedy nad innym spektaklem, które również musieliśmy na chwilę przerwać. Pewnego dnia ponownie wziąłem tekst w ręce i skupiłem się na ilości osób. W sztuce było ich pięcioro jak w naszym zespole. Liczba aktorów zgadzała mi się idealnie, ale płeć postaci rozkłada się inaczej niż aktorów którymi dysponowałem. Było więcej panów niż pan. Musiałem popracować nad adaptacją tekstu pod skład naszego zespołu. Trwało to chwilę, ale myślę, że udało mi się zachować ideę sztuki. – podsumował spektakl Sławomir Woźniak.
Zapytaliśmy aktorów, czy były momenty z którymi mieli trudności lub odwrotnie co sprawiło, że tak dobrze wtopili się w wykreowane postacie.
Wacław Bojarski czyli Mężczyzna I – W sztuce jestem Wojtkiem lat 40, a naprawdę mam 54 lata, jednak uważam, że praca w szkole z dziećmi odmładza i przez to wolniej się starzeje. Dla mnie najważniejsza jest praca z zespołem. Mam problemy z zapamiętaniem tekstu liniowego, więc bardzo ważna dla mnie interakcja z zespołem. Pierwsze próby może są sztywne, ale w miarę mijania czasu, dzięki uwagom naszego reżysera, teksty, dialogi, postaci stają się bardziej autentyczne i elastyczne. Reakcje stają się naturalne, często spontaniczne. Osobiście dodałem od siebie kilka zdań. W takich sytuacjach zdarza się, że dostaje reprymendę od Sławka, a czasem mnie pochwali. Robimy to po prostu dla was. Jeśli państwo wychodzą ze spektaklu z przemyśleniami i uśmiechem na twarzy to jest nasz sukces.
Andrzej Kutiak Mężczyzna II – W spektaklu wystąpiłem jako Paweł. I dopiero po spektaklu dowiedziałem się, że grałem autentyczną postać. Najtrudniejszą sprawa było dla mnie znalezienie emocji. Nigdy nie byłem na wojnie. Mogłem sobie jedynie wyobrazić dzięki filmom dokumentalnym, co się dzieje podczas konfliktów zbrojnych, jak to w człowieku się odkłada i jaka jest potrzeba wyrzucenia tych emocji z siebie.
Izydora Rydosz Kobieta II – Spektaklowa Mariola to ja. Dla mnie jest to pierwszy występ przed publicznością. Strach mnie paraliżował, ale w pewnym momencie puściło. Cieszę się że mogę być częścią zespołu.
Agnieszka Boratyń KOBIETA II – Najtrudniejszą i najlepsza zarazem chwilą spektaklu, dla mnie i mojej bohaterki Marysi, było „zasysanie” pani Marioli. Poważnie, każda próba kończyła się śmiechem, więc dziś podczas premiery wspięłam się na wyżyny opanowania i udało się! Bardzo trudną sceną była dla mnie scena przytulania się do Pawła. Nie jestem osobą, która lubi przytulanie, ale próba po próbie oswajałam się z ta sceną. A teraz, to bym sobie siedziała przytulona do Pawła cały czas.
Katarzyna Góralska PSYCHOLOG/PSYCHOLOŻKA – Najtrudniejszym dla mnie zadaniem było nauczenie się poprawnego i szybkiego wymawiania jednostek chorobowych. Pomogła mi w tym Izydora, która jest anglistką. Ten „bełkot psychologiczny” był po prostu trudny. Z wykształcenia jestem psychoprofilaktykiem społecznym więc wczucie się w role stało się bardzo naturalne. Cieszę się, że mogłam zagrać wieloma emocjami, zwłaszcza złością, która uwielbiam na scenie! Rola jest ekspresyjna i dała mi się „wyżyć”.
Na sali wśród zaproszonych gości znalazła się Maria Lamers. Los pokierował do bla bla cara, którym do Sanoka jechała Małgorzata Szyszka. Maria Lamers to wokalistka, poetka, kompozytorka i malarka, wykładowca Krakowskiej Szkoły Jazzu i Muzyki Rozrywkowej.
– Jestem pod wrażeniem. Złożyłam wielkie gratulacje aktorom i reżyserowi. Oprawa muzyczna, stroje wszystko było dopracowane. Postacie były autentyczne i dopracowane. Wielką przyjemność sprawiło mi dotarcie do Sanoka i czas spędzony w BWA. Pani Małgosi proponuję, by był to pierwszu odcinek tej sztuki. Widzę potencjał na coś więcej niż tylko jeden spektakl. Wszyscy jesteśmy po traumie związanej z ostatnimi miesiącami, więc jest temat nad którym można się pochylić. – podsumowała artystka. Na koniec dodała, że chciałaby przyjechać do Sanoka na warsztaty teatralne z aktorami BWA. Trzymamy za to wydarzenia kciuki.
Bełkot psychologiczny, zasysanie, przytulanie, emocje powojenne, chwile tragiczne i komiczne to mogą jeszcze Państwo ujrzeć 3 lipca ponownie na deskach BWA. Warto się wybrać i na własnej skórze przekonać się, jak dobra jest sztuka tworzona przez sanoczan, którym życzymy desek sceny krakowskiej i warszawskiej.
Ostatnie komentarze