Rafał Rutkowski. Stand – up, czyli codzienność Polaków okiem komika

Stand – up w Polsce dopiero raczkuje, jednak cieszy się dużym zainteresowaniem. To improwizowany monolog, podejmujący tematy, których boi się telewizja, kino czy kabaret. Nie znajdziemy tu wymyślnych dekoracji, jak w teatrze, czy szczegółowego scenariusza, ale w zamian za to otrzymujemy ogromną dawkę humoru. Komikowi, stającemu przed publicznością przyświeca jeden cel – rozbawić publiczność. Żaden występ stand – upowy nie jest taki sam. Wiele rzeczy dzieje się spontanicznie. Artysta poza założonym programem zwraca uwagę na publikę, wchodzi w interakcje z ludźmi i z tego niejednokrotnie czerpie inspirację do żartów. Nie ma tu miejsca na tematy tabu, żarty budzą kontrowersje. Taki urok stand – upu.

Rafał Rutkowski – polski aktor filmowy, absolwent Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Na swoim koncie ma role w wielu filmach oraz serialach telewizyjnych. Związany z Teatrem Montownia, którego był współzałożycielem. Do Sanoka przyjechał ze swoim programem stand – up comedy pt. „Seks, drags i kredyty”, w którym opowiada m.in. o polskim show–biznesie, swojej karierze aktorskiej, kryzysie wieku średniego, ojcostwie, a także zdradził pikantne szczegóły kręcenia scen erotycznych. Jak Rafał Rutkowski znalazł się w stand – upie? Udało nam się zadać kilka pytań artyście.

Od zawsze lubił pan rozmieszać ludzi, czy było to świadome?

Świadomie. Zawsze lubiłem rozśmieszać ludzi. Już od dzieciństwa opowiadałem dowcipy, robiłem śmieszne przedstawienia, skecze. Później jeździłem na kolonie, obozy, gdzie organizowałem występy. Następnie, kiedy zdałem do Szkoły Teatralnej zauważyłem, że mam wis komika, czyli dar do rozśmieszania innych.

Czy w życiu codziennym również sypie pan żartami z przysłowiowego „rękawa”?

Jeżeli jestem w nastroju do żartów to jak najbardziej, bo nie lubię się smucić. Mam dystans do życia i świata, więc jak tylko mogę to staram się żartować, bo wtedy jest fajniej.

Pamięta pan, kiedy podjął decyzję o spróbowaniu sił w stand – upie? To zupełnie co innego niż aktorstwo.

Po kilkunastu latach kariery aktorskiej zacząłem występować solo. Robiłem taki One Man Show. Spodobało mi się wychodzenie samemu przed publiczność, bawienie ich, że mogę do niej mówić bez „czwartej ściany”, czyli tej teatralnej ściany, że udajemy, że widzowie nas obserwują, a my ich nie widzimy. Ja tę umowność w One Man Show niszczyłem, bo chciałem rozmawiać z ludźmi, być blisko nich. Siłą rzeczy, najbardziej hardcorową wersją bycia na scenie solo jest właśnie stand – up. Nie gram roli, tylko jestem sobą i ludźmi. Zajmuję się tym od sześciu lat. Mam z tego ogromną frajdę, wciąż się uczę, bo dla aktora to nie jest proste, ale idzie mi co raz lepiej.

Czy dopadają pana gorsze dni, kiedy nie ma się nawet ochoty z nikim rozmawiać, a co dopiero rozśmieszać?

Jasne! Każdy z nas ma takie momenty i to jest normalne. To, że ja zawodowo rozśmieszam nie znaczy, że nie mam złych dni, ale staram się by one trwały jak najkrócej, bo na zamartwianie się szkoda życia.

Co w takim momencie, jak wpada tak dzień, a pan akurat musi wyjść na scenę?

Nauczyłem się tego. Zawodowstwo polega na tym, że widza nie interesuje z czym ja przychodzę na scenę, jakie mam problemy. On ma dostać fajne show, a ja nauczyłem się zapominać o tym, przynajmniej podczas występu. Myślę, że wielu aktorów, komików uwielbia działalność sceniczną, dlatego że ten moment kiedy wychodzi się na scenę, jest się w akcji to na tę chwilę zapomina się o całym Bożym świecie i to jest moment, w którym człowiek jest tylko z ludźmi i im się oddaje. Później to się kończy i problemy wracają (śmiech).

Na jaką największą trudność natknął się pan podczas występów na żywo?

Stand – up jest bardzo bezpośrednią formą sztuki. Zakłada, że publiczność jest wciągnięta i aktywna, a nie jest biernym obserwatorem. Poza tym, że się śmieje często jest przez komików prowokowana pytaniami, wrzutkami, które mają sprowokować publiczność do odpowiedzi. Czasami widzowie sami chcą wziąć udział. Dogadują, zaczepiają i to jest fajne. Oczywiście zdarza się delikwent po kilku głębszych, któremu rozwiązuje się język i stara się aż nadto wziąć udział w występie, ale z tym też sobie radzimy.

Wiadome, że ma pan przygotowany program, ale jak często zdarza się improwizować, od czego to zależy?

Zazwyczaj w takich dłuższych programach nie ma miejsca na improwizację, są komicy, którzy się w tym specjalizują i są świetni w tym co robią. Potrafią nawet trzydzieści minut improwizować z ludźmi, robić żarty tu i teraz. Ja oczywiście mam zakres, kiedy mogę sobie trochę na to pozwolić, ale z założenia idę tekstem, który napisałem, którego się nauczyłem i który mówię, ale oczywiście każdy stand – up ulega zmianom. Wszystko tak naprawdę zależy od widowni. Ta improwizacja jest wpisana, ale nie jest celem samym w sobie. Robię coś takiego na scenie z muzykiem jazzowym, nazywa się to „Bajki improwizowane”. On gra, a ja od początku do końca wymyślam historię „tu i teraz”, ale to zupełnie co innego niż stand – up.

Czym najczęściej pan się inspiruje?

Świat, który nas otacza, w zależności kto i gdzie żyje. Rodzina, praca, telewizja, internet, rozmowa. Doświadczeni komicy zaczynają sami tworzyć historie, to znaczy jakby nie tyle, że biorą gotowce z życia, tylko sami prowokują i układają sceny. Wymaga to jednak doświadczenia i umiejętności konstrukcji żartów. Mnie w większości wypadków inspiruje po prostu życie.

Jaką tematykę najbardziej pan lubi poruszać? Program, który dzisiaj obejrzymy to Seks, Drugs i Kredyty, nasuwa na myśl „życie na krawędzi”. Ja zaraz go obejrzę, ale powiedz w dużym skrócie czytelnikom co cię zainspirowało do stworzenia tego stand up.

Myślę, że to wszystko co ludzi interesuje. W poprzednim programie, który jest dostępny na youtubie rozmawiam o sobie, żonie, dzieciach, rodzinie, swojej pracy, aktorstwie, wieku, seksie, stosunkach międzyludzkich. Jest tam trochę polityki. Interesuję się wieloma rzeczami, a wszystko co mnie bawi przerzucam na stand – up. Dużo mówię o aktorstwie i swojej karierze, ponieważ zauważyłem, że sporo widzów nie kojarzy mnie ze stand – upu, tylko z telewizji, czy kina. Z kolei młodzież absolutnie nie zna mnie jako aktora, a jako komika z youtuba. Więc w tym programie „Seks, drags i kredyty” staram się opowiedzieć o sobie, jako o aktorze i stand – uperze. Na tej bazie zbudowałem wiele żartów, ale zahaczam też o wychowanie dzieci, bo mam dwójkę i trochę opowiadam o tym, jak internet zmienia życie. Jeżeli chodzi o „życie na krawędzi” to tytuł dokładnie to ma sugerować.

Lubimy się śmiać z tego, że inni mają gorzej, wyśmiewać ludzkie przywary, czy pochodzenie. Jak to świadczy o nas? Jesteśmy złymi ludźmi?

To, że lubimy się śmiać i żartować jest absolutnie w porządku. Kłopot polega na tym, z czego się śmiejemy. Popularność stand – upu polega na tym, że jest on bardzo blisko życia i ludzi. Opowiada o rzeczach, które wszyscy przeżywamy. Nie ma tu niczego wykreowanego, opiera się on na prawdziwym życiu i dlatego jest on dla ludzi jeszcze bliższy niż kabaret. Zauważam, że sporo widzów kabaretowych przechodzi na stronę stand – upu. Kabaret opiera się na pewnych schematach poza które się nie wychodzi, a stand – up łamie schematy. Nagle opowiada czy też pokazuje ludziom życie, które znają, tyle że z punktu widzenia komika. Kabaret raczej nie może sobie pozwolić na prawdziwe historie na przykład o seksie. Jest telewizja i to wszystko musi być opakowane. W stand – upie mówi się o seksie, jakim on jest. Komicy wykładają karty na wierzch. Ludziom się to bardzo podoba, bo w gruncie rzeczy to się okazuje bardzo śmieszne. To samo jest z życiem rodzinnym, żonach, mężach, dzieciach, dziewczynach i tak dalej. To przede wszystkim rozrywka dla dorosłych, padają przekleństwa, jest świntuszenie, jazda po bandzie, a dorośli ludzie takie rzeczy lubią. Widzę dużą przyszłość stand – upu. Pojawia się co raz więcej fajnych komików, teksty są co raz lepsze i powoli to wszystko się profesjonalizuje.

Temat tabu?

Nie ma takich tematów, aczkolwiek trzeba wiedzieć do kogo się mówi i w jakim kontekście. Wszystko może być zabawne, kwestia jest kontekstu. Na przykład jeżeli ktoś żartuje sobie na temat księży, czy kościoła to w dobrym żarcie nie chodzi o to, aby się wyśmiewać, tylko pokazać głupotę, sztampę, absurd, co jest śmieszne, bo takie jest. Jest różnica między żartem, a wyszydzaniem. Żadnemu komikowi nie zależy na wyszydzeniu, a jedynie obśmianiu. Jest to jak najbardziej wskazane. Wtedy wszystkim żyje się łatwiej, gdy pewne demony, albo rzeczy, które uwierają nagle komik ze sceny obśmiewa i widzowie mówią „Okej,okej. Ten diabeł nie jest taki straszny”.

Zdarzyło się, że był pan obrażany podczas występu?

Oczywiście, że tak. Jest to poniekąd elementem stand – upu. Tak jak widzowie mogą się na mnie obrazić, tak ja się na nich nie mogę. Komik, który by się obrażał na widownię, automatycznie nie byłby komikiem. Myślę, że doświadczony komik, który potrafi zapanować nad publicznością realizuje swój plan dobrej zabawy, a obrażanie widowni nie jest celem samym w sobie, ale można wziąć na tapetę temat, który kogoś uwiera i pokazać, że widz nie ma racji. Poza tym jak się przychodzi do klubu na stand – up tacy ludzie muszą wiedzieć, że są w sytuacji, gdzie komik może żartować ze wszystkiego i tylko jego cenzura leży w gestii jego wrażliwości, czy poczuciu smaku i uczestniczy się w tym na własną odpowiedzialność. Widzowie muszą być świadomi, że mogą usłyszeć rzeczy, które wydaje im się, że nie wypada mówić publicznie, ale tych widzów jest co raz mniej. Dzięki popularności nauczyli się konwencji, bo stand up comedy jest konwencją. To nie jest życie. Jeżeli ktoś opowiada o swoich łóżkowych przygodach, robi to w sposób wulgarny to jest to wpisane w konwencję stand -upową. Inaczej by się to opowiadało w teatrze, inaczej w literaturze i tak dalej. Stand -up jest pewną formą. Widzowie się jej uczą i nabierają dystansu.

Skoro wspomniał pan o dystansie, czy Polacy wreszcie nabierają dystansu do siebie?

Jeżdżąc po Polsce i robiąc stand – up widzę, że przez ostatnie lata to zmieniło się bardzo na plus. Widocznie ma to trochę element edukacyjny. Jak się patrzy na komentarze pod artykułami w gazetach, na politykę itd. to ludzie są strasznie najeżeni, obrażalscy, łatwo ich urazić, a stand – up pokazuje, że powinno się mieć dystans, śmiać i kiedy kończy się wieczór komediowy to słowa, które padły są już nieaktualne. Tu i teraz. Ludzie powoli zaczynają się tego uczyć i po prostu śmiać. Jeszcze parę lat temu niektóre żart, które teraz są normalne budziły zdziwienie, czy to tak można? Wszystko można, tylko musimy się umówić co do konwencji.

Cenzura, czym jest w realiach komików?

Komicy mają autocenzurę. W pierwszej kolejności przefiltrowują żarty przez siebie. Po drugie jest coś takiego w Polsce, jak niepisana cenzura obyczajowa. Są na przykład regiony, gdzie ludzie są mniej lub więcej najeżeni na pewne tematy, na przykład żarty z kościoła i to się czuje. Natomiast to pozostaje w gestii komika, czy może sobie pozwolić na taki żart, czy nie, ponieważ jeżeli opowiada taki żart i ludzie się nie śmieją, to znaczy, że coś jest nie tak. Bo brak śmiechu powoduje, że być może żart był za mocny, niesmaczny albo nie na tę publiczność i to już samo w sobie cenzuruje. Stand – up jeszcze nie został uznany przez mainstream. Prasa, telewizja w ogóle się tym nie interesuje, co mnie dziwi, bo jest to fenomen, ale dzięki temu jest to fajny czas, gdzie komicy mogą sobie kombinować i pozwalać na dużo i nikt się tego nie czepia. Parę lat temu Abelard Giza miał przypadek, gdzie w telewizji opowiedział żart, o tym, czy papież jest normalnym człowiekiem, czy nadczłowiekiem i zastanowiło go to, czy papież puszcza bąki tak jak normalny człowiek. Ktoś, z jakiejś religijnej komisji wytoczył armaty, że to obraza papieża i tak dalej. Zrobił się wielki szum i wtedy zaczął się polski stand – up. Ludzie stwierdzili, że pojawiło się coś innego, nowego. Teoretycznie zaczęło się to od chęci cenzury, która zrobiła niesamowitą reklamę. Zostało to odpuszczone i jak na razie żaden z komików nie ma żadnych nieprzyjemności. Póki co polski stand – up rozwija się i szuka swojego miejsca w kulturze.

Rozmawiała Emilia Wituszyńska