Gdzie powiat nie może…

Historia pewnego przejścia

Jest przedsiębiorcą i właścicielem budynku, w którym mieści się kilka sklepów na Posadzie przy ulicy Robotniczej. Zwrócił uwagę na niedogodności przy przechodzeniu przez jezdnię naprzeciwko wejścia do sklepu: ulica ruchliwa, widoczność ograniczona, o nieszczęście nietrudno…

Bardzo pozytywnie na moje uwagi zareagowali radni dzielnicowi, Witold Smuga, a przede wszystkim Bogusława Małek, dla której zaangażowania jestem pełen podziwu – mówi Witold Wojtowicz. – W końcu wszyscy pomogli – i urzędnicy z powiatu, i z miasta…- dodaje z zadowoleniem.
Okazało się, że przejście dla pieszych to nie tylko namalowanie odpowiednich oznaczeń, ale mnóstwo pism, sporządzania stosownej dokumentacji, oczekiwanie na decyzję. Żeby przejście mogło zostać oznaczone, wymagane jest odpowiednie obniżenie chodnika, z tym związane są, wiadomo – koszty.

Witold Wojtowicz, żeby sprawę przyspieszyć, postanowił na własny koszt obniżyć chodnik we wskazanych miejscach, ale postawił warunek, że całą papierową robotę wykonają urzędnicy. Tak też się stało: wykonano potrzebną dokumentację i drobny remont mógł się odbyć. Oznaczono przejście, klienci sklepu mogą bezpiecznie przechodzić przez jezdnię. Wielu przyjeżdża po zakupy samochodem, parkuje pojazd na parkingu po drugiej stronie. Stamtąd – wkracza bezpiecznie na pasy.
Te pasy są przez całą dobę monitorowane – mówi Witold Wojtowicz. – Obserwując zapis monitoringu można zauważyć, że od czasu, kiedy w tamtym miejscu pojawiło się przejście dla pieszych, samochody zwalniają, a piesi pewnie maszerują po wyznaczonym do tego miejscu.

Tak jest w dzień. Wieczorem bywa gorzej, ponieważ plagą osiedla są młodzieńcy, ścigający się na motocyklach. – Na ulicy Stróżowskiej problem został rozwiązany, od kiedy zamontowano tam progi zwalniające. Myślę, że takie rozwiązanie z powodzeniem można by zastosować także na Robotniczej – uważa Witold Wojtowicz.
Przedsiębiorca z Posady jest człowiekiem pogodnym, zapewne z natury życzliwym. Nie narzeka, nie skarży się na opieszałość urzędniczą, biurokrację etc. Przeciwnie – wychwala zaangażowanie radnych z dzielnicy, dobrą współpracę z „prezesem powiatówki”, jak określa urzędnika pomocnego przy realizacji przedsięwzięcia.
Takie akcje, jak ta na Posadzie, mogą oczywiście być przykładem dla innych dzielnic i uczyć, że gdzie urzędnik nie może, tam prywaciarz wesprze i samorządowe z prywatnym obróci się na dobre dla lokalnej społeczności.
Żeby tak było, musi być spełniony jeden przynajmniej warunek. Jaki?
Na to pytanie niech już sobie odpowiedzą sami i urzędnicy, i przedsiębiorcy…