Jagoda Kubalski. Umieraj ze wspomnieniami, a nie marzeniami

Jagoda Kubalski jest sanoczanką, mieszkającą w Ameryce i chociaż rodzinne miasto odwiedza regularnie dwa razy do roku, tym razem wzięła również udział w akcji treningowej na sanockim MOSiR, jako ambasadorka Ewy Chodakowskiej (również sanoczanki). Dzisiaj na łamach tygodnika zdradza nam o swoim american dream, w jaki sposób nawiązała współpracę z trenerką Polek, swoim życiu w Kolorado, różnicach między Ameryką a Polską oraz planach na przyszłość.

Jagoda ile lat temu wyjechałaś do stanów?

To już 9 lat. Wyjechałam w 2010 roku.

Tęsknisz za domem?

Bardzo. Powiedzenie „wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej” ma w sobie dużo prawdy, aczkolwiek nie wróciłam bym tutaj.

W Sanoku przebywasz na urlopie, ale nie tylko. 27 lipca, w sobotę, wraz z Dianą Belniak i Angelina Lisowską zorganizowałyście trening na sali, jako ambasadorki Ewy Chodakowskiej.

Tak. Powiem ci, że to kompletnie zwariowane. Przebywam tu na urlopie, padł taki pomysł, a że jestem osobą niezwykle pozytywną i lubię wyzwania to z miejsca podjęłam się jego realizacji. Organizacyjnie było trudno. Miałyśmy pierwsze założenie, żeby trening zorganizować na otwartej przestrzeni, ale niestety… pogody nie zamówimy, więc finalnie trening odbył się na sali i w tym momencie chciałabym podziękować MOSiR-owi za udostępnienie miejsca do ćwiczeń. Wyobraź sobie, że znalezienie sali nie było takie proste. W wielu miejscach odmówiono nam, gdy powiedziałyśmy, co chcemy zrobić. Zadawano pytania, typu co my z tego mamy itp. Nie chce tu mówić o przykrych rzeczach, ale niestety nie przyjęto nas ciepło. Finalnie trening się odbył i to jest najważniejsze, jednak gdybym miała zorganizować ten event sama, dużo dłużej bym się zastanawiała, albo w ogóle nie podjęła realizacji. Fakt, że było nas trzy naprawdę dużo pomógł i sprawił, że wzajemnie się wspierałyśmy.

Duże było zainteresowanie?

Zszokowała mnie frekwencja! Naprawdę! I co najlepsze… Miałyśmy pełną salę, ale mieszkańców Sanoka było ok. 12 osób, a reszta to byli przyjezdni z Krosna i Rzeszowa. Nie wiem z czego to wynika… bo powiem ci, że nie znam Ewki osobiście, jeszcze (śmiech), ale na pewno wiesz, że komentarze na jej temat są różne. Ja odebrałam ją jako bardzo miłą i ciepłą osobę i dlatego jestem pewna, że w końcu nasze drogi się skrzyżują.

Jak zaczęła się wasza współpraca?

To trochę zabawne. Bo ja sceptycznie podchodziłam do jej treningów. Nie byłam pewna, czy jest możliwym, by w 90 dni moje ciało się zmieniło. Zaczęłam ćwiczyć i z każdym dniem okazywało się, że moje ciało zaczyna ulegać zmianie. I to mi dodało niesamowitego kopa. No i tak powoli zaczęłam obserwować jej profile w portalach społecznościowych, coś skomentowałam, a następnie Ewa zaczęła obserwować mój profil i co raz częściej na niego zaglądało. W końcu doszło do tego, że od czasu do czasu zaczęłyśmy wymieniać ze sobą wiadomości.

9 lat temu wyjechałaś, powiedz mi jaka jest Ameryka, z twojego punktu widzenia. Wychowałaś się w Polsce i na pewno dostrzegasz wiele różnic.

Tak, to prawda. To, co mnie najbardziej uderzyło, zaraz na samym początku, gdy przeprowadziłam się, to ludzka mentalność. Tam wchodzisz do sklepu, ludzie witają cię szerokim uśmiechem, bo tutaj i to jest również spostrzeżenie mojego męża, Polacy są narodem smutnym. Wiadome, dużo przeszliśmy, ale nie można wracać cały czas do historii, jednak on to zauważył, gdy wchodziliśmy np. do sklepu i on mówił, że ludzie w ogóle się nie uśmiechają. Pierwsze nawet myślałam, że on przesadza i nie raz odpowiadałam mu „a co ty mówisz!”, Wychowałam się w Polsce i zwyczajnie tego nie zauważałam, więc jak przeprowadziłam się tam to był dla mnie szok. Obcy ludzie potrafią zapytać, jak się miewasz, albo powiedzieć, że ładnie wyglądam. To jest taka bezinteresowna otwartość i szczerość, której nam wciąż brakuje, a wręcz przeciwnie trochę popadamy w tę drugą skrajność i jesteśmy strasznymi malkontentami. Ponadto w Polsce wciąż przywiązuje się wagę do wyglądu, ubioru itp. Tam tego nie ma. Chodzisz ubrany jak chcesz, robisz co chcesz i nikogo to nie obchodzi.

Mieszkasz w Kolorado, ale bezpośrednio po przeprowadzce swoje życie rozpoczęłaś w mieście aniołów, czyli Los Angeles. Jak to się stało, że finalnie wybrałaś Kolorado na swój dom?

Zawsze powtarzam, że Stany nie są dla każdego, a następnie, że każdy lubi coś innego. Jednemu odpowiada zgiełk wielkiego miasta, a drugi woli obcować z naturą. Ja należę do tych drugich. Jednak za nim znalazłam swoje miejsce na ziemi, to tak cztery lata mieszkałam w Los Angeles i to totalnie było nie dla mnie. Jest fajnie, można tam jechać na chwilę, odpocząć, spędzić czas na plaży i tak dalej, ale jak dla mnie jest zbyt gwarne, betonowe i brudne. Wystarczy wjechać w jedną złą ulicę, żeby spotkało cię coś złego. Bardzo mnie zszokowało to miasto. Miałam w swojej głowie jakieś wyobrażenie Ameryki i kiedy przybyłam do Los Angeles, to stwierdziłam, że te wszystkie kadry z filmów, które oglądałam, to nie jest to. To nie jest Ameryka z moich marzeń! Wiesz, ten cały znak Hollywood, myślałam, że jak go zobaczę to mnie wyrwie z butów, a tu nic! (śmiech). Znajomi mi zazdrościli, że mieszkam w kolebce showbiznesu, ale na mnie nie robiło to wrażenia. Z pewnością wiele osób mogłoby odebrać to inaczej, ale ja szukałam innych Stanów i znalazłam je właśnie w Kolorado. Gdy byłam mała moi rodzice oglądali „Domek na prerii” i westerny, więc ja miałam takie wyobrażenie o Stanach, że to są kowboje, rozumiesz? W LA tego nie było, ale w Kolorado już tak. Poza tym zostałam wychowana w domu, gdzie po podwórku biegały kurki. Z naturą jestem za pan brat, więc totalnie odpowiada mi otoczenie w którym mieszkam. Dużo zieleni, góry, świeże powietrze, przestrzeń, to jest to czego potrzebuję do szczęścia. Mieć taki Sanok w Ameryce.

Jakie jeszcze są plusy kontynentu za oceanem?

Dostępność i cena produktów. Polska wypada naprawdę blado w kwestiach cen za ubrania czy elektronikę. Naprawdę, ja nie zdawałam sobie z tego sprawy, że to jest taka różnica w cenach. W Ameryce, nawet tych, którzy tak jak u nas zarabiają tą najniższą krajową, stać naprawdę na więcej. Druga taka rzecz to paliwo. Tam galon benzyny, czyli ok. 3 litrów kosztuje 2,5 dolara! Pamiętam, jak jednej zimy cena spadła do 1,5 dolara. To był szok. Pewnie teraz większość przelicza, ile to złotówek (śmiech). Zawsze mówię, że nie można tego przeliczać, tylko patrzeć w stosunku jeden do jednego. Jak ty zarobisz na przykład 1800 dolarów, a w Polsce 1800 zł, to w Ameryce stać cię będzie na znacznie więcej. Fajne tam jest też to, że nie trzeba mieć 100 dyplomów z różnych uczelni, by znaleźć sobie pracę. Czasami wystarczy mieć chęci, talent, albo po prostu być w czymś dobrym. Ludzie naprawdę potrafią to docenić. Ja zaczęłam tak robić zdjęcia. Lubiłam to robić, zobaczono moje zdjęcia i zaproponowano mi pracę. Ameryka?! Właśnie tak!
A na koniec jeden ze zdecydowanych plusów Stanów Zjednoczonych, to możliwość tanich podróży na przykład na Karaiby, czy do Kanady. Tak, jak ludzie w Polsce wyjeżdżają na wakacje na Węgry, tak amerykanie najczęściej wybierają Karaiby, czy Meksyk. Z kolei do Kanady można się wybrać na weekend, zwiedzić cudowny Park Narodowy Banff i wrócić do swojej codzienności w Kolorado.

To możesz opowiesz jeszcze czytelnikom, czy cudowna Ameryka ma swoje minusy?

Oczywiście, że ma! Pierwsze z nich to służba zdrowia. Jest sprywatyzowana, a ludzie mają ubezpieczenia, które nie wszystko im pokrywają. Czasami koszt leczenia jest tak wysoki, że ludzie zaciągają kredyty. Kiedy już jestem przy kredytach to przejdę do szkolnictwa. Tam ¾ społeczeństwa ma zaciągnięte kredyty uczelnianie. Szkolnictwo jest bardzo drogie. Ludzie, którzy nie otrzymali stypendium, a chcą nadal się uczyć i nie mają bogatych rodziców, zaciągają kredyt studencki, który spłacają jeszcze po zakończeniu nauki. To jest trochę przerażające, bo wkracza się w dorosłość ze zobowiązaniami, które ciążą. Mało tego, szkolnictwo jest na znacznie niższym poziomie, niż u nas i gdybyś mnie zapytała, czy chciałabym tam w przyszłości edukować moje dzieci, powiedziałabym, że nie, jednak ostatecznie i tak mnie to czeka (śmiech). Również jedzenie jest droższe w Ameryce, niż u nas. Szczególnie ta zdrowa żywność. Poza tym to co mnie prywatnie boli, to otyłość społeczeństwa. To naprawdę jest tam widoczne. Zrozum, nie ma się co temu dziwić, można tam kupić w sklepie ugotowane już jajka! Albo dwie butelki; w jednej jest żółtko, w drugiej białko w sam raz na jajecznicę! Nie patrz tak na mnie! Naprawdę tak jest! I ludzie wciąż sięgają po tę niezdrową żywność. Nie wiem, czy mogę to zaliczyć do minusów, ale powiedzenie „jestem tym, co jesz” tam jest widoczne.

Jakie masz plany na przyszłość?

Wraz z mężem obydwoje jesteśmy niezwykle aktywni, lubimy podróżować, zdarza nam się na przykład, w weekend wsiąść w auto i pojechać do parku Yellowstone, by zobaczyć piękne miejsca. Nie mając zarezerwowanego żadnego noclegu, jechać na żywioł, spontanicznie znajdując miejsce do spania. Zakochaliśmy się w Nowej Zelandii, to było moje ogromne marzenie i tam też byliśmy za śmiesznie niską cenę. Adam znalazł wycieczkę, wisiał na telefonie doszukując się haczyków, a kiedy okazało się, że takich nie ma, polecieliśmy! I to była przygoda życia. Ja dodatkowo kocham robić zdjęcia i w związku z tym, że mamy taką możliwość, jeszcze nie mamy dzieci, zanim osiądziemy w Kolorado na stałe, mamy plan, by kupić kampera, zabrać psa i zwiedzić Amerykę wzdłuż i wszerz. Ja dodatkowo zamierzam otworzyć vloga, na którym będę relacjonować każdą naszą wyprawę, więc każdy kto dotrze na mój profil będzie mógł zobaczyć Stany Zjednoczone moimi oczami. Wiesz, życie jest tak krótkie, a podróżowanie może być łatwe i tanie, jeżeli tylko się chce, że stwierdziliśmy, iż to nasz ostatni czas na taką przygodę, zanim osiądziemy na stałe. Pomysł krążył mi od dłuższego czasu po głowie, bo ja to taki włóczykij jestem (śmiech), a mój mąż dzielnie mi w tym towarzyszy, a kiedy nie towarzyszy to każe samej jechać. Świetnie się uzupełniamy i to w życiu jest najważniejsze.

Podsumowując, kochasz Sanok, Polskę, ale Ameryka dała ci skrzydła?

Dokładnie tak. Kocham mój kraj, nie wstydzę się tego, skąd pochodzę, ale gdybym tutaj została, nie wiem czy miałabym szansę tak się rozwijać i przeć naprzód. Ameryka dała mi skrzydła, każde spełnione marzenie, było wiatrem, dzięki którym się unosiłam, a mąż? On zawsze jest obok, na wypadek, gdybym upadła, by pomóc mi się otrzepać i popchnąć do przodu.

Rozmawiała Emilia Wituszyńska