Hotel Warszawski
Przed przyjazdem do Polski martwiłem się, że niczego nie załatwię, nie znając ani słowa po polsku. Na miejscu okazało się, że niektórzy z napotkanych ludzi znali trochę angielski, niektórzy nie, lecz i tak mniej więcej rozumiałem, o czym mówili. Wtedy to do mnie dotarło, mój Boże: MYŚLĘ W TEN SAM SPOSÓB, JAK CI LUDZIE. Znam francuski, niemiecki, angielski, radzę sobie po hiszpańsku, ale nigdy nie miałem tak silnego poczucia emocjonalnego pokrewieństwa we Francji, Szwajcarii czy Ameryce Łacińskiej, jakiego doznałem w Polsce.
Słucham z uwagą dalej, a siedzący naprzeciwko mężczyzna stwierdza – Jestem prawdopodobnie ostatnią osobą w naszej rodzinie, która jest zainteresowana tymi rzeczami i pewnie dlatego skupiam się na zebraniu możliwie największej liczby informacji w nadziei, że może kiedyś ktoś zapragnie dowiedzieć się kim byli jego przodkowie i skąd pochodzili.
James proponuje żywca, wymawiam się mówiąc, że będę jeszcze prowadził samochód. Jest mężczyzną średniego wzrostu. Mierzy jakieś metr siedemdziesiąt, może siedemdziesiąt pięć centymetrów. Wygląda na czterdzieści pięć lat. gęste, lekko siwiejące włosy. Budząca zaufanie twarz. Na życie zarabia przygotowując informacje finansowe dla jednej największych na świecie agencji prasowych. Jego późniejsze maile do mnie miały adres: bloomberg.newsroom. Rozmawiamy o jego rodzinie i poszukiwaniu własnych korzeni. Pokazuje mi kopie starych fotografii i opowiada. Część jego rodziny wywodzi się z Węgier. Prapradziadkowi poszczęściło się w interesach, dzięki czemu zdobył ludzki szacunek. Druga połowa familii pochodzi stąd, z Galicji, a dokładniej z Sanoka.
– Panieńskie nazwisko mojej prababki brzmiało Meiss, kiedy się je wymawiało w jidysz. Przy zapisie hebrajskim alfabetem wszystko powinno być w porządku, ale używając łacińskiego już nie koniecznie. W imperium austro-węgierskim powszechne było, że imiona i nazwiska żydowskie podawano raz przy użyciu zapisu niemieckiego, innym znowu razem na sposób węgierski, polski czy czeski, zależnie od prowincji i umiejętności urzędnika. W rezultacie nosiło się nazwisko Aszkenazy lub Aszkenazi, by potem stać się Aschkenazym lub Ashkenazim, albo jakoś podobnie. CK urzędnicy nie mogli dojść do ładu z ludźmi, których nazwiska miały trzy różne pisownie, inną w każdym dokumencie. Albo w ogóle nie mieli dokumentów i posługiwali się ich tradycyjną formą. Meiss mogło być zapisywane jako Meyss, Meys, Mayss lub Meis. Zatem życzę powodzenia w łowach – uśmiechnął się pogodnie, bo obiecałem mu poszperać w archiwach. – Jedynym sposobem zorientowania się kto był kim jest dopasowanie nazwiska z datą urodzin. Amalia Aszkenazy (Meiss lub Meyss) urodziła się w 1849 roku, a jej matka mogła się urodzić około 1800 roku i umrzeć około 1870 toku. Rozmawialiśmy jeszcze trochę o wszystkim, co może ciekawić przyjezdnego w nieznanym kraju. Potem James wyjechał za to, co jakiś czas przychodziły jego listy.
– Cieszę się – że zdjęcia cmentarza, które wysłałem okazały się pomocne. Zauważyłem na nich kilka istotnych, moim zdaniem rzeczy. Pierwsza to zmiana stylu nagrobków na przełomie drugiej i trzeciej dekady ubiegłego wieku. Wcześniejsze pomniki były drobiazgowo opracowane kamieniarsko i ozdobione symbolami. Między innymi kwiatami, liśćmi, ptakami, gronami winorośli, zwierzętami. Tak było w zwyczaju na terenie całej Europy Wschodniej. Począwszy od lat dwudziestych płyty nagrobne nie mają już tych ornamentacji i stają się prostymi bryłami kamienia lub betonu. Na jednym ze zdjęć widać nagrobek Amalji Aszkenazy, zmarłej w Sanoku w 1935 roku. Do zdjęcia dołączona jest dwujęzyczna klepsydra.
– Przepraszam, że dłużej się nie odzywałem, ale trójka moich dzieci przyjechała w odwiedziny. Zwykle zjawiają się pojedynczo, ale tym razem stawiły się naraz i było to trochę jak przejście tornada – James z poczuciem humoru zjawia się kolejnym listem – Dokumenty, które Ci wysyłam są jedyną oficjalną wzmianką, jaką w ogóle udało mi się znaleźć na temat wszystkich członków sanockiej rodziny, których ci wymieniłem. Ponadto mam kilka fotografii i to wszystko.
„Poświadczenie. W sprawie spadkowej po błp. Amalji Aschkenazy, będącej właścicielką połowy realności objętej wykazem hipotecznym liczba 283 gminy katastralnej Sanok I, zmarłej w Sanoku dnia 28 lutego 1935 roku stwierdza się, że w myśl pozostałego testamentu…”.
– Wygląda na to, że na każdym z dokumentów mojej babki była inna data urodzin. Ten który wysłałeś podaje 1890 rok, na innych widnieje jako urodzona w 1892 roku, a znowu na nagrobku jest data urodzenia 1894 rok. Byłem też mocno zaskoczony, że pobrali się w Sanoku w grudniu 1918 roku zważywszy, że austro-węgierska monarchia upadła w październiku tego samego roku, podróż z Wiednia do Sanoka musiała być dość chaotyczna dla mojego pradziadka, z tymi wszystkimi powracającymi do domów zdemobilizowanymi żołnierzami i powstającymi w różnych krajach nowymi władzami.
– Zaskoczyło mnie, że rodzina Aszkenazych musiała być relatywnie majętna. Z deklaracji mojej babki dla amerykańskiego urzędu skarbowego wynika, że w 1943 roku wyceniano hotel na 20 tys. dolarów. To spora suma nawet jeśli przyjąć pomyłkę, bo sanocki sąd w 1938 roku oceniał jego wartość na ponad 4.000 dolarów (21.648 złotych). Żeby to lepiej zrozumieć trzeba wiedzieć, że dom w Nowym Jorku kupiony w 1940 roku za 3.600 dolarów dzisiaj można sprzedać za 400 do 500 tysięcy. Nieruchomość szacowana wtedy na 20 tysięcy USD dzisiaj osiągnęłaby poziom około 2,5 miliona. Oczywiście w Nowym Jorku. A mimo tego moi pradziadkowie żyli prosto. Nie było wycieczek do Paryża, Londynu, czy Wiednia. Nie było wytwornych ubrań, ani wakacji. Nigdy o tym nie słyszałem. Wygląda na to, że urodzili się w Sanoku, zmarli w Sanoku i nigdy nigdzie nie podróżowali może z wyjątkiem sąsiednich miast, z jakichś ważnych dla nich powodów. Sanok był całym ich światem.
Z następnych listów dowiaduję się o innych członkach jego rodziny:
Szymon Aszkenazy był torturowany i w końcu uduszony przez gestapo. Matka Jamesa opowiadała, jak odbierała z kostnicy i chowała jego ciało. Józef Aszkenazy ten, który prowadził „Hotel Warszawski”, razem ze całą swoją rodziną został zatłuczony na śmierć na jednej z sanockich ulic. Emil Beer, który poślubił siostrę babki i jego syn Milos [Miloš / Miłosz?] zostali, według informacji zebranych w Jad wa-Szem, zagazowani w Sobiborze. Alojz Aszkenazy i jego żona Teresa, uciekli do Belgii, gdzie byli ukrywani przez księdza i szczęśliwie doczekali końca wojny. Zniknęli w 1946 lub 1947 roku. Matka mówiła, że popełnili samobójstwo, kiedy dowiedzieli się, że ich dzieci zostały wysłane do Auschwitz.
– Wydaje mi się, że to był koniec sanockiej gałęzi naszej rodziny, która przyjechała z dzisiejszej Białorusi i osiedliła się w okolicy miasta w XVII lub XVIII wieku. Mam nadzieję w tych dniach wpaść do Sanoka, ale tym razem wynajmę samochód. Jazda autobusem z i do Krakowa wykończyła mnie ostatnim razem, a poza tym nie mogłem zatrzymywać się tam, gdzie by sobie życzył, czego potem żałowałem.
Arkadiusz Komski
Fotografie pochodzą ze zbiorów Jamesa Krausa
Bardzo ciekawa historia, podziwiam Zydow za prace, chec wzbogacenia sie. Kiedy, my, Polacy dojdziemy do
tego sposobu myslenia? Jesli tak zrobimy,bedziemy sie wreszcie liczyc na swiecie.