O zwykłym żołnierzu z okopu – Andriy Yurkevych opowiedział nam swoją historię

Urodził się w Drohobyczu w obwodzie lwowskim, z wykształcenia jest filozofem. Przez 15 lat, aż do wybuchu wojny pracował w teatrze studenckim jako reżyser, ponadto jest przewodnikiem i dziennikarzem radiowym. W dniu wybuchu wojny powołano go do armii. Na froncie spędził osiem długich miesięcy. Teraz jest już w domu, wśród swojej rodziny. Był w miejscach najcięższych walk, w tzw. strefie „zero” , gdzie granicę pomiędzy żołnierzami ukraińskimi a okupantami wyznaczała rzeka. Sam o sobie mówi „zwykły żołnierz ze zwykłego okopu”. Andriy Yurkevych opowiedział nam swoją historię.

Wspomnienie Ustianowej

– Tak się stało, że rodzina mojego ojca pochodzi z Bieszczadów, z przygranicznej wsi Ustjanowa – przygranicznej do tego stopnia, że w 1945 roku pas graniczny między Związkiem Radzieckim a Polską podzielił rodzinną miejscowość mojego ojca na pół. Granica rozdzieliła nie tylko piękne górskie krajobrazy, lecz także sąsiadów, ich domy i losy. Rodzina mojego ojca znalazła się wśród 214 Ukraińców, których wysiedlono z Ustjanowej − na mocy umowy o wymianie ludności − do Związku Radzieckiego, w dalekie stepy pod Odessą i Chersoniem. Jakimś cudem moi krewni zdołali stamtąd uciec i osiedlili się tak blisko swojego byłego domu, jak tylko się dało. Mieszkali najpierw w Laszkach Murowanych koło Chyrowa, również przy samej granicy, potem zaś na dobre przenieśli się do Drohobycza, gdzie się urodziłem opowiada Andriy.

W 1951 roku Ustjanowa wróciła do Polski. Granica, dzieląca wieś, zniknęła, ale jego krewni pozostali po jej wschodniej stronie na zawsze, licząc, że kiedyś jeszcze zobaczą rodzinną miejscowość. Te nadzieje nigdy się nie spełniły za ich życia. Andriy był pierwszą osobą z rodziny, która odwiedziła Ustjanową po kilkudziesięciu latach.

– W dzieciństwie babcia i dziadek sporo mi o Ustjanowej opowiadali: o wysokich górach w pobliżu i bystrych rzekach. Opowieści brzmiały jak bajka, której fabuły już sobie nie przypomnę, ale świetnie pamiętam, że Ustjanowa jawiła mi się wtedy jak kraina mityczna, leżąca gdzieś za morzami, za górami, na innym kontynencie, jak mi się wówczas wydawało, jednym słowem tysiące kilometrów od Drohobycza. Jakież było moje zdziwienie, kiedy poszedłem do szkoły i szybko odkryłem, że Ustjanowa leży niecałe sto kilometrów od mojego domu. Udało mi się odwiedzić tę bajkową krainę. Góry tam rzeczywiście są, ale gdzie im do Himalajów. I rzeczułka jest. Wąziutka. Mimo to, jest to dla mnie miejsce magiczne. Metafizyczna przestrzeń tradycji i emocji. Archetyp mojej rodziny. Każdy powinien mieć swoją Ustjanową – wspomina.

Andriy był w Polsce już wiele razy, ma tutaj wielu przyjaciół i znajomych. Czuje nierozerwalną więź z ludźmi zamieszkującymi te tereny. Otrzymał również stypendium Gaude Polonia Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Pierwszy dzień wojny

– Wstąpiłem do wojska w dniu, w którym wybuchała wojna. Już od kilku miesięcy czuło się pewne napięcie, to że może dojść do najgorszego scenariusza, jednak nigdy nie przypuszczałem, że to się ziści, że zostanie zbombardowane moje miasto – Drohobycz. Dla nas, było to nie do przyjęcia, że coś takiego może się wydarzyć w XXI wieku – wspomina pierwszy dzień wojny Andriy.

Drohobycz był bombardowany kilkukrotnie, w mieście znajduje się rafineria – jeden ze strategicznych punktów. To miasto wielu kultur, to właśnie tutaj zamieszkiwali Polacy, Ukraińcy i Żydzi. Widać to chociażby po architekturze. Ludzie z terenów przygranicznych mają wiele wspólnego, historię, rodzinę i tematy do rozmów. W blisko 80-tysięcznym mieście zamieszkuje teraz około 130-tysięcy mieszkańców, to ofiary wojny, które musiały opuścić swoje domy, a schronienie znalazły w Drohobyczu.

24 lutego, gdy Andriy dowiedział się, że wybuchała wojna, najpierw musiał jechać do rozgłośni radiowej. To była jego najtrudniejsza audycja radiowa w życiu.

– Musiałem poinformować moich słuchaczy o tym co się wydarzyło, a zarazem uspokoić ich, aby nie zaczęli panikować, by nie kupowali w sklepach wszystkiego na zapas. Było to bardzo trudne, bowiem nad naszymi głowami latały samoloty, słychać było wybuchy, panował straszny hałas – opowiada.
Przez półtorej miesiąca stacjonował w zachodniej części Ukrainy, a następnie przeniósł się na Donbas, wtedy kiedy trwały Święta Wielkanocne. Służbę pełnił w tak zwanej strefie „zero”. Granicę między nimi a wrogiem wyznaczała rzeka Siewierskij Doniec. Po jednej stronie stali Ukraińcy, po drugiej Rosjanie.

– Każdego dnia widziałem naszego wroga, dzieliła nas tylko rzeka, około 300 metrów. Słyszałem jak rozmawiają, jak się śmieją. Myśleliśmy tylko, aby nie udało im się przedrzeć na naszą stronę, musieliśmy utrzymać ponad wszystko nasze pozycje – wspomina.
Mit o wielkiej potędze militarnej Rosji upadł. Wielu z nich ginie bezsensowną śmiercią w imię ideałów, chorych wymysłów jednego człowieka. Często to są młodzi chłopcy, którzy wysyłani są na pewną śmierć, to niewyszkoleni żołnierze, którzy stanowią mięso armatnie. Rosjanie nadal posiadają dużo sprzętu bojowego, jednak często jest on przestarzały.

– Rosjanie są jak wielka czarna chmura, musimy ich zatrzymać, by nie udało im się pójść dalej. Oni nie pozostawiają po sobie nikogo żywego. Nie mieli nawet oporów, by zabijać swoich rosyjskojęzycznych braci, którzy zamieszkują nasze ziemie. Gwałcą nawet swoje kobiety, nie ma dla nich to żadnego znaczenia. To zwykłe barbarzyństwo, które dzieje się teraz na naszych oczach w XXI wieku – twierdzi.

Andriy służbę pełnił w 103. Lwowskiej Brygadzie. Mówi o sobie „zwykły żołnierz, ze zwykłego okopu”.

– Dla mnie, dla człowieka, który nigdy nie był w wojsku przebywanie na linii frontu wraz z pięciuset innymi żołnierzami, z bronią w ręku i świadomością, że w każdej chwili możesz stracić życie, było ciężkim przeżyciem. Przebywanie w okopach, w mrozie, deszczu, śniegu odbija się na naszym zdrowiu. Możesz liczyć tylko na siebie. To przede wszystkim permanentny stres – relacjonuje.

Andriy uważa, że po zakończeniu wojny Ukraina będzie się mierzyć nie tylko z odbudową kraju, ale także z powrotem do zdrowia, nie tylko fizycznego, ale także psychicznego żołnierzy, którzy walczyli przeciwko Rosjanom. Już teraz odbywają się specjalne szkolenia, dzięki którym ludzie, a także żołnierze mogą zrozumieć co dzieje się w ich głowie.

– Wiem, że już nie będziemy tacy sami jak przed wojną, ale musimy działać, bowiem żołnierze, którzy byli najbliżej tych okropnych rzeczy jakich dopuścili się Rosjanie będą musieli wrócić do społeczeństwa. Wojna zostanie w nas na zawsze, to zbyt traumatyczne przeżycia o których nie da się zapomnieć na zawołanie – uważa.

Jego marzeniem jest to, by jak najszybciej nastąpił pokój. Uważa, że nie wolno pozwolić Rosji rosnąć w siłę, by nadal była potęgą. Historia wielokrotnie pokazała, jaki to naród, żądny krwi i terytorium. Polacy również mają tego świadomość. Dlatego musimy dążyć do tego, aby Rosja zapłaciła za swoje zbrodnie, aby już nigdy nie dopuściła się takich czynów wobec innego narodu.

– Powrót do normalności to długa droga, nie wiem ile osób zostanie w kraju, wiem jedno, że nie da się odbudować relacji z Rosją, a nawet osoby, które mieszkały w Ukrainie, a które popierały okupanta, zaprzestały używać ich języka. Wiele osób nie ma gdzie wrócić, pozostanie na obczyźnie, wiele z nich straciło swoich bliskich i nie chce powrócić do kraju ze względu na wspomnienia o swoich bliskich, którzy odeszli. Wojna umocni nasz naród, już nigdy nie będziemy tacy słabi, odbudujemy nasz kraj – twierdzi.

– Mam dwójkę małych dzieci, gdy szedłem na wojnę, to moja młodsza córka Teresa dopiero zaczęła się uczyć chodzić, starsza ma osiem lat – już zaczęła rozumieć co się wokół dzieje. Było nam ciężko, ale miałem pełne poparcie od moje żony, wiedzieliśmy, że nie mamy innego wyjścia i muszę iść bronić Ojczyzny, także dla przyszłości moich dzieci – mówi.

Pomoc Polski

Kiedy wybuchała wojna, Ukraińcy mogli liczyć na Polaków, którzy ruszyli z pomocą. Dla Andryia, jak i wielu jego rodaków, było to coś niesamowitego, że Polska, jako kraj udziela im swojego wsparcia i nie pozostali sami. Andriy wspomina historię jaka przytrafiała się jego batalionowi. Otóż otrzymali paczkę z generatorem prądotwórczym, wraz z flagą Polski i Ukrainy z podpisem: „Prezent od grupy: Zjebów Bieszczadzkich dla armii ukraińskiej”.

– To było bardzo śmieszne, pomimo sytuacji, w której się wówczas znajdowaliśmy, ale dzięki takiemu gestowi wiedzieliśmy, że po drugiej stronie granicy są ludzie, na których możemy liczyć. Otrzymałem wiele telefonów od przyjaciół z Polski, którzy ofiarowali pomoc – dopowiada.

Według niego Polacy, jako naród powinni otrzymać pokojową nagrodę Nobla, to właśnie dzięki nim Ukraina nadal walczy, a strefy przygraniczne były bramami, które otworzyły się dla Ukraińców uciekających przed wojną. Sanok również aktywnie włączył się w pomoc, były organizowane zbiórki najpotrzebniejszych artykułów, które następnie przekazywano na Ukrainę. Dużą rolę w rozdysponowaniu darów miały parafie. W Drohobyczu funkcjonuje rzymskokatolicki kościół pw. św. Bartłomieja, w którym proboszczem jest ks. Mirosław Lech, który pomagał zarówno ofiarom wojny, ale także żołnierzom.

– Symboliczne jest to, że po raz ostatni obchodzimy święta według kalendarza juliańskiego, czyli tak jak w religii prawosławnej, podobnie jest w Rosji. Następne święta Bożego Narodzenia będziemy obchodzić równocześnie z obrządkiem rzymskokatolickim, tym samym odcinając się od prawosławnej rosyjskiej cerkwi i kultury, bowiem Ukraiński Kościół Prawosławny Patriarchatu Moskiewskiego, który zrzeszał do tej pory najwięcej osób w kraju jest powiązany z Moskwą, dlatego ludzie zaczęli się od niego odwracać – klaruje.
Wojna pokazała również, jakie są obecnie relacje polsko-ukraińskie, pomimo tragicznej historii. Niedawno Polskę odwiedził prezydent Ukrainy, Wołodymyr Zełenski – to była pierwsza oficjalna wizyta prezydenta od czasu rosyjskiej inwazji.

– Kiedy skończy się wojna, mam nadzieję, że nasze relacje nadal będą tak dobre, jak są obecnie. Zapraszam was na Ukrainę i dziękuję za wszystko, co dla nas robicie.

Teatr

Po zwolnieniu ze służby od nowa zaczął się zajmować teatrem. Wraz z żoną, która jest aktorką i reżyserką zorganizowali kilka spektakli opowiadających historię ludzi, którzy przeżyli wojnę. W Lublinie trwają przygotowania do spektaklu teatralnego, który będzie opowiadać historię dwojga narodów – Ukraińców, którzy uciekli przed wojną i Polaków, którzy ich ratują. To wciąż żywe historie, prawdziwe emocje, które muszą zostać opowiedziane. Andriy otrzymał rezydencję od Instytutu Teatralnego w Warszawie. Teraz czeka na decyzję ukraińskiego ministra kultury dotyczącą zgody na wyjazd do Polski. Pragnie przedstawić historię ludzi, których dotknęło piekło wojny, a którzy znaleźli schronienie w Polsce. Dopiero teraz zaczynają się otwierać i opowiadać o zbrodniach jakich dopuścili się Rosjanie. Na szczęście są ludzie i instytucje, które zbierają te dramatyczne relacje, które opowiadające o zbrodniach wojennych, które trzeba udokumentować. Polska zbiera wszystkie materiały i dowody, dzięki którym Rosjanie będą mogli zostać postawieni przed sąd.

– Nie wiem kiedy to się skończy, zależy to tylko od jednej osoby, która nie chce tego zakończyć. Dlatego Ukraińcy muszą zwyciężyć na polu walki, nie możemy zgodzić się na ugody. Polska jest naszym największym sojusznikiem, wraz ze Stanami Zjednoczonymi i Wielką Brytanią. Mam nadzieję, że pod koniec wiosny Ukraińcy przeprowadzą ofensywę. Jeśli odbijemy Krym, wówczas padnie Rosja, a my zaczniemy odbudowywać nasz kraj – dodaje na koniec Andriy.

Dominika Czerwińska