Z perspektywy „Rynku 14/1”

O tomie wierszy, zatytułowanym „Rynek 14/1” z Januszem Szuberem rozmawia Małgorzata Sienkiewicz-Woskowicz

Autora nie wypada pytać o wymowę wierszy, ale o rozmaite konteksty chyba nie zawadzi? O taki sygnet, na przykład, który występuje w poincie jednego z tekstów…
Historia z sygnetem jasno została opisana w wierszu, a wiersz sobą powinien się tłumaczyć… Opowieści rodzinne, fabuły oparte na zdarzeniach autentycznych bywają u mnie częste. Jakie mają znaczenie? Żeby o czymś mówić, nie w sposób abstrakcyjny, ale fabularno-gawędziarski, należy znaleźć zdarzenie, które pomieści nie tylko samo siebie, ale również pewne głębsze sensy – mnie, autorowi, głupio o tym mówić… Z jednej strony sygnet jest materialnym dowodem, który uwiarygodnia opowieść, z drugiej strony wywołuje tę całą historię. Opowieść, która może się toczyć bez materialnych dowodów, jest uwiarygodniona sygnetem, który jest elementem opowieści. To, że sygnet zademonstrowałem na palcu w czasie czytania tego wiersza, było elementem dodatkowym, ale niekoniecznym. W rzeczywistości, której jesteśmy, poszczególne elementy mają swoją genealogię. Jest rzeczywistość tekstowa, sugerująca rzeczywistość pozatekstową. Tłumaczenie tego, co się napisało biografią czy czymś, co wykracza poza tekst, jest praktyką uznaną. Opisana historia jest, była, bolesna dla tych, którzy ją przekazali temu, kto ją właśnie opowiada. Okazuje się, że z opowieści pozostaje coś obiektywnego, a „tamto” zostało opisane, a więc przywrócone w obszarze języka. Pozostało coś, co jest w gruncie rzeczy obojętne: kawałek metalu. To z kolei zwraca uwagę na fizjologiczność bytu – mówimy przecież o śmierci. Po kimś, o kim opowiada wiersz, pozostają rozmaite przekazy, ale bardziej trwały i obiektywny okazuje się przedmiot; możemy go zważyć, ustalić wiek, chociaż on istnieje niejako poza czasem. Jeśli tak odczytamy ten tekst, wówczas otrzymamy jeden z elementów układanki, osnutej wokół Rynku, której ważnym punktem jest Rynek 14/1.

Historie rodzinne to motyw, który przewija się przez całą twoją twórczość. W nowym tomiku nie ma ich zbyt wiele, dlatego wybór tematów i zdarzeń nie wydaje się być przypadkowy. Co ja mówię? W twoich tomikach nic nie znajduje się przypadkiem…
Zbiór składa się z 22 tekstów, różni się tym zasadniczo od poprzednich moich tomów; jest niewielki, można go nazwać anorektycznym… Żeby zacząć opowiadać, mówić o czymkolwiek, trzeba znaleźć pewien punkt zaczepienia. W tym tomiku ważną wskazówką jest tytuł. Historia z sygnetem jest pochodną innej historii: w innym porządku właściciel sygnetu, który ja dziedziczę, był synem Maurycego, którego przywołuję, patrząc na fragment Rynku, tam, gdzie on kiedyś mieszkał, gdzie kiedyś było atelier znanego sanockiego fotografa, obecnie mieści się tam karczma…

Piszą o tobie, że jak mało kto w polskiej literaturze wskrzeszasz minione.
Powszechne wydaje mi się doświadczenie, że to, co się dzieje w czasie, podlega nieustannej destrukcji. Co ocaleje? Z całego życia, z tych wszystkich zmagań, cierpień? Coś, co jest zimne, obojętne, zewnętrzne – kawałek metalu. „Wewnętrzność” musi zostać zrekonstruowana, ale przedmiotu rekonstruować nie trzeba. Podstawą egzystencji jest coś, co łączy się w specyficzny sposób z tą całą stroną przezywania, doświadczania. Opowieść o sygnecie jest autentyczna. Na dodatek opowiedziana bez emocji. Niemniej jednak ta relacja, nawet pozbawiona emocji , ma swoje potwierdzenie w czyś zewnętrznym. W czymś, co ma swoją historię, której przecież do końca nie znamy, ale która nas skłania do postawienia pytań: jak istniejemy i jak swoje istnienie potwierdzamy.

Do tego nie nadają się opowieści zmyślone?
Po co wymyślać, skoro to już kiedyś zaistniało, chociaż na innych warunkach, przy innym podmiocie. Jest literatura faktu, więc może i poezja faktu? Znów odwołam się do najważniejszej sprawy: że tytuł tomiku to konkretny punkt z książki meldunkowej.

Wracasz w tym tomie do dzieciństwa i przywołujesz przy okazji niesamowite obrazy. Szkicujesz coś za pomocą kilku słów i nagle zanurzamy się w czasach PRL-u, na przykład. Jak w wierszu o „sklepowych”. Kto dziś pamięta, że kiedyś na ekspedientki mówiło się „sklepowe”?
Tam występuje kobieta „kłótliwa w ogonku”, która w stosunku do naratora-bohatera wiersza jest z innego pokolenia; pani „w pretensjach” – dziś się tak nie mówi. Poszczególne słowa lokalizują akcję, także to, na przykład, że sklepowa wydaje resztę z szuflady, nie ma kasy fiskalnej. Do dziś pamiętam szmer przesuwanych wtedy monet.
Nie lubię określenia PRL, bo on jest nacechowany politycznie, a mój świat jest apolityczny. Rozgrywa się w rzeczywistości pozapolitycznej. Sygnet jest konkretny, obiektywny. Tak samo słowa, które w wierszu przypisują akcji konkretny czas.

Jest wiersz o twoim warszawskim dzieciństwie.
Wiersz warszawski… Dla czytelnika to akurat, że warszawski, może być obojętne. On się zaczyna od pewnych słów, dziś już nieużywanych. Kiedyś na bieliznę mówiło się: niewymowne. Niewymowne, figi – to w owej epoce charakterystyczne i często stosowane nazwy. One występują w wierszu i jako nazwy, desygnaty konkretnych przedmiotów, i jako słowa, funkcjonujące w związkach i wyrażeniach. Dalej mamy przedmioty – lusterka, które były ważne nie tyle ze względu na swoją podstawową funkcję, ale też zawierały coś, co dziś nazwalibyśmy „ikonką” czegoś, wizerunki aktorek, piosenkarzy. To były forpoczty popkultury. Dalej kobiety sprzedają jarzyny i spryskują leżące na płachtach wiązki kopru, rzodkiewek. Używają do tego butelki z sitkiem. To było metalowe sitko, wciśnięte w korek i służyło do spryskiwania roślin. Pamiętam takie z domu. Czy te kobiety miały podobne? Tego nie wiem, ale przecież nie jestem autorem literatury faktu. Wcisnąłem im to sitko, bo chciałem, żeby ono zostało w tym wierszu i w tamtych czasach. I jest to historia warszawska, która wciska się również w sanocki Rynek 14.
Nie ma sensu katalogować tych historyjek. Przy omawianiu jednego wiersza można by się czymś takim bawić, stwierdzając autentyczność tego czy owego. Historie są wykorzystywane, żeby wiersz nie był abstrakcyjny; jego ideę można streścić w paru dyskursywnych linijkach. Chodzi to, by zrobić coś, co nazywamy wierszem, a co tym prozaicznym elementom da znaczenie faktów istotnych, ale to jest możliwe tylko w perspektywie, kiedy doświadcza się czegoś oczywiste, samodestrukcji czasu.

Opowiadasz o świecie, o tych wszystkich sprawach fundamentalnych, ostatecznych i powszechnych, nie bez ironii, autoironii i dystansu.
Są żarty, oczywiście. Wiersz o śledziu, na przykład. Jest tu gra słowna, jest fascynacja grą słów, które, zasłyszane w dzieciństwie okazują się trwałym elementem życia dorosłego. Podstawą jest bajka, opowiastka, która ma wpływ na ludzi, którzy jej słuchali, jeden z nich jest młodszy, drugi starszy, i ona się urealnia w ich późniejszym życiu. Jeśli to można zapisać w kilkunastu wersach, po co na ten temat tworzyć całe opowiadanie?

Tom jest niezwykle spójny, a wiele tekstów, mam wrażenie, streszcza dodatkowo przesłanie całości. Takim tekstem jest dla mnie pierwszy wiersz: młodzi na pogrzebie. Idą za trumną, nie rozumieją jeszcze wszystkiego, poddają się dziwnym emocjom. Ta sytuacja drwi z nich w jakimś sensie…
Lubię, gdy wiersz opowiada pewną fabułę. Tak, ten tekst zawiera właściwą całemu zbiorowi ideę. Połączenie Erosa i Thanatosa, cielesność, która wynika z kusej letniej odzieży. I to, że nie miało się jakiegoś wyboru. Z drugiej strony jest to wiersz o pewnych rygorach. Cielesność jest poddana rygorom. Bohaterowie mogą siebie jedynie obserwować. Łączy ich wspólnie niesiony wieniec, a objawem erotyki jest gęsia skórka.

Filmowość pewnych obrazów w poszczególnych tekstach uderza. One nakładają się, niekiedy ma się wrażenie, jakby łączyły się w sekwencje, ale już poza wierszem. Jak to się robi? – chciałoby się zapytać, ale wiem, że to nie do ciebie, autora, pytanie…
Tom powstawał na jednym oddechu. Na pisanie ma wpływ nie tylko inne, czyjeś, pisanie czy cudze życie, ale też wszelkie inne formy rzeczywistości. Mamy pewne rzeczy gotowe, zastane. Filmy – jak najbardziej. Wróćmy do wiersza o Maurycym. Jest realistyczny, jest pokazane miejsce, budynek, a w pewnym momencie okazuje się, ze jeden człowiek pełni funkcje woźnicy i kamerdynera, także sekretarza… Rzeczywistość odtwarzana doznaje pewnego zamącenia, staje się płynna i bajeczna.
Autor uważnie przygląda się każdemu słowu, przywiązuje do tego ogromną rolę. Wiesz o tym najlepiej, przepisując po kilkakroć wersje moich tekstów.

Bawisz się gatunkami.
Xenie, które są kwalifikacją gatunkową, tutaj stają się postacią. Sprawy funebralne są na początku, przy końcu zbioru Xenia, która jest osobą i gatunkiem jednocześnie, czyści sobie żałobę. Żałobie odbiera się ostateczny charakter, ona staje się jednym z elementów życia.

Na samym końcu pojawia się Leszek Rózga, ktoś ważny w twoim życiu, w twoim postrzeganiu sztuki.
Leszek Rózga wygłaszał mi przez telefon przeszło godzinne wykłady o sztuce: o grafice, o malarstwie, o kulturze artystycznej tuż po wojnie. Był uczniem i miał bliski kontakt z Władysławem Strzemińskim. Każdą historię, którą opowiadał, w sposób przewrotny pointował: „A, to takie hopydryle”. Pewne rzeczy należy traktować poważnie, ale nie za poważnie. „Hopydryle” składają się z fragmentów, które są luźnymi historyjkami do rozwinięcia – nie jak w przypadku Miłosza do odstąpienia, czego broń Boże nie zestawiam, bo znam proporcje – na przykład opowiastka o śnie mojego kolegi, w którym mężczyzna rodził cielę. Jest historia bohatera, którego kolega szkolny odwiedza w szpitalu, goli go i opowiada sen. Wplata się w to wszystko wers z pieśni, śpiewanej do muzyki Chopina „cielę ogon ma” – śpiewał to mi po swojemu w słuchawkę Leszek Rózga. Po co o tym mówię? Żeby pokazać, że wiersz bywa szyfrowaniem konkretnej rzeczywistości.

Cały twój nowy tom jest szyfrowaniem bardzo konkretnej rzeczywistości.
To, co oczywiste, oczywistym nie jest. Jest to banalne i… oczywiste zarazem. Jeden mieszka przy Rynku, inny gdzie indziej. Arbitralnie, zarówno w sensie kulturowym, jak i w pierwotnym musimy ustalić punkt zaczepienia, od którego należy wyjść. Napisałem kilka tekstów, które mówią o potrzebie zahaczenia się o coś. Od czegoś trzeba zacząć. Dlaczego nie od Rynku 14? To częsty chwyt narracyjny, w literaturze czy filmie, kiedy koniec zostaje przesunięty na początek opowieści. Trudno wymagać, żeby życie i pisanie było nieustanną rewelacją. Nie mam wyobraźni kreującej. Moja wyobraźnia nie może działać, nie zaczepiwszy się o coś, a to coś jest konkretem, rzeczywistością materialną. Poniekąd uprawiam kolaże…

Antoni Libera mówił o powinowactwach z Beckettem; nie protestowałeś… Piszesz o umieraniu, nie epatując obrazami śmierci. Piszesz o umieraniu, ale po to, by ten fakt oswoić, a to nie wyklucza pogodnego uśmiechu, nawet wówczas, kiedy się przyjmie – a może nawet wówczas szczególnie – do czego każdy z nas zmierza.
Denerwuje mnie poprawnościowa wesołkowatość. Wszystko happy, fajne itp. Nieprawda. Poczęcie oznacza śmierć -od Sofoklesa po Becketta powtarza się tę sentencję „Urodził się i to zgubiło”. Co znaczy: urodził się? Został urodzony. Nie ma woli urodzenia się. Świadomej woli. Jedyną wolnością, jaką postulowali egzystencjaliści, mogłoby być odebranie sobie życia. Tak więc rodzimy się, mimo woli, do życia dorastamy poprzez uspołecznienie, a jego rozumienie, także jakość zależą od warunków, w których dorastamy. Weźmy te wszystkie istoty, wychowane w dżungli, o których powstawały XVIII-wieczne przypowieści filozoficzne. Przywołajmy Tarzana…

Nadmiar? Niechęć do redukcji? Piszesz i o tym.
Jednym z ważniejszych tekstów w tomie jest epizod szpitalny. Narrator ma do wyboru tradycję baroku, który teraz wygląda czcigodnie, ale wówczas, kiedy się rozwijał, różnie z tym bywało. Więc z jednej strony barok w sztuce i lektura, a drugiej szpitalna rzeczywistość i tipsy w jednorazowych gumowych rękawiczkach. Tekst bezwstydny, nigdy wcześniej nie napisałbym o wydalaniu, ale tutaj sytuacja niejako to usprawiedliwia. Diabły z penisami, w kształcie sprężyny, które widziałem, tak mi się zdaje, u któregoś z surrealistów. Diabły, które na sposób filmowy zaczynają się nakładać na diabły jezuickie. Zapamiętujemy obrazy, które egzystują suwerennie…

… a potem żyjemy na wzór  w nas nieopowieści?
Żeby to wyjaśnić, znowu trzeba by wrócić do początku, do Rynku 14, tytułu… Tomik jest niewielki, bo mowa poetycka ma być mową prostą i gęstą zarazem, niech się zatem sam tłumaczy…

Sanocki poeta był niedawno gościem „Miejsca do… czytania”:

https://rzeszow.tvp.pl/36055825/odcinek-24