Dwa oblicza pomocy

Dwudziesty czwarty lutego trwale zapisze się w pamięci wielu z nas. Wybuch wojny na Ukrainie zmobilizował wielu Polaków do pomocy. Od najdrobniejszych gestów, jak zakup jedzenia czy środków czystości, po przyjęcie uchodźców pod swój dach budzą podziw i nadzieję, a ta ostatnia jest szczególnie ważna w dzisiejszych czasach. Przebywając w magazynie, zorganizowanym przez stowarzyszenie Łączy nas Sanok, na własne oczy widziałam, ile drzemie w nas bezinteresownego dobra.

Kto pomaga? Ludzie. Zwyczajni, mijani na ulicy mieszkańcy miasta, którzy wspierają uchodźców jak potrafią, a wolontariuszy wynagradzają dobrym słowem i uznaniami wobec innych, którzy tak jak oni dołożyli swoją cegiełkę do wciąż zapełniającego się magazynu powstałego w hotelu Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji. Wielokrotnie mijałam się na korytarzu z dyrektorem Ośrodka – zabiegany z dzwoniącym telefonem w kieszeni zapewnia, że są gotowi udzielić pomocy każdemu potrzebującemu i tak też się dzieje. Kto zgłasza się po dary? Często to rodziny, które przyjęły pod swój dach mieszkańców Ukrainy. Wiadomym jest, że polskie zarobki i wprowadzony polski ład, a co za tym idzie rosnące ceny wszystkiego, znacznie pogorszyły status społeczny wielu obywateli, jednak nie zniechęca ich to do niesienia pomocy bardziej potrzebującym. Dach nad głową, chwila wytchnienia, ciepły posiłek, herbata. Niby nic, a jednak otrzymany za to uśmiech wdzięczności wynagradza wszystko. Magazyn, taki jak ten na MOSiR, pomaga takim rodzinom w zabezpieczeniu najważniejszych potrzeb dla przyjętych obywateli Ukrainy. Słowo „dziękuję” jest dzisiaj częściej słyszane. Chwilami przypomina mi to czasy z początku wybuchu pandemii, kiedy nasze „jutro” było zachwiane i niepewne. Serdeczność, tylko tyle, bo przecież jutra może nie być. Czasami w magazynie pojawiają się obywatele Ukrainy, którzy proszą o drobne wsparcie w dalszej podróży. Kilka przekąsek, woda do picia, tak niewiele, i chociaż serce zaściska się w piersi, cieszysz się, że możesz pomóc, chociaż tak, chociaż na chwilę. Życzysz dobrej podróży, a w międzyczasie odbierasz kolejne towary od darczyńców, które trzeba posegregować i położyć na właściwe miejsce, by później nie błądzić jak dziecko we mgle, tylko sprawnie wyciągnąć potrzebne rzeczy. To trochę jak praca w sklepie, tyle że nikt za nic nie płaci. Jedynie skromne „proszę” i „dziękuję”.

Każdy pomaga, jak potrafi. Jedni w magazynach, inni przynosząc dary, a jeszcze inni pakują się i jadą pomagać tam, gdzie pomoc jest potrzebna na „wczoraj” – dworzec w Przemyślu, przejścia graniczne. Transporty z żywnością, ubraniami i kocami krążą niemal na okrągło. Hollywood ma Supermana, Batmana czy Kapitana Amerykę. Bohaterami naszych czasów są oni – zwyczajni ludzie, wolontariusze, którzy spędzają sen z powiek, by pomagać. Tylko tyle i aż tyle.

Jednak pomoc ma swoje drugie oblicze, to które bardziej mnie niepokoi, a czasami przejmuje trwogą, jak jednocześnie dobre i okrutne potrafi być społeczeństwo.

Wyobraźcie sobie, że właśnie przebyliście pieszo setki kilometrów, jesteście zziębnięci, przerażeni i głodni. Jedyne o czym marzycie, to chwila wytchnienia, spokoju, bez rozbrzmiewającego w głowie alarmu bombowego, który od wielu nocy sprawiał, że nie wiedziałeś, czy przetrwasz noc. Siedząc w korytarzu, bo spaniem nie można tego nazwać, tuląc do piersi dzieci zastanawiasz się, czy tej nocy zbombardują również was. Taaak… To jedna z historii, którą dane mi było usłyszeć. Strach w głosie mojej rozmówczyni do dzisiaj słyszę w głowie. Ale wróćmy do początku. Jeżeli już sobie to wyobraziliście, to przejdźmy dalej. Przekraczacie polską granicę, a zewsząd atakują was flesze. Rozumiem aparat działania branży dziennikarskiej. Wiem, że żyjemy sensacją, tyle że to już nie jest tania sensacja, a wojna, która pozbawia godności obywateli, którzy niczym się od nas nie różnią. Spójrzmy na popularne serwisy społecznościowe, na które każdy z nas wrzuca zdjęcia, oczywiście te, na których wyszliśmy najlepiej. To jest jasne jak słońce. Kto z nas chce pokazywać swoje zmęczone, gorsze oblicze? Dlaczego więc robimy to innym? Rozumiem, że trzeba ukazać horror i konsekwencje wojny, ale skoro nazywamy się wolontariuszami, to nimi bądźmy. Nie róbmy zdjęć z ukrycia, by pokazać, że jesteśmy na miejscu i pomagamy. Nie wystarczy ci, że jesteś? Że pomagasz? Że czynisz dobro? Naprawdę musisz jeszcze to pokazywać? Relacje fotograficzne zostawmy ludziom, którzy uchwycą to znacznie lepiej, bo są w swoim fachu profesjonalistami. Czy naprawdę zdjęcie siatki czy paczki pampersów, które niesiesz do magazynu, jest konieczne? Czy krytykuję? Tak, chyba tak. Bo to groteskowe i zupełnie nikomu niepotrzebne. Już Pitagoras twierdził, że „Głupca poznaje się po jego mowie, a mądrego przez milczenie”. Na koniec zacytuję jeszcze jedną osobę, ale najpierw przeanalizujmy słowa Pitagorasa. Możecie to zrobić według własnego uznania, jednak ja pozwolę sobie dodać coś od siebie. Wojna w obecnych czasach to nie tylko konflikt zbrojny, ale również szeroko pojęty cyberterroryzm. Zadaniem ataków cybernetycznych jest wywoływanie chaosu i dezinformacji. Myślę, że wszyscy o tym wiedzą. Publikując masę postów o tym, gdzie, kto, co i po co, dokładacie swoje trzy grosze. Zapytacie dlaczego? Bo w obecnych czasach każda informacja jest na wagę złota, a każde zdjęcie, również to publikowane przez was, może być wykorzystane przeciwko. W gruncie rzeczy może się okazać, że wcale nie czynicie dobra, tylko wprost przeciwnie. Propaganda to w końcu nieodłączny element każdej wojny. Dlatego nie wierzcie we wszystko, co czytacie i zastanówcie się, co publikujecie i przekazujecie dalej. Zamiast setnego posta z siatką czy wolontariuszami przekazujcie jasne komunikaty, co i komu potrzebne. Zamiast selfie z uchodźcą, zapytajcie czego potrzebuje, wysłuchajcie go – czasami jedyne, czego potrzebują, to kubek gorącej herbaty i rozmowa.

Obiecałam jeszcze jeden cytat. Tym razem ponadczasowa Emily Bronte napisała „Gdybym mógł, zawsze pracowałbym w ciszy i w ukryciu i pozwoliłbym, by moje wysiłki były widoczne po wynikach”. Naprawdę. To co zrobicie, zaprocentuje i wróci do was. Zapewniam. I nie potrzebujecie do tego miliona zdjęć, a jeśli już, to zachowajcie je dla siebie, by wspomnieć czasy, których nikt z nas nie sądził, że dożyje, jako przypomnienie albo nawet lekcję, że zło jest, ale również i dobro – w nas. Bezinteresowne, o czym przekonuję się każdego dnia.

Na koniec chciałam pogratulować wszystkim wolontariuszom, ale nie tylko tym, którzy pomagają ludziom, ale i również naszym czworonożnym przyjaciołom. Siły i nadziei na lepsze jutro!

esw