Do poczytania w świąteczny weekend

Inna siłaczka – notatki o Teodozji Drewińskiej

Prywatny Wyższy Instytut Naukowo – Wychowawczy Żeński w Sanoku powołany został jako zakład kształcenia dziewcząt w zawodzie nauczycielskim. Zachowały się katalogi z lat 1900 – 1923, na ich podstawie można stwierdzić, że funkcja jego była realizowana zgodnie z założeniami normatywnymi. W roku szkolnym 1902/1903 posiadał nazwę: Wyższy Naukowo – Wychowawczy Instytut Żeński w Sanoku. Zakład prowadził naukę systemem klasowym od pierwszej do czwartej klasy oraz systemem kursowym. Jego organizatorką i dyrektorką była Teodozja Drewińska.

Teodozja Drewińska jest bohaterką jednego z wierszy Janusza Szubera, drukowanego w kilku wyborach – „Notatki o pannie Teodozji D. (1848 – 1941)”. Pisze poeta, że była „najmłodsza i najbrzydsza z całego rodzeństwa” – „koścista, rudawa, nieładna, z upływem czasu coraz mniej kobieca”. W taki sposób nie dopieszcza się kobiet pospolitych.
Teodozja Drewińska nie była osobą pospolitą ani też kobietą, która urodą pragnęłaby zawojować świat. Przyszło jej żyć w wieku XIX, kiedy kobiety na terytorium Polski nie miały czego szukać na uniwersytetach. W doadatku, jak pisze poeta – „po przedwczesnym zgonie obojga rodziców” stała się „niekwestionowaną głową dość licznej rodziny”.

Trzy domy lokatorzy
działki budowlane
płacenie długów weksle
siostra morfinistka
opuszczona przez męża
samobójstwo brata

„Panna Teodozja D.”, urodzona w roku Wiosny Ludów to stryjeczna prababka Janusza Szubera, młodsza siostra jego pradziadka, Maurycego Drewińskiego, dyrektora Szpitala Powszechnego w Sanoku.
Jeśli zapytać Janusza Szubera o Teodozję Drewińską, opowiada zazwyczaj o tym, co przez lata powtarzano w rodzinie: że tak organizowała zajęcia, aby dziewczęta wszystkich wyznań mogły w nich uczestniczyć – w soboty katoliczki, w niedzielę panny żydowskie. To wspomnienie w istotny sposób doświetla zawodową działalność dyrektorki Prywatnego Wyższego Instytutu Naukowo-Wychowawczego, zwłaszcza że los usadowił jej biografię w tak wielokulturowym tyglu, jakim był ówczesny Sanok.
W prywatnym archiwum Janusza Szubera znajduje się ręcznie zapisany niewielki zeszyt zawierający wspomnenia uczennicy, Celiny Marii Kulczyckiej, poświęcone dyrektorce Prywatnego Wyższego Instytutu Naukowo- Wychowawczego Żeńskiego w Sanoku. Pisze Celina Kulczycka w latach 50. XX wieku:

„Sanok roku 1889 liczył sześć tysięcy mieszkańców. Najważniejszą osobą w tym mieście była pani Teodozja Drewińska, dyrektorka szkoły żeńskiej. Ubrana zawsze bardzo starannie, pełna taktu i inicjatywy, rozumiejąca się doskonale na administracji szkoły i na wychowaniu młodzieży, budziła powszechny szacunek dla swojej osoby.
Szczególnie Magistrat miasta Sanoka miał dla niej ogromny respekt i ktoś z okna budynku zauważył, ze Dyrektorka zdąża w ich stronę – powstawał duży niepokój.

Dyrektorka żądała bowiem kategorycznie:
1) W czerwcu ma Magistrat dostarczyć żądaną ilość sągów drewna z miejskiego lasu.
2) W lipcu ma Magistrat zapłacić rębaczom za porąbanie sągów.
3) W sierpniu ma Magistrat zrobić do użytku szkolnego 3 brakujące stopnie, 2 stoły, 7 ławek. W ławkach mają być porządnie wywiercone otwory na kałamarze. Ma też dać pieniądze dla stróża szkolnego za dodatkową pracę.

Nie było żadnej apelacji. Urzędnicy Magistratu musieli się zawsze zgodzić na wszystkie żądania Dyrektorki, wiedzieli o tym dobrze, że muszą jej żądania spełnić, bo inaczej będą ciągle narażeni na jej wizyty i ostrzejsze żądania z zagrożeniem doniesienia o opieszałości i niedbałości Magistratu w sprawach szkolnych do wyższych władz.
Wszystkie jej żądania zostawały więc zawsze spełnione. Tą zwycięską walką trwała przez kilkadziesiąt lat. Pani Dyrektorka ukończyła w Przemyślu preperendę – gdy jednak Sanok otrzymał szkołę wydziałową, zrobiła dyrektorka egzamin dla szkół wydziałowych z matematyki, fizyki i przyrody. Uczył ją profesor gimnazjum męskiego Leon Lemoch. Cieszyła się Dyrektorka bardzo z podniesienia szkoły na wyższy stopień szkół wydziałowych – przecież szkoły wydziałowe zostały utworzone jeszcze przez Komisję Edukacji Narodowej i dopiero teraz w Sanoku doszły.

Cieszyła się również bardzo z nowego budynku szkolnego. Nowo wybudowana szkoła miała na górze napis: „Szkoła imienia cesarza Franciszka Józefa I”. Sam cesarz z własnej szkatuły dał 1000 guldenów na wybudowanie tej szkoły.

Pilnowała też bardzo Dyrektorka porządku w tej szkole. Nie wolno było uczennicom żadnej kreseczki na ławkach, tablicy lub drzwiach ołówkiem lub kredą zrobić. Gdy któraś przypadkiem wyskoczyła w czasie przerwy na ławkę, a dyrektorka to zobaczyła, wtedy z oburzeniem mówiła: „Ziemio święta otwórz się i pochłoń te niegrzeczne dzieci!”
Żadnych składek w szkole nie było. Jedyny wyjątek stanowiło pięć centów na Nowy Rok dla stróża szkolnego. Złożono pieniądze dla stróża – wtedy Dyrektorka chodziła ze stróżem po wszystkich klasach, a on mówił: „Dziękuję wam, panienki”.
Gdy przyjeżdżał biskup przemyski do Sanoka na wizytację kanoniczną, to zawsze przychodził do szkoły z wizytą do pani dyrektorki i był zawsze zaproszony razem z gronem nauczycielskim na lampkę wina i na torty. Każdy wizytator szkolny uznawał zawsze pracę Dyrektorki w szkole na najwyższym poziomie – i nie zdarzyło się nigdy, aby ktoś jej cokolwiek mógł zarzucić. Nareszcie dowiedział się o tym Najjaśniejszy Pan cesarz Franciszek Józef I przysłał pani Dyrektorce złoty krzyż zasługi.
Były w tej szkole różne miłe uroczystości, jak uroczystość patronki szkoły – szło się parami na nabożeństwo do kościoła, a potem było w klasie największej przedstawienie z żywym obrazem, przedstawiającym świętą Jadwigę między biednymi. Miłe były śluby nauczycielek, dziewczynki ustawiały się w kościele szpalerem w głównej nawie, a nauczycielka w ślubnym orszaku przechodziła miedzy niemi, a potem w czasie pauz – zabawa w śluby. Większe dziewczynki były księżmi, ornat był fartuszkiem, a obrączkami kołeczki do robienia guzików.

Miłe były imieniny Dyrektorki. Dziewczynki najładniej deklamujące ze wszystkich klas, biało ubrane, z bukietami róż w manszetach koronkowych makartowskich deklamowały ze wzruszeniem życzenia imieninowe. Potem grono nauczycielskie było zaproszone na przyjęcie.
Trudno opisać to dzieło kunsztu, które specjalistka od największych smakołyków, kurcząt smażonych, tortów, ciast, siostra pani Dyrektorki, pani Sabina na ten dzień przygotowała.
Bawiono się beztrosko, wesoło. Każda nauczycielka czuła się tak bezpieczna pod opieką tej mądrej i dobrej dyrektorki – wiedziała, że nikt jej nic złego zrobić nie potrafi, bo zawsze we wszelkich konfliktach z rodzicami brała stronę nauczycielki i od razu potrafiła uspokoić wzburzonych dwójkę rodziców.
A te wycieczki szkolne – Dyrektorka prosiła gospodarzy, aby przyjechali wozami drabiniastymi, bo będzie wycieczka szkolna. Zajechały więc wozy drabiniaste, ozdobione gałęziami, mające dobre siedzenia, i zawiozły dziewczynki i nauczycielki do lasu. Po cóż miały się dziewczynki męczyć? Gospodarze na prośbę Dyrektorki zawieźli te dziewczynki za darmo.
Ciekawe było także zakonczenie roku szkolnego. W najwiekszej klasie stał na stopniu duzy stół przykryty zielonym suknem, na stole leżało dużo książek z napisem „Za chwalebne obyczaje i wytrwałą pilność nagroda”.
Przychodziła klasa po klasie – z każdej klasy jedna dziewczynka deklamowała wiersz polski, inna ruski, inna niemiecki – potem śpiewały pieśni. Inspektor siedzący za stołem przeczytał wynik klasyfikacji, a potem wręczał najlepszym uczennicom nagrody pilności. W dniu tym szkoła pustoszała, zamknięto sale szkolne, zaczęły się prawdziwe sześciotygodniowe wakacje. Nauczycielki rozjeżdżały się wtedy – jedna do Szwajcarii, inna nad Morze Adriatyckie, inne jeszcze do różnych miejsc klimatycznych, a po wakacjach wracały pełne wrażeń, wypoczęte, rozbawione i chętne bardzo do nowej pracy.

Pani Dyrektorka odpoczywała także w czasie wakacyjnym. Uważała, że wypoczynek jest czymś tak koniecznym dla nabrania nowej energii do pracy.
Oprócz pracy szkolnej miała pani Dyrektorka wiele pracy w Towarzystwie Szkoły Ludowej. Przez długie lata była prezesową tego Towarzystwa. Z jej inicjatywy powstawały po wsiach z ludnością mieszaną polskie szkoły TSL. Starała się również, aby we wsiach były biblioteki Towarzystwa Szkoły Ludowej – aby ludność polska zrozumiała ideę oświaty ludowej.
Przez długie bardzo lata pracy szkolnej nie traciła nigdy energii i sprężyście prowadziła pracę dyrektorki szkoły. Starała się o wiele pomocy naukowych. Szkoła rozwijała się bardzo pomyślnie. Już były dwie filie – jedna na Stawiskach, druga na Lanferówce.
Powstały ósma i dziewiąta klasa – tak zwane czwarta i piąta wydziałowe klasy.
Uczono praktycznie szycia. W szkole było 6 maszyn do szycia, aby dziewczynki potrafiły same niejedną rzecz sobie uszyć. Uczono gotowania, zakupiono potrzebne do tego garnki, rondle, stolnice, talerze, ścierki etc. Uczennice pod kierunkiem nauczycielki p. A. Kowarównej gotowały obiady i potem je spożywały.
Przy końcu roku urządzano wystawy z robót i rysunków uczennic, które budziły wielkie zainteresowanie. Przez długie lata kierownictwa p. dyrektorki Teodozji Drewińskiej szkoła wydziałowa imienia Królowej Jadwigi (przekształcono nazwę z nazwy szkoły im. cesarza Franciszka Józefa I) stała na wysokim bardzo poziomie, a zasługą to było tej mądrej, szlachetnej pani Dyrektorki Teodozji Drewińskiej.”
4 XII 1958 r.
Wspomnienia spisała Celina Maria Kulczycka

Współcześnie kobietom – tak przynajmniej twierdzą socjologowie i psychologowie społeczni – nie żyje się łatwo, jeżeli chcą poświęcić się pracy zawodowej i temu, co zwykliśmy nazywać karierą. Spróbujmy sobie wyobrazić, jakie kłody piętrzyły się na drodze kobiety, która miała coś społecznie istotnego do powiedzenia i zrobienia na przełomie XIX i XX wieku…

Teodozja Drewińska odegrała bardzo ważną rolę w historii sanockiej oświaty, którą potrafiła zarządzać, osiągając zarówno pożądane efekty wychowawcze, dydaktyczne, a przede wszystkim logistyczno-menadżerskie, które i dzisiaj są nie do przecenienia w kierowaniu szkolnictwem. Uczennica, Celina Kulczycka wspomina, że szkoła funkcjonowała jak szwajcarski zegarek, wszystko tam było przewidywalne, zarówno obowiązki, jak i przyjemności, panowała wspaniała atmosfera, której twórczynią była uwielbiana, chociaż na swój sposób niedosiężna dla wychowanek Instytutu, Dyrektorka.
Teodozja Drewińska nie doczekała się – poza wierszem późnego wnuka i odznaczeniem przyznanym przez cesarza Franciszka Józefa I – żadnej formy oficjalnego upamiętnienia jej zasług. A przecież, jak przeczytaliśmy w tekście źródłowym – „Sanok roku 1889 liczył sześć tysięcy mieszkańców. Najważniejszą osobą w tym mieście była pani Teodozja Drewińska, dyrektorka szkoły żeńskiej”.

Teodozja Drewińska

msw