Przepraszam za spełnione marzenia

8:55:32

Godzina 8.50, 16 maja 2018 roku, Łukasz Łagożny zdobył najwyższy szczyt świata Mount Everest.  – Po drodze było tyle myśli. Gdy tutaj teraz stoję nie wiem co mam powiedzieć. Dziękuję i przepraszam. Przepraszam za to, że złapałem marzenia i je spełniłem – powiedział Łukasz, gdy zdobył najwyższy punkt na ziemi.

– Spędziłem na szczycie, około godziny. Nie jest to proste bycie tam… funkcjonowanie, ale jest to możliwe. Jednak należy próbować spełniać swoje marzenia, łapać szczęście, ale nie za wszelką cenę – twierdzi Łukasz.

Złapałem marzenia i je spełniłem

„Przepraszam za marzenia” to tytuł drugiej książki Łukasza. Pierwsza z nich „Jak długa jest noc” ukazała się w zeszłym roku. W auli Centrum Sportowo-Dydaktycznego Uczelni Państwowej w Sanoku odbyło się spotkanie autorskie z autorem książki. Publikacja to relacja z wyprawy na Mount Everest.

– Długo zastanawiałem się nad tytułem książki. Z perspektywy czasu, siedząc nawet tutaj w tym miejscu, mając ciepło patrzę na to zupełnie inaczej. Jednak będąc tam, w wysokich górach często brakuje uśmiechu, mało tego nie ma go nawet podczas przygotowań do wyprawy – podkreślił.

Przygotowania do wyprawy na Mont Everest oraz aklimatyzacja już przed samą wyprawą ukradła mu pół roku życia. O czterech miesiącach ciężkich przygotowań wie tylko rodzina. Łukasz trenował po kilka godzin dziennie. Mordercze treningi miały zapewnić go o tym, że jest w dobrej kondycji i nic nie zaskoczy go w górach. Jest wiele osób, które składają sie na jego sukces. To jego najbliżsi, przyjaciele, znajomi, a nawet koledzy z pracy, którzy przejmują obowiązki podczas jego nieobecności. Wszystkie podróże według himalaisty uczą pokory.

– Po powrocie z takiej wyprawy człowiek zaczyna dostrzegać, to czego na co dzień nie widzi. Gdy wracam odkręcam wodę w kranie i patrzę, jak woda sama leci. To coś niesamowitego. Będąc w górach zbieramy śnie , rozpuszczamy go i przyrządzamy na nim zupę lub herbatę. Człowiek zaczyna doceniać łóżko, to że ktoś jest obok – opowiada.
Ludzie których poznał w rożnych krajach na całym świecie nie mają często tego co dla nas wydaje się, że jest wartościowe, ale mają siebie, czego natomiast brakuje nam. Łukasz podróżując po Rosji, krajach Ameryki Południowej czy Afryki na samym początku zwrócił uwagę na wszechobecną biedę, która była bardzo uderzająca. Przychodziło mu nam myśl pytanie, czy rzeczywiście żyje w takim samym świecie. Odpowiedź była prosta: „tak”. Jednak ci ludzie zupełnie inaczej go postrzegają. Cieszą się z każdego dnia.

– Patrząc na to, zaczyna się doceniać bliskość z naturą. Człowiek po powrocie z każdej wyprawy staje się silniejszy – twierdzi.
– Siedząc w namiocie z innymi towarzyszami nie ma gdzie usiąść, można jedynie leżeć. Codzienność zabija się na różne sposoby. Czytając książki lub gazety, które niekiedy przegląda się po kilkanaście razy, a ich zawartość zna się niemal na pamięć – dodaje.

Wyzwanie północy

Łukasz wyszedł na Mount Everest od trudniejszej północnej strony. Jest to trasa zdecydowanie bardziej wymagająca pod względem technicznym, są tam trzy pionowe uskoki. Człowiek walczy o każdy krok. Wyjście zaczyna się o 12 w nocy, tak by rano znaleźć się na szycie i mieć cały dzień na zejście. Cały atak szczytowy trwał trzy dni.

– Wygodniej byłoby zdobyć górę od strony południowej. Jest tam zdecydowanie więcej słońca, a co za tym idzie ciepła. Jednak trudniejsza strona północna jest bezpieczniejsza. Z naszej strony w ubiegłym roku na wejście wydano około 150 pozwoleń, natomiast po przeciwnej 450. Dni ataku szczytowego w przeciągu roku jest pomiędzy 7 a 10. Wychodzi z tego, że w tych dnia równocześnie na szczycie chce stanąć około 800 osób – tłumaczy Łukasz.

Ostatnio pojawiło się przekonanie, że każdy kto ma pieniądze może zdobyć szczyt. Co nie jest prawdą. Widać to chociażby po leżących ciałach, którymi usłana jest droga na Mount Everest. W tym roku życie straciło już 11 osób, w ubiegły podczas wyprawa Łukasza najwyższą cenę zapłaciło 2 osoby, w całym roku 5. Wynajmując szerpów, człowiek znacznie sobie ułatwia to zdanie, jednak nikt nie jest w stanie wnieść kogoś na szczyt na barana. Osoby bardziej zamożniejsze mogą pozwolić sobie na zakup większej ilość butli z tlenem.

– Założyłem sobie, że do wysokości 8300 m n.p.m wyjdę bez używania tlenu. Udało się. Później się okazało, że byłem jedną z piciu osób na świecie, która w ubiegłym roku wyszła bez tlenu do tej wysokości. Samo wyjście bez tlenu jest śmiertelne – wyjaśnia.
Nie da się przygotować na widok ciał, które leżą po drodze. Himalaista myślał, że udało mu się z tym tematem oswoić. Wychodząc na szczyt był skupiony na każdym kroku i oddechu. Dopiero schodząc ze szczytu zauważył kawałek drzewa, wystającą suchą gałąź w śniegu. Przyszła mu do głowy myśl, że musi to strasznie wiać. Bowiem na tej wysokości nie ma żadnych roślinności. Niestety okazało się, że spomiędzy białego puchu wystaje czyjaś dłoń.

– Widząc to, po prostu przystanąłem, zamurowało mnie, to widok który zapamiętałem na całe życie. Idąc dalej zacząłem dostrzegać kolejne zwłoki, to nie były pojedyncze ciała, było ich mnóstwo – opowiada.
– Będąc już na szczycie tak naprawdę nie odczuwa się radości, przychodzi ona dopiero gdy się już niego zejdzie, ponieważ jest to zdecydowanie trudniejsze Człowiek jest niedotleniony, może szybciej popełnić błąd, który może przypłacić życiem – uważa wspinacz.

W górach brakuje wszystkiego po określonej ilość czasu. Łukaszowi najbardziej brakowało bliskich osób. Czasem wystarczyła 30 sekundowa rozmowa, aby lepiej się poczuł i mógł naładować baterię na kolejne dni. Do wszystkich innych niedogodności, można przywyknąć. W dwóch litrach wody można się umyć i zrobić i pranie. Człowiek cieszy się, gdy wymieni się z inna osobą batonikiem, chociaż w zasadzie to jest to samo, tylko w innym opakowaniu.

– Mount Everest nauczył mnie wierzyć w innych ludzi . Będąc w górach spotykamy osoby, które nie raz nie mają nic, a pytają nas czy potrzebna jest nam pomoc, czy chcemy napić się herbaty – mówi.

Podczas spotkania jego uczestnicy mogli skosztować zupy liofilizowanej oraz batonów energetycznych, które zabiera na wyprawy. 13 grudnia Łukasz wylatuje na Antarktydę. W okolicach 25-26 grudnia planuje przeprowadzić atak szczytowy na Masyw Vinsona, która ma 4892 m n. p.m. Dzięki temu skompletuje Koronę Ziemi.

Dominika Czerwińska