Temat na czasie

Syzyfowe prace polskiej oświaty

Końcem stycznia został opublikowany i przekazany do konsultacji publicznych projekt nowelizacji rozporządzenia ministra edukacji narodowej, dotyczący niezadawania uczniom prac domowych  pisemnych i praktycznych w klasach I-III nauczania początkowego,  a także braku możliwości oceniania przez nauczyciela oraz braku obowiązku wykonywania prac domowych przez uczęszczających do klas IV-VIII szkół podstawowych. Co myślą o projekcie rozporządzenia nauczyciele sanockich placówek? Udało nam się porozmawiać z kilkoma pedagogami nauczania początkowego oraz starszych klas.

 

Wejdzie rozporządzenie

Jak wskazuje Ministerstwo Edukacji Narodowej, zmiany te wynikają  z wieloletniej obserwacji, a także głosów krytyki ze strony rodziców  i uczniów, którzy sprzeciwiali się nakładaniu nadmiernej liczby prac domowych. Na podobnym stanowisku stoi również część nauczycieli, którzy zaczęli zmniejszać liczbę zadawanych zadań. Jak argumentuje MEN, efektywność wykonania tych poleceń zależy od ich jakości, a nie liczby. Ponadto nadmiar prac domowych doprowadza do zmęczenia  i zniechęcenia uczniów. Nie bez znaczenia pozostaje również fakt,  iż mają oni zróżnicowane zasoby domowe czy wsparcie rodziców. Nowelizacja ma też wprowadzić zmiany przepisów, skutkujące tym, że oceny z religii czy etyki nie będą wliczane do średniej.

Projekt zakłada, że rozporządzenie wejdzie w życie z dniem 1 września 2024 r. (z wyjątkiem zmiany dotyczącej prac domowych), a ma być wiążące po upływie 14 dni od ogłoszenia w Dzienniku Ustaw. Jak informowała minister edukacji narodowej Barbara Nowacka, zmiany dotyczące prac domowych będą obowiązywać od początku kwietnia.

I co dalej?

Generalnie wprowadzenie zakazu zadań domowych budzi bardzo wiele emocji, zarówno wśród rodziców, jak i nauczycieli. Pedagodzy spotykają się ze skrajnymi postawami; niektórzy rodzice chcą pisać petycję, by obowiązek zadań domowych był kontynuowany. A co myślą nauczyciele?

– Uważam, że wiele tych kontrowersyjnych rzeczy wynika z faktu, że tak naprawdę nie wiemy, jak to rozporządzenie będzie wyglądało. Na tę chwilę zapowiedzi docierające do nas z mediów to tylko gdybanie  i dopóki nie zobaczymy treści rozporządzenia, to nie będziemy wiedzieli, jak wprowadzać te zmiany w życie. Uważam, że kluczową kwestią jest zdefiniowanie tego, czym jest praca domowa. Odkąd zaczęło się mówić  o tym pomyśle, grono nauczycielskie zaczęło się zastanawiać, czy w tym układzie dzieci w nauczaniu początkowym nie będą miały szansy poćwiczenia tabliczki mnożenia czy pisania liter w domu? Czy będzie to traktowane jako zadanie dla chętnych?  To bardzo ważny etap edukacji  i naszym zdaniem brak zadań domowych nie rozwinie ich należycie – mówi jednak z nauczycielek.

– To nie jest tak, że my nie  dostrzegamy współczesnych problemów. Staramy się nie zadawać dzieciom bezsensownych ćwiczeń domowych, których nie udało się nam zrealizować na lekcjach. Zdajemy sobie sprawę, że często są one wykonywane przez rodziców, czy ściągnięte z Internetu, a przecież nie o to chodzi. W tych czasach rozwiązania są na wyciągnięcie ręki, więc staramy się, by zadania były przemyślane,  a nie bezsensowne – dodaje jedna  z nauczycielek nauczania początkowego.

Wróćmy do podstaw: co powinniśmy nazywać zadaniem domowym?

Wydaje się, że punktem wyjściowym jest określenie, co będzie nazywane pracą domową. Jak mówią rozmówczynie, nie potrafią jednocześnie opowiedzieć się za tym, że zadania domowe powinny zostać zlikwidowane, chociaż wszyscy są zgodni  co do tego, że należy odciążyć dzieci, a nie obarczać je obszernym materiałem, którego nie są w stanie samodzielnie przerobić.

– Podam na swoim przykładzie. 90% moich lekcji nie kończy się  zadaniem domowym, ale mimo to zawsze jest jakieś ćwiczenie do wykonania. Polega ono na powtórzeniu, przeczytaniu i przygotowaniu się do kolejnej lekcji. Czyli to nic innego, jak utrwalenie wiedzy pozyskanej podczas lekcji. Myślę, że zamiast przeładowywać dzieci regułkami, powinniśmy je nauczyć uczyć się,  bo tu leży spory problem. W dobie przebodźcowania dzieci nie potrafią się skupić – tłumaczy historyczka.

– Tak długo, jak będą istniały lektury, będą też zadania domowe, bo jak inaczej przeczytać lekturę, nie zadając jej do domu? Nie ma możliwości czytania jej na lekcji. Wiadomo, że pisanie czy bezrefleksyjne przepisywanie do zeszytów –  na przykład życiorysów – mija się  z celem. Albo streszczanie opowiadań – to absolutnie nie jest praca twórcza, szczególnie że mierzymy się z czatami bazującymi na sztucznej inteligencji, które są w stanie stworzyć wszystko na życzenie. Jeżeli praca domowa nie posiada wymiaru edukacyjnego, to faktycznie nie  ma ona sensu. Jednak w starszych klasach – mam na myśli VII i VIII – które przygotowują się do egzaminu, to niestety wymaga systematycznego wkładu własnego, by ten test zdać – wtrąca polonistka.

– Mogę wypowiedzieć się z perspektywy klas I-III. Czterdzieści pięć minut lekcji to za mało, by dziecko wyćwiczyło pismo, trzymało się w liniach, wypracowało kształt liter. I jeżeli my napiszemy te literki w zeszycie i dziecko ma za zadanie napisać je w domu, to uważam, że nie jest to wysiłek czy przykry obowiązek dla rodziców, którzy są obłożeni obszernym materiałem. Jak słyszymy w mediach, niektórzy rodzice twierdzą, że poświęcają dziecku pół dnia na naukę, ale warto zapytać,  jakie to są dzieci, w której klasie  i dlaczego tak jest – zwraca uwagę nauczycielka nauczania początkowego.

– Warto również podkreślić, że najlepsze zadania to takie, które bardzo nie angażują rodziców, a dziecko może je wykonać samodzielnie. Staramy się zadawać im takie prace, które wykonają z przyjemnością.  Są to różnego rodzaju projekty, przy których dziecko może się uczyć  poprzez zabawę. To się bardzo  dobrze sprawdza. Zadanie może być fajne i twórcze. Czemu również służy zadanie domowe? Dzieci otrzymują od nas wskazówki, a rodzic przeglądając zeszyt widzi, jakie  postępy osiąga jego pociecha. Myślę, że rodzicom zależy na edukacji dzieci – dodaje koleżanka po fachu.

– Rodzice na wywiadówkach często mówią nam, że chcą te zadania domowe, bo gdyby sami mieli zachęcić dziecko do nauki w domu, to graniczyłoby z cudem, ale jak pani zada, to jest święte. Szczególnie to „pani zadała” jest ważniejsze od tego, że rodzic prosi, żeby poćwiczyć  pisanie czy czytanie. W starszych klasach to wygląda trochę inaczej, ale warto nad tym pracować. Aby nauczyć dziecko nauki, trzeba z nim pracować od najmłodszych lat.  W klasach od I do III kompletnie nie sprawdzi się formuła „zadania dla chętnych” – uzupełnia swoją wypowiedź jedna z nauczycielek.

– Kolejnym problemem jest ocenianie prac domowych. Ciężko jest ocenić pracę, przy której pomagał rodzic i taką, gdy dziecko pracowało samo, bo one diametralnie się różnią. Myślę, że warto byłoby zrezygnować z oceniania takich prac, bo doskonale wiemy, jak to wygląda – kwituje historyczka.

Więc kto tak naprawdę jest przeciwnym zadaniom domowym?

Nauczyciele zgodnie wskazują, iż są przeciwni zadaniom, które nic nie wnoszą do edukacji ucznia. Pedagodzy powinni mieć przede wszystkim więcej swobody w realizacji podstawy programowej i to ich ocenie powinno podlegać, które dzieci powinny poćwiczyć w domu, a którym można odpuścić. Warto zwrócić uwagę, iż nie da się prawnie określić wszystkich sytuacji, które mogą obejmować zadania domowe. Pewne obszary wymagają poświęcenia czasu w domu, jak przeczytanie lektury czy poćwiczenie zadań matematycznych. Uczący mówią stanowcze „nie” uzupełnianiu ćwiczeń, które ani nie zaktywizują ucznia, ani  nie wtłoczą mu wiedzy. Wprowadzony zakaz może za to skutkować buntem uczniów, którzy – jak wiadomo – nie lubią wykonywać  nic wykraczającego poza podstawę. Ustalenie zakazu zadań domowych może więc sprawić, że większość uczniów nie poświęci wolnego czasu na podstawowe zgłębianie wiedzy  w domu.

Czy istnieje złoty środek?

Nauczycielom wydaje się, że problem, przez który rząd zaproponował takie rozwiązanie, dotyczy głównie uczniów licealnych, przygotowujących się do matury. Chociaż, jak twierdzą, żeby wprowadzić takie rozporządzenie, zmianie powinien ulec cały system nauczania, a także przerabiany materiał, który jest zbyt obszerny, przez co nauczycielom brakuje czasu do zrealizowania go podczas  czterdziestopięciominutowych lekcji. Często zdarzają się sytuacje, że uczniowie proszą o ponowne umówienie tematu, a nauczyciel nie ma takiej możliwości z uwagi na nieubłagany czas. Nie można też porównywać dużych szkół miejskich z mniejszymi, np. na wioskach, gdzie nie ma świetlic czy zajęć pozalekcyjnych.

Przede wszystkim taka rewolucja nie powinna mieć miejsca pod koniec roku szkolnego. Zmiany edukacyjne są bardzo długim procesem i nie  powinny one powstawać „z dnia  na dzień”. W pierwszej kolejności  powinno się uświadomić dzieci,  nauczyć ich odpowiedzialności, by wiedziały po co się uczą. W zakresie edukacji Polska nadal jest  w ogonie Europy. Wydaje nam się,  że musimy dużo zrobić, dużo powiedzieć, wtłoczyć multum nieprzydatnej w życiu wiedzy, przez co ani  nauczyciele, ani uczniowie nie widzą w tym większego celu. Od tego powinny rozpocząć się zmiany, ponieważ zaczynając od zadań domowych, tak naprawdę błądzimy po omacku na końcowym etapie edukacji.

es