O psach, kotach i ich ekskrementach
W poprzednich dwóch artykułach pisałem o zwierzakach, które nie mają opiekuna, choć zazwyczaj posiadały. Przez rok, dwa, pięć, czasami zdarza się, że nawet kilkanaście lat. Najczęstszą przyczyna przyczyną ich „psiego losu” jest to, że przestały być małe i ładne, że mają swoje potrzeby, co wiąże się z obowiązkami (posiadacze często stwierdzają ten fakt z zaskoczeniem), że po wielu latach psi czy koci przyjaciel przestaje nim być, w odczuciu właściciela i zostaje wyrzucony gdzieś w środku lasu, lub na skraju innej miejscowości.
Pół biedy jeśli tylko pan wyrzuci zwierzę. Najczęściej zostawia je przywiązane do drzewa, skazując na śmierć głodową. Niedawno czytałem na jednym ze schroniskowych profili, wiadomość o znalezieniu owczarka szkockiego, którego właściciel nie tylko zostawił przy drzewie, ale też oblał kwasem solnym… Można takie sytuacje uznać za wstydliwe wyjątki, ale niestety przypadki takiego chorego okrucieństwa są zbyt powszechne. Jeśli człowiek nie ma żadnych hamulców, by czynić coś tak okrutnego zwierzętom, będąc w poczuci bezkarności, jakże można liczyć na to, że zachowa się odmiennie w stosunku do innych ludzi, gdy nadarzy się po temu okazja? To chyba jest odpowiedź na zachowania ludzkie w czasie wojen czy chorych reżimów.
Czas na odrobinę optymizmu. I tak jest dużo lepiej niż miało to miejsce choćby jedno pokolenie wstecz. Bezpańskie psy były powszechniejszym zjawiskiem. Te zaś, które posiadały „opiekuna”, w najlepszym razie włóczyły się po wsiach, miastach, wygłodzone często stanowiąc postrach przechodniów. W gorszym spędzały życie na łańcuchach żywiąc się bywało nawet pomyjami. W najgorszym razie właściciel wyładowywał na pupilu swoje frustracje. A koty? Może wystarczy przytoczyć powszechne niegdyś na sanocczyźnie przekonanie, że skóra z kota to doskonałe panaceum na chorobę nerek.
Dzisiaj szczęśliwie, choć niestety powoli (właściwie zbyt wolno) stosunek do zwierząt ulega poprawie. Pojawiły się zmiany w prawie wprowadzające surowsze kary za znęcanie się czy zabicie zwierzęcia. Więcej jest mediów, na czele z Internetem, które poszerzają wiedzę o potrzebach i uczuciach naszych czworonogów i piętnują naganne zachowania.
Chociaż zdawałoby się, że każdy, kto przeczytał „Małego Księcia” Antoine de Saint-Exupéry powinien wiedzieć, że jak mówi lis: „Człowiek bierze odpowiedzialność za to, co oswoił”.
Ale dzisiejszy tekst miał być o innym problemie. Błahym w porównaniu do opisanych, jednak sądzę, że jako społeczeństwo dorastamy już do tego, by o tym rozmawiać.
O odpowiedzialnym i partnerskim traktowaniu stworzeń, które jak powszechnie wiadomo św. Franciszek nazywał „mniejszymi braćmi”.
I tak w staromiejskiej przestrzeni Sanoka, gdzie jeszcze dwadzieścia lat temu gdakały kury, co krok widzimy tabliczki radykalnego zakazu wyprowadzania psów. Dla kogo są owe informacje? Przecież nie dla psów, bo te zasadniczo nie umieją czytać. Są więc skierowane do właścicieli czworonogów, a dokładnie tych, którzy wyprowadzają swoich pupili na spacery i dobrze się nimi opiekują. Noszą oni ze sobą woreczki na psie ekskrementy, skrzętnie je zbierają i umieszczają w koszu. Ci natomiast, którzy po porannym przebudzeniu wypychają psiaka za drzwi, by załatwił swoje potrzeby toaletowe i poszukał sobie czegoś do zjedzenia na „własną łapę” mają owe zakazy w należnym im poważaniu, podobnie zresztą jak ich pupile. To drugie zaś jest przynajmniej zrozumiałe. Może zatem zamiast groźnych zakazów skierowanych do tych porządnych obywateli, przypomnieć im życzliwie tabliczką z napisem „Posprzątaj po swoim pupilu” (niekoniecznie zresztą psie).
Warto zaś zając się problemem owych pozornie tylko bezpańskich stworzeń. Spyta ktoś: „Jak ustalić czyj to pies? Wszak te biegające swobodnie dokumentów przy sobie nie noszą”. Sądzę, że problem ten – nie do pokonania dawniej – dziś – gdy istnieją czipy nie jest dużym wyzwaniem. Jeśli zaś nie mamy wpływu na zmiany w skali kraju, to może choć dałoby się tego dokonać w prawie lokalnym. I tak, w miejsce trochę już anachronicznej i nieco „monthypythonowskiej” uchwały o podatku za posiadanie psa (czemu nie kota, kanarka, rybki, a dziś już nawet pająka ptasznika, legwana czy boa) wprowadzić obowiązek czipowania psów i kotów, co znacznie poprawiło by ich los, a ukróciło niecne praktyki ich właścicieli. Jakże schroniska odetchnęłyby z ulgą, zajmując się tylko tymi zwierzakami, które naprawdę potrzebują pomocy. Rozwiązałoby to problem nie tylko posiadaczy „futrzaków”, które za nic mają groźne tabliczki posesjonatów „wytwornych” gazonów, ale przede wszystkim stworzeń bezdomnych z powodu nagłego oziębienia uczuć dotychczasowego pana. Wówczas taka oziębłość kosztowałaby go wartość utrzymania zwierzęcia w schronisku. Apel do sumienia ludzkiego poprzez portfel zawsze, w dziejach ludzkości, okazywał się być najskuteczniejszy.
Pozostaje jeszcze jedna, jakże „gorsząca sprawa”. Oto bowiem wielu którzy „otarli się w życiu o Wersal” (czy może wersalkę), gorszy bezwstydnie wyprężona do słońca psia kupa, która spogląda nań szyderczo na nadsańskich błoniach i zda się mówić: „I co mi zrobisz?” Tym oburzonym dedykuję kilka kwietniowych zdjęć, artefaktów należących do niedawna do mieszkańców miasta kultury i położonych powyżej gmin „Dzikich Bieszczadów”, które przypłynąwszy z wiosennym Sanem i Potokiem Olchowieckim wzbogaciły miejscową kolekcję. Psia kupa się rozłoży, zaś na porośniętych trawą śmieciach rozłoży się latem na kocyku zacny mieszczanin wraz z dziatwą i współmałżonką.
Robert Bańkosz
Ostatnie komentarze