W krainie wiecznego lodu i śniegu – wyprawa na Grenlandię
Grenlandia to kraina skuta wiecznym lodem oraz pokryta bezkresnymi połaciami białego puchu. Grupa śmiałków postanowiła pokonać szlak Artic Circle Trail, który liczy 180 kilometrów. W ciągu roku przemierza go zaledwie 300 osób. W tej grupie znalazł się Stanisław Sieradzki, prezes oddziału Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego „Ziemia Sanocka”.
Artic Circle Trail to najbardziej popularny szlak na Grenlandii. Jest on jedynym, który można pokonać. Grenlandia jest największą wyspą na świecie, która nie jest kontynentem. To autonomiczne terytorium zależne od Danii. W 1978 roku Dania przyznała Grenlandii autonomię, jednak politykę zagraniczną nadal prowadzi królestwo duńskie. Grenlandia leży w Ameryce Północnej, jednak historycznie i politycznie w Europie. Ma obszar aż siedem razy większy od Polski. 81% tej powierzchni jest pokryta lodem, jest to tak zwany lądolód. Ludność zamieszkuje tylko obrzeża wyspy, wynosi ona zaledwie 56 tysięcy. Większa część Grenlandii leży w kole podbiegunowym północnym. Stolicą wyspy jest miejscowość Nuuk, która liczy około 15 tysięcy mieszkańców.
– Dawniej mieszkańców Grenlandii nazywaliśmy Eskimosami, jednak są to Inuici. Nasz błąd prawdopodobnie wziął się z książki, Czesława Centkiewicza „Anorak, chłopiec z Grenlandii”. Książka została napisana w 1937 roku. Dopiero dzięki Adamowi Jarniewskiemu, a właściwie jego córce, która nauczyła się języka grenlandzkiego uznała, że chłopiec nie mógł się tak nazywać, ponieważ słowo to jest obraźliwe, a autor tejże książki musiał źle je zrozumieć – wyjaśnia Stanisław Sieradzki, prezes oddziału PTTK w Sanoku.
Na arktycznym szlaku
Grupa śmiałków przeszła trasę 180 kilometrów z Sisimiut do Kangerlussuaq. Grubość lodu w czaszy lodowca dochodzi nawet do trzech i pół tysiąca metrów. Grubość lodu spowodowała, że wyspa się ugięła poprzez napór pokrywy lodowej. Sisimiut liczy zaledwie 5 tys. mieszkańców, natomiast Kangerlussuaq zaledwie 500 osób. Amerykanie na Grenlandii mają swoją bazę wojskową. Na wyprawę udali się 7 czerwca ubiegło roku. Grupa liczyła 12 osób. Najpierw z lotniska w Krakowie dotarli do Kopenhagi. Dopiero stamtąd można udać się bezpośrednio na Grenlandię. Jedyne lotnisko na którym mogą lądować duże samoloty znajduje się w Kangerlussuaq, które wybudowali Amerykanie. Stamtąd małymi śmigłowcami można udać się do innych miejscowości. Łącznie na wyspie jest 13 małych lotnisk. Szlak Artic Circle Trail łączy dwie miejscowości Kangerlussuaq i Sisimiut. Rocznie trasę przemierza zaledwie 300 śmiałków. Szlak można przemierzyć zaczynając od Kangerlussuaq do Sisimiut albo odwrotnie.
– Nasza grupa przeszła szlak rzadziej wybieranym kierunkiem, czyli z Sisimiut do Kangerlussuaq, ponieważ będąc w tej miejscowości udaliśmy się po ośmiu dniach wędrówki do ciepłego hotelu i mogliśmy skorzystać w końcu z upragnionego prysznica. Jednak najważniejszym wyborem tej trasy była możliwość dotarcia po jednodniowym odpoczynku na lądolód. Gdzie dodatkowo mieliśmy do pokonania ponad 20 km – mówi prezes.
Na wędrówkę mieli przeznaczone 10 dni, jednak grupa była bardzo ambitna i postanowiła, że przejdą szlak w osiem. Problemem nie jest odległość, którą należy pokonać, ponieważ w ciągu dnia można przemierzyć ponad 20 km. Największym problemem jest ciężar placka, który trzeba dźwigać. To nawet 20 kilogramów.
– Mamy w nim wszystko co jest nam niezbędne do przeżycia. Po drodze nie ma sklepów w których moglibyśmy uzupełnić zapasy. W plecakach oprócz sporych zapasów jedzenia, picia, ubrań znajduje się namiot. Na szlaku są porozstawiane niewielkie domki, w których można przenocować, jednak może się zdarzyć, że będą zajęte, wówczas trzeba rozstawić namiot i w nim spędzić noc – wyjaśnia Sieradzki.
Natura wynagradza
Sisimiut to perła grenlandzkiego wybrzeża. Będąc w tym miasteczku turyści byli nieco zdziwieni widokiem kolorowych domków wybudowanych na skałach. Pomimo, że na wyspę dotarli w czerwcu, kiedy zaczęło się lato, wszędzie jeszcze zalegał śnieg. Lato trwa zaledwie cztery miesiące. We wrześniu zaczynają się już przygotowania do nadejścia zimy. Dawniej kolory domków miały różnorakie znaczenie. Domek czerwony był spółdzielczy, natomiast żółty związany z ochroną zdrowia. W Grenlandii jest niewiele dróg. Nie jest możliwe dostanie się do innej miejscowości drogą, znajdują się one tylko w konkretnym miasteczku. Najlepiej przemieszczać się pieszo, za pomocą niewielkich samolotów. Jednak najpopularniejszym środkiem transportu, szczególnie w zimie jest skuter oraz psie zaprzęgi, których tradycją jest organizowanie zawodów.
– Nazwa Greenland czyli zielony ląd prawdopodobnie wzięła się od wikingów, którzy chcieli zachęcić ludzi do osiedlania się na tej wyspie w odróżnienia do Islandii, której nazwa ma świadczyć, że jest skuta lodem – uważa.
Na wyspie nie rosną drzewa, jedynie niewielkie krzewy. W miejscowości znajduje się szpital, obok którego jest cmentarz. Taki obrazek odzwierciedla poziom opieki zdrowotnej na Grenlandii.
– Opuszczając Sisiumiut spotykamy wiele psów. Kilka lat temu wszystkie zwierzęta, miały swoje budy w miastach, jednak zostały one z niego wyprowadzone, ponieważ głośno szczekały. W budach znajduje się nawet po kilka psów – relacjonuje.
Pierwszy dzień na szlaku był najgorszy, ponieważ trwał dzień polarny. Szli przez 16 godzin. Jednak to ich w ostateczności uratowało, bowiem kilka dni przed ich przyjazdem były spore opady śniegu, dzięki temu, że było ciągle jasno mogli bezpiecznie pokonać odcinek szlaku.
– Idąc po bezkresnych terenach pokrytych śniegiem, musieliśmy nieustannie być czujni. Maszerując czasem natrafialiśmy na rzeki, które były pokryte hałdami śniegu. Niestety wpadłem do wody, położyłem się na plecaku, a moi koledzy pomogli mi się wydostać z pułapki. Dzięki promieniom słonecznym udało mi się wysuszyć – wspomina.
Po drodze musieli przekraczać potoki i rwące rzeki. Temperatura wody wynosiła zaledwie 2 stopnie powyżej zera. Nigdzie nie znajdują się mosty. Przez opady śniegu nie mogli podążać doliną, a jedynie trawersować po zboczach, co znacznie utrudniało wędrówkę. Przez cały czas żywili się specjalną żywnością liofilizowaną, która zapewniał im niezbędne składniki odżywcze. Niestety już po kilku dniach mieli dosyć smaku jedzenia w proszku. Cała trasa jest słabo oznakowana, jednak grupa miała lidera, który wcześniej był tam kilkukrotnie, bowiem bez jego pomocy grupa z pewnością by błądziła. Sporym problemem był nadmiar wody. Przez to cały czas mieli przemoczone obuwie, które starali się wysuszyć nocą. Kąpali się w ekstremalnych warunkach. W lodowatym jeziorze, przy 12 stopniach ciepła.
– Po czterech dnia wędrówki, wielu z nas dopadł kryzys. Na szczęście szybko udało się go przezwyciężyć i podążać dalej. Nieziemskie widoki oraz natura wynagradzały nam trud wędrówki – uważa prezes Sieradzki.
Przez osiem dni będąc na szlaku spotkali zaledwie cztery osoby, które przemierzały go w przeciwnym kierunku. Niemkę, po którą musiał przylecieć na ratunek śmigłowiec, Irlandczyka, który spędzał w ten sposób dwa miesiące wakacji i chciał pokonać szlak trzy razy oraz dwójkę Belgów. Po pokonaniu całego odcinka w końcu mogli odpocząć. By nazajutrz wybrać się na lądolód i przemierzyć niekończące się tereny skute lodem.
Ostatnie komentarze