Jubileuszowy występ zespołu Kretes
Koncert na miarę 40-lecia
Ponad dwieście osób zebrało się w Eliksir Coctail Bar, by świętować
z grupą Kretes jej 40-lecie. Powiedzieć, że pod sceną nie było gdzie wsunąć kartki papieru, to nic nie powiedzieć.
Zanim usłyszeliśmy znane utworu Kretesian, na scenie wystąpił zespół Coverband, rozgrzewając publiczność znanymi utworami rockowymi. Po krótkiej przerwie, wokalista Jacek Galant, który występuje w obydwu zespołach wyszedł na scenę, by przywitać i podziękować wszystkim za przybycie. Podczas swojego przemówienia wymienił pozostałych członków zespołu, którzy tego wieczoru zagrali dla publiki – Maciej Stasicki, Mariusz „Kola” Dorotniak, Piotr Szlaga oraz Grzegorz Stabryła, a także tych, którzy w ciągu 40 lat tworzyli Kretes. Dodatkowo cieszył fakt, że byli członkowie: Jerzy Haduch, Witek Krzywdzik oraz Grzegorz Srogi uczestniczyli w wydarzeniu, również śpiewając tak dobrze znane i bliskie im utwory. Obserwując to z boku, nie sposób było nie dostrzec radości i wzruszenia. Jednym z chwytających za serce momentów, była chwila, w której pierwszy wokalista Kretesu – Krzysiek „Szaman” Borkowski włączył się do koncertu na kamerze video, by zaznaczyć swoją obecność. Z kolei dla nieżyjącego gitarzysty Sylwka Siedlińskiego zapalono świeczkę, tak by mógł być obecny z Kretesem przez cały koncert. Te wzruszające momenty pokazywały, jak budowała się historia zespołu i ile osób istotnie miało wpływ na formację.
Koncert rozpoczął się energetycznym kawałkiem pt. „Głowy Katów”. Nie było zdziwienia, że wiele osób znało słowa tekstu. Publika, początkowo skromna, rozszalała się wraz z przebiegiem występu. Nie sposób było stać spokojnie, bowiem energia wokalisty zarażała. Wystarczyły trzy utworu i kilka koszulek rzuconych ze sceny, by publiczność udzieliła się euforyczna atmosfera, jaką daje muzyka. Trzeba przyznać, że klimat tworzą ludzie, co pokazał koncert. W przerwach między piosenkami wokalista nie szczędził anegdot, by nawiązać interakcję z zebranymi słuchaczami, a ta odpowiadała równie chętnie. Kolejnym zaskakującym momentem dla zespołu była chwila wręczenia im gitary przez sponsorów – Eliksir Coctail Bar i Art Garage, który ozdobił instrument. Muzycy nie kryli zaskoczenia, ale również radości. W najbliższym czasie gitara zawiśnie na ścianie w Eliksirze, by goście lokalu mogli ją podziwiać, a obecni na koncercie wspominać radosne chwile. Brawom nie było końca. Nienasycona publiczność prosiła o jeszcze jeden utwór, by przedłużyć magię, która miała miejsce sobotniej nocy. Wtedy też po raz ostatni wokalista zwrócił się do tłumu z podziękowaniami.
– Kochani! Śpiewam od trzech godzin i gdyby gardło pozwoliło śpiewałbym kolejne trzy, ale w tej chwili wolę Was zostawić z niedosytem, niż wyjść i zepsuć ostatni utwór. Wasza obecność sprawiła, że poczułem się jak w amerykańskich filmach o gwiazdach rocka. Dzięki! – powiedział Jacek Galant.
Gdyby każdy z nas próbował forsować swoje struny głosowe przez trzy godziny, zapewne „wymiękłaby” znacznie szybciej, i chociaż smutno było pożegnać się z członkami grupy, którzy raczyli uszy świetną muzyką, to wszystko co dobre szybko się kończy. Tak musiało być i tym razem. Ponad trzy godziny dobrej muzyki, wzruszenie i śmiech. Myślę, że zarówno Kretes, jak i publiczność zapamięta ten występ na długo!
Jeden z utworów Kretesu nosi tytuł „Ołówek”, który rozpoczyna się słowami „Widziałem diabła na łące, widok pamiętam do dziś. Modlił się w pozycji klęczącej, na szyi wisiał mu krzyż…”. O genezie utworu opowiedział Maciej Stasicki, wspominając postać Johny’ego Ołówka, którą dzielimy się przy okazji 40-lecia.
– Znali go chyba wszyscy. Chodził nieco bokiem i specyficznie, twardo wymawiał „R”. Na początku myślałem, że Ołówek to ksywka, okazało się że takie ma nazwisko. Ostatni raz spotkałem go koło kościoła oo. Franciszkanów, a akurat mając przypadkiem przy sobie aparat fotograficzny Zenit, taki jeszcze na klisze, zapytałem czy mogę zrobić mu zdjęcie. Janka poznałem osobiście gdy wpadł na próbę „Kretesu” którą mieliśmy w salce na parterze w II liceum u profesora Jerzego Pawliszewskiego. Zapytał czy może pograć na gitarze a jeden z jego kolegów którzy mu prawie zawsze towarzyszyli tłumaczył – Janek musi potrenować! Jak zaczął wymiatać to od razy było słychać że nie jest amatorem w tej dziedzinie – grał świetnie. Co prawda solówki „na głowie” nie zagrał ale chodziły słuchy że zrobił to na jakimś wiejskim festynie, gdzie bawił, gdyż nie unikał alkoholu i „rozrywek plebejskich”. O Johnym w ogóle chodziło po Sanoku dużo legend, a co ciekawe wiele z nich było prawdą. Janek nie unikał towarzystwa lubiącej wypić pod chmurką sanockiej ferajny , był też bywalcem sanockich knajp – pracą się brzydził. Miał przy tym duże poczucie humoru, robił różne żarty i dowcipy twierdząc że robi to „dla programu”. Niektórzy nazywali go „aptekarz” bo szczególnie starannie i dokładnie odmierzał wino, aby wszyscy dostali „po równo”. Lubił też zaczepiać na ulicy dziewczyny, szczególnie te ładne. Zawsze jak mnie spotykał mówił – Cześć Maciek, kiedy zagramy razem koncert? Nosił przy sobie i często pokazywał wycinki z niemieckich gazet, gdzie figurowało jego nazwisko z recenzjami koncertów jakie tam zagrał. Był nieodłącznym elementem folkloru Sanoka. Takim go zapamiętałem… – wspomina Maciej Stasicki.
Po koncercie udało nam się również zamienić kilka słów z Jackiem Galantem, bo właśnie frontman Kretesu był głównym organizatorem przedsięwzięcia.
– To co sobie założyłem, udało mi się zrealizować przy pomocy Piotrka Szlagi i sponsorów. Cały czas miałem w głowie koncert, w którym ze sceny lecą koszulki, a następnie ludzie je zakładają, dzięki temu wytwarza się więź między muzykiem a publicznością. Chciałem też rozdać chociaż części osób pamiątkowe kubki, bo dlaczego nie? Niecodziennie obchodzi się 40-lecie, a dzięki sponsorom miałem środki, które mogłem wykorzystać właśnie na takie działania. Jestem zadowolony, mam nadzieję, że ludzie również na długo zapamiętają ten koncert – powiedział wokalista.
Z pewnością osoby, które tej nocy zjawiły się w Eliksir Coctail Bar zapamiętają ją, jako energetyczną, pełną zwrotów akcji, śmiechu, nostalgii i niedosytu, bo właśnie takie emocje powinny towarzyszyć publiczności po dobrym koncercie.
Emilia Wituszyńska
Ostatnie komentarze