Wywiad z Alicją Majewską
Wszystko może się stać…
Jej przeboje – „Jeszcze się tam żagiel bieli”, „Być kobietą” – śpiewała cała Polska, i śpiewa do dziś. Niezwykle naturalna, energiczna, młoda sercem i duchem inspiruje i zachwyca. Alicja Majewska w rozmowie z Edytą Szczepek opowiada o sentymencie do Bieszczadów, ukończonych studiach z andragogiki, najnowszej płycie, współpracy z Włodzimierzem Korczem a także zdradza sekrety tak dobrej kondycji, zarówno tej fizycznej, jak i głosowej.
Jak pierwsze wrażenia z pobytu w Sanoku, a może bywała już tu pani wcześniej?
O Sanoku niewiele mogę powiedzieć, dziś przyjechaliśmy i zagraliśmy koncert, ale za to będąc jeszcze w liceum w Pruszkowie przyjeżdżałam w Bieszczady na obozy wędrowne. Całe lata tutaj spędzałam, także Połoniny Wetlińska i Caryńska są bliskie mojemu sercu. Od tamtej pory polubiłam chodzenie po górach. Dzisiaj już raczej nie pójdę, bo późno…
A obecnie odwiedza pani Bieszczady?
Jeżeli koncerty są gdzieś w pobliżu to tak, ale jest to raczej rzadkością. Była taka sytuacja – jakiś czas temu – że Włodkowi Korczowi opowiadałam o uroku Bieszczadów, o połoninach, a że mieliśmy koncert w Myczkowcach, postanowiłam poprowadzić go na te połoniny i poprowadziłam, tylko była taka mgła, że nic nie było widać. Kolejny raz pogoda była dla nas bardziej łaskawa. Mam ogromny sentyment do Bieszczadów.
Co panią motywuje do dalszego śpiewania?
Zapotrzebowanie. Jak ludzie chcą posłuchać jak śpiewam, to jestem szczęśliwa i jadę, i śpiewam!
A co pani daje taką energię? Czy to jest właśnie śpiewanie, muzyka?
Nie wiem sama, ale mam rzeczywiście energię. Dzięki Bogu – odstukuję – mam zdrowie i siły i kondycję. Nieraz słyszę od ludzi, że moje piosenki są im potrzebne… myślę, że nic piękniejszego nie może spotkać piosenkarza, a jak ktoś tam jeszcze łezkę wzruszenia uroni, to wtedy okazuje się, że wybór tego zawodu rzeczywiście miał sens.
Proszę zdradzić, co pani robi, że tak świetnie pani wygląda? Może jest na to jakaś recepta?
Pewnie poniekąd jest to uwarunkowane genetycznie… siła, zdrowie. Biernie co prawda, ale też dbam o siebie – biernie, bo nie gimnastykuję się – chodzę od lat do kosmetyczki, na masaże, pływam. Żeby ten „żagiel” ciągle śpiewać, ćwiczę przeponę i pływam sobie żabką, co prawda wolno, ale pływam. To właściwie chyba wszystko co robię. A, i staję też na wagę, jak tylko przybędzie 1,5 kg więcej, to wolę te 1,5 kg zrzucić. Nie jestem „męczennicą”, ale kontroluje to… Źle bym się czuła, gdybym nie mogła zmieścić się w spodnie czy spódnice sprzed 20 lat. Generalnie mądry organizm preferuje to co zdrowe, a nie tuczące. Nie przepadam za słodyczami, jestem jak królik – zjadam tony sałat.
Muzyka bliska jest pani chyba już od dziecka. Pani tata uczył śpiewu… Skąd więc pomysł na to by ukończyć studia z andragogiki?
Dzieciństwo spędziłam na wsi sandomierskiej, a tam nie było szkoły muzycznej, i mimo że byłam muzykalną dziewczynką – ciocia zabrała mnie do Wrocławia jak miałam 12 lat, ale było za późno na szkołę muzyczną – po zdaniu matury nie mogłam wybrać muzycznej akademii, stąd selekcja negatywna: matematyka na pewno nie, chemia nie, no a psychologia, pedagogika tak, więc wybrałam andragogikę. Nie można było nie skończyć studiów, trzeba było jakiś tytuł magistra mieć. Wtedy już śpiewałam w zespole Partita, i nie dość że śpiewałam od dziecka, bo to lubiłam, śpiewam cały czas, to jeszcze los dał mi taką szansę, że jest to moim zawodem. A Partita… to tu właśnie odkryłam, że śpiewanie to jest to… studio, radio, nagrania, próby – strasznie mnie to pociągało. Odeszłam od zespołu Partita, bo wysiadał mi głos. Bardzo ciężko było mi jednak rozstać się ze śpiewaniem. Powstawał wtedy Teatr na Targówku, obecnie Rampa. Tam zdałam egzamin i szczęśliwie się potem to wszystko jakoś potoczyło.
Wspomniała pani o głosie. Co trzeba robić, żeby śpiewając przez tyle lat, utrzymać głos w tak dobrej kondycji?
Chyba rzeczywiście jestem trochę ewenementem. Fizjologia ma swoje prawa, więc odstukuje cały czas to, że mój głos jakoś tam się nie zmienia, skala również… Kiedyś miałam dużo problemów, w warunkach w jakich śpiewałam, głos wysiadał od przeforsowania. Ale od tego są lekarze… Pewnie owocuje też to, że mimo, iż nie miałam szkoły muzycznej, to jak tylko zaczęłam zarabiać śpiewaniem, zaczęłam uczyć się śpiewu. Najpierw trafiłam do niewłaściwej pani profesor, druga okazała się znakomita. Do profesor Olgi Łady chodziłam kilkanaście lat na emisję. Myślę, że te lekcje wiele mi dały, i może też to, że cały czas śpiewam. Oczywiście wszystko z rozsądkiem, dwóch koncertów na pewno nie gram, bo mam forsowny repertuar – pan Korcz pisze takie piosenki, że trzeba mieć parę, żeby te długie nuty trzymać wysoko – ale pilnuję tego. Poza tym to nie za specjalnie o to dbam, nie piję żółtek na czczo, jestem gadułą, więc dużo mówię. A kiedy przytrafi się jakaś infekcja, wtedy idę do lekarza, biorę właściwe leki, nie bagatelizuję tego…
Po blisko 20 latach przerwy wydaje pani płytę z premierowymi utworami zatytułowaną „Wszystko może się stać”. Dlaczego słuchacze musieli tak długo czekać? Czy to wszystko w tym czasie dojrzewało?
Myślę, że to jest tak: jak się nie ma takiej presji – typu, że wytwórnia siedzi na głowie – nie ma też motywacji, żeby tę płytę koniecznie wydać. Właściwie w tym czasie nie próżnowaliśmy, była płyta z koncertu live, pieśni sakralne, kolędy i ze Zbyszkiem Wodeckim, i z Chórem Strzyżowskim. Mieliśmy też świadomość i wciąż ją mamy, że już kolejnego „żagla” nie wypromujemy. Po bardzo udanym pokazaniu się, trzy lata temu na koncercie Polskiego Radia w Opolu, zgłosiła się do nas duża wytwórnia. Wtedy znów pojawiła się ta presja i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa, bo powstało 12 piosenek, które bardzo sobie cenię. Powstaje już nowa płyta, a ponieważ mamy kontrakt na trzy, musimy się spieszyć…
Na scenie od wielu lat towarzyszy pani Włodzimierz Korcz. Dla niektórych jesteście Państwo już jak „stare dobre małżeństwo” sceniczne…
Tak i kłócimy się też jak stare dobre małżeństwo (śmiech). Na początku mojej drogi zawodowej miałam szczęście, że pojawił się na niej Włodek Korcz. Jestem szczęściarą, bo mam taki komfort, że ktoś czuwa – cała oprawa muzyczna jest na jego głowie. Mam świadomość, że Włodek jest bardzo rzetelny, że na koncercie zawsze mnie słucha, a kiedy wkrada się jakaś maniera, wyławia to co jest niedobre. Egzekwuje i wymaga, a ja to bardzo doceniam. Jestem pewna, że gdyby nie Włodek, nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem teraz.
Zapytam jeszcze o płytę, która się pisze… Kiedy możemy się jej spodziewać?
Na wiosnę, przyszłego roku.
Uchyli pani rąbka tajemnicy, co nas czeka?
Wierzę w to, że 12 nowych, pięknych piosenek…
Ostatnie komentarze